Historyczne dożynki
Ludzie! Ludzie! Cyrk przyjeżdża!
Fot. Getty Images
Kiedy do miejscowości przyjeżdża cyrk, dzieci się cieszą. Rodzice zresztą też, ponieważ wreszcie wydarzy się coś, co może na chwilę przerwie spokojną rutynę miasteczka. Choć ta powolna codzienność ma rzecz jasna swoje uroki, to jednak fajnie, gdy od czasu do czasu zadzieje się coś innego.
Wówczas to ze zniecierpliwieniem wyczekuje się klawej zabawy serwowanej przez człowieka gumę, co to nawet w łokieć umie się polizać, najsilniejszego człowieka na ziemi, co to zawstydziłby nawet Baska, który podniósł trzystukilogramowy kamień, czy też iluzjonisty, co to musi umieć władać prawdziwą magią, bo przecież inaczej takich sztuczek zrobić się nie da. Kiedyś takie objazdowe trupy przyjeżdżały jeszcze z całą menażerią, ale obrońcy praw zwierząt zaczęli się sprzeciwiać. Słusznie zresztą. Tak czy inaczej, zespół akrobatyczny, gumomen, supersiłacz, Harry Houdini oraz ich urocze i tajemnicze asystentki w pełni wystarczą.
Wyznacznikiem statusu gmin wiejskich w Polsce często jest natomiast to, kto zostanie zaproszony na dożynki czy dni gminy. Tak oto swego czasu do gminy Kosakowo zawitali Gromee, Maryla Rodowicz, Tomasz Niecik, Szymon Wydra, jakiś podobno popularny francuski zespół czy też nieodżałowany Zbigniew Wodecki. Gwiazdy, nieraz nawet te przebrzmiałe czy będące hitem jednego przeboju, zawsze stanowią atrakcję. Choćby wyłącznie dlatego, że rzadko w tego typu okolicach widzi się na żywo „kogoś sławnego”.
Opisane powyżej zjawiska cyrkowo-dożynkowe są w zasadzie nieodzownym elementem losowań par pierwszych rund Pucharu Króla z udziałem Realu Madryt. Z tym że efekt ten należy pomnożyć jeszcze razy tysiąc, ponieważ do często stosunkowo niewielkiej miejscowości, która niewiele znaczy na futbolowej mapie kraju, nagle ma zawitać zespół należący do absolutnie najlepszych w swoim fachu. Praktycznie w każdym sezonie możemy zaobserwować obrazki, przedstawiające szaleńczą radość piłkarzy i pracowników klubów, którym los sprezentował potyczkę z Królewskimi. Śpiewy, tańce, krzyki... Krótko mówiąc: niepohamowana euforia. Fiesta pozwalająca się wyrwać na chwilę z szarej egzystencji niższych lig. Nie inaczej było tym razem.
Cóż z tego, że szanse na awans są niewielkie. Nie o to w tym wszystkim przecież chodzi. Dla kibiców i piłkarzy czwartoligowej Arandiny przyjazd Realu Madryt do 33-tysięcznego miasteczka oraz możliwość stanięcia twarzą w twarz z 14-krotnym zdobywcą Pucharu Europy po prostu musi stać się wydarzeniem epokowym. A co do samego przebiegu spotkania nikt nikomu przecież nie zabroni marzyć. Do stracenia nie ma nic, a nuż uda się dwa razy z rzędu wyrzucić zero na ruletce, jak niegdyś Realowi Irún, Alcorconowi czy Alcoyano. Już samo zaprezentowanie godnej i walecznej postawy będzie jednak wystarczające.
Nie zmienia to faktu, że Arandina zawdzięcza możliwość dzisiejszej konfrontacji nie tylko ślepemu trafowi. Należy przecież pamiętać, że za naszymi rywalami już dwie potyczki w Pucharze Króla. Za pierwszym razem udało się wyeliminować występującą poziom rozgrywkowy wyżej Murcię, a w kolejnej rundzie doszło już do wielkiej sensacji, gdy wyższość czwartoligowca musiało uznać Cádiz. O ile w Polsce do dziś wspomina się o „Meczu na wodzie” w kontekście bolesnej porażki 0:1 z RFN, o tyle w miasteczku Aranda de Duero hasło to przywodziłoby na myśl automatycznie największy sukces w dziejach tamtejszego klubu. Woda, wichura, kameralny stadion na 6 tysięcy miejsc raczej daleki od miana luksusowego i radość porównywalna do tej z triumfem w Champions League. Jeśli czasami warto spróbować poczuć się jak w skórze rywala, to właśnie mamy do czynienia z taką sytuacją. Cóż, po prostu tego doświadczmy.
Ta historia już teraz prezentuje się pięknie, nawet jeśli na co dzień Arandina jako beniaminek pierwszej grupy czwartego poziomu rozgrywkowego zajmuje ostatnie miejsce, a łączna wartość zespołu według portalu Transfermarkt wynosi nieco ponad milion euro, czyli równowartość miesięcznego wynagrodzenia u co najmniej kilku piłkarzy Realu Madryt. Trzeba jednak szczerze powiedzieć sobie, że i dla nas takie starcia mają wyjątkowy urok, ponieważ stanowią raz do roku odmianę od ciągłego klepania meczów w La Lidze i Lidze Mistrzów. Taka przaśna, w pozytywnym znaczeniu tego słowa, odskocznia przynajmniej naszym zdaniem stanowi miły akcent.
Czeka nas wieczorem jeden z nielicznych meczów, podczas których przy odpowiednim splocie okoliczności możliwe jest to, by wszyscy byli zadowoleni. Arandina – bo ugości największy klub w historii i może przy tym wykazać się ambicją. Real Madryt – w razie awansu i braku urazów. No, prawie wszyscy, bo jednak nie wyobrażamy sobie ogromu rozczarowania osób, które na tak historyczne wydarzenie pozostaną bez biletu.
* * *
Real Madryt zmierzy się z Arandiną na Estadio El Montecillo dzisiaj o 21:30, a w Polsce ten mecz będzie można obejrzeć TVP Sport i stronie sport.tvp.pl.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze