Advertisement
Menu
/ elpais.com

Kolacja bez Florentino, za to z Laportą

„Florentino co jakiś czas rzuca ochłapy i przemienia madridismo, które w sposób niemal niezauważalny przestaje postrzegać siebie jako naród wybrany, by przyjąć rolę narodu prześladowanego”, zaczyna swój felieton na łamach El País Alfredo Relaño. Hiszpan to emerytowany dziennikarz i były dyrektor dziennika AS od 1996 do 2019 roku, ale ciągle udziela się w mediach.

Foto: Kolacja bez Florentino, za to z Laportą
Florentino Pérez. (fot. Getty Images)

Kolacja poprzedzająca finał w Los Alcázares Reales odbyła się bez jednego z zaproszonych do stołu honorowego – Florentino Péreza. Obecny był za to jego odpowiednik, Joan Laporta, który w latach 2003–2010 opłacał ówczesnego wiceprezesa Komitetu Technicznego Arbitrów, Enríqueza Negreirę. Już to samo mogłoby być wystarczającym powodem, by Florentino – ze względu na godność swojego stanowiska – nie chciał zasiadać do kolacji w takim towarzystwie. Powodem mogły być także jego nieuczciwe działania mające na celu, przy przyzwoleniu uległego Gonzáleza Uribesa, utrzymanie Olmo w kadrze wbrew obowiązującym przepisom. Ale nie – to nie z tego powodu Florentino odmówił udziału. Prawdziwym powodem było wspólne wystąpienie sędziów finału i ich skarga na materiały wideo emitowane przez RMTV. Był to akt bezmyślny i niepoważny, wykonany przez dwóch nierozgarniętych arbitrów, który w najgorszym możliwym momencie ujawnił całkowity brak kierunku w CTA, zarządzanym przez mało przejrzystego Medinę Cantalejo.

To właśnie tę sytuację Florentino wykorzystał, by zorganizować kolejną ze swoich przesadnych inscenizacji, którymi – jak sądzę – stara się co pewien czas udobruchać najbardziej radykalną część kibiców, rekompensując w ten sposób swoją pobłażliwą postawę wobec Barcelony, której wręcz pomaga szukać rozmaitych, mniej lub bardziej iluzorycznych, „dźwigni finansowych”. Naturalny rywal klubu stał się dziś jedynym podmiotem w świecie futbolu, na który Florentino patrzy z sympatią. Odwrócił tym samym historyczną rolę Realu Madryt – klubu będącego zawsze filarem systemu – przekształcając go w organizację antysystemową, atakującą instytucje i rozgrywki z ikonoklastycznym zapałem przypominającym wyczyny El Cojo Manteki (był młodym anarchistą i punkowcem, który stał się symbolem protestów studenckich w Madrycie w 1987 roku – dop.). Wszystko to przy zachowaniu wyjątkowego szacunku wobec Barcelony – jedynego towarzysza w nieistniejącym już projekcie Superligi, marzeniu, które miało przynieść Florentino chwałę wielkiego reformatora.

Florentino kieruje się często wynikami sondaży i zapewne nieraz spotkał się z konsternacją socios, widzących bierność klubu wobec wybryków Barcelony, a nawet jego uporczywe wsparcie dla projektów Laporty. Dlatego co jakiś czas zakłada wojenne barwy, powołując się na takie kwestie jak terminarz, Tebas, nowa Liga Mistrzów czy sędziowie. W ten sposób rzuca ochłapy najbardziej bojowej części madridismo, które w sposób niemal niezauważalny przestaje postrzegać siebie jako „naród wybrany”, a zaczyna przyjmować rolę „narodu prześladowanego”.

Na szczęście po głupocie dwóch nierozgarniętych sędziów i groźbach, że Real nie stawi się na finał, rozprzestrzenianych standardowymi ciemnymi kanałami, odbył się znakomity mecz. Jednak napięcie, które Florentino nieustannie podsyca, znalazło brzydki finał – Rüdiger rzucił lodem w sędziego, a on sam (zobaczymy jeszcze, jaką karę otrzyma), Lucas Vázquez i Bellingham zostali wyrzuceni z boiska. Co stało się z dawną zasadą: „Gdy przegrywamy, podajemy rękę…”? Stan permanentnej irytacji nie prowadzi do niczego dobrego. W ciągu zaledwie kilku tygodni widzieliśmy, jak nawet tak spokojny człowiek jak Ancelotti groził, że nie wystawi drużyny, jeśli znów będzie musiał grać dwa mecze w mniej niż 72 godziny (choć natychmiast musiał się z tego wycofać), jak Camavinga dał się głupio wyrzucić za oddalenie piłki w końcówce meczu z Arsenalem i przegapił rewanż, czy jak Mbappé wykonał potworny faul na Antonio Blanco w Vitorii… To sygnały niewłaściwego zachowania u ludzi, którzy na co dzień nie są skłonni do awantur. Ogólnie rzecz biorąc, czy się to komuś podoba, czy nie – Real Madryt zaczyna być postrzegany jako klub antysystemowy, wiecznie protestujący przeciwko wszystkiemu, co nie jest przywilejem Barcelony. Tak nigdy wcześniej nie było.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!