Martin Palermo: Nie czuliśmy strachu przed Realem Madryt
Argentyńczyk udzielił wywiadu Relevo. Przedstawiamy jego fragmenty dotyczące finału Pucharu Interkontynentalnego przeciwko Królewskim w 2000 roku.

Martin Palermo. (fot. Getty Images)
(…)
Co byś powiedział Palermo, który przybył do Villarrealu?
To były inne czasy. Na początku miałem trudności z adaptacją – sposób treningu i rywalizacji w Europie bardzo różnił się od tego, co znałem. W Argentynie boiska były inne, miejsca treningowe, metodyka zajęć… Musiałem się przystosować, a nie było to łatwe, również pod względem fizycznym. W Argentynie treningi były oparte głównie na pracy z piłką, a tutaj intensywność była znacznie większa. Gdy w końcu udało mi się wejść w ten rytm, doznałem fatalnej kontuzji – złamania. Powiedziałbym tamtemu Palermo, czego może się spodziewać. Dziś różnice nie są już tak duże, piłka w Ameryce Południowej mocno upodobniła się do europejskiej, dlatego Argentyńczycy szybciej adaptują się do gry w europejskich ligach.
Uważasz, że miałeś pecha w Hiszpanii?
Poza tą sytuacją z kontuzją, klub był w innym momencie swojej historii – znajdował się na etapie rozwoju. Jednym z najlepszych prezesów, z jakimi miałem okazję pracować, był Fernando Roig, który miał wizję i chciał uczynić Villarreal wielkim. Nie potoczyło się to tak, jakbym sobie wymarzył, ale niczego sobie nie wyrzucam. Takie było moje przeznaczenie, nie żałuję niczego. Spędziłem tam prawie cztery lata i traktuję to jako cenne doświadczenie.
Byłeś szczęśliwy w Hiszpanii?
Na początku tak, do momentu kontuzji. Potem bardzo się męczyłem. Ostatnie miesiące w Alavés były przyjemne – gdyby udało się awansować, nie wiem, co by się wydarzyło, może bym tam został. Czułem się tam naprawdę dobrze. Na poziomie osobistym przeżywałem wtedy też trudne chwile w związku z moją byłą żoną. Ostatecznie moim miejscem było Boca. Tam naprawdę cieszyłem się grą w piłkę.
Kiedy czułeś się w swojej karierze najlepiej, kiedy czerpałeś największą radość z gry?
Od 1996 roku, kiedy w Estudiantes zacząłem być ważnym zawodnikiem i zdobyłem uznanie, aż po czas w Boca, do finału przeciwko Realowi Madryt.
Czy ten finał był zwieńczeniem tamtej epoki Boca Juniors?
Tak, mecz w Japonii zamknął pewien etap. Zmierzyliśmy się z Realem Madryt, strzeliłem dwa gole i zdobyliśmy tytuł. To było uznanie na skalę światową. Po tym – co więcej mogło się wydarzyć? Kolejnym krokiem była reprezentacja i udało mi się zagrać na mundialu w 2010 roku. Ale najlepszy okres mojego życia to lata 1996–2000.
Jak przygotowywaliście się do finału Interkontynentalnego z Realem Madryt? Jak wyglądała wasza wewnętrzna mobilizacja?
Przyjechaliśmy kilka dni wcześniej, żeby się zaaklimatyzować – w Argentynie zaczynało robić się gorąco, a w Japonii panowało zimno. Panowała w nas mentalność zwycięzców. Nie czuliśmy strachu przed Realem Madryt. Czasem, gdy masz przed sobą tak wielki zespół, możesz poczuć lekki lęk i zastanawiać się, jak go pokonać… Ale my jako drużyna byliśmy bardzo silni, wygrywaliśmy mistrzostwa w Argentynie, triumfowaliśmy w Libertadores. Kiedy wyszliśmy na boisko, byliśmy przekonani, że to mecz jedenastu na jedenastu i jesteśmy na równi z nimi. Bianchi na odprawie podkreślił, ile kosztowało nas dojście do tego finału, i przypomniał, że to idealna okazja, by zwieńczyć nasz sukces na arenie międzynarodowej.
Który hiszpański obrońca najlepiej cię krył?
Fernando Hierro. Jego doświadczenie i obecność na boisku wyróżniały go na tle innych. Był liderem zespołu, a dla mnie najtrudniejszym i najważniejszym rywalem. Spotykaliśmy się jeszcze wielokrotnie, a kibice Realu Madryt do dziś pamiętają tamten mecz.
Brakuje ci dziś klasycznych napastników?
Myślę, że jest ich mniej niż kiedyś, ale wciąż mamy Haalanda, Lautaro Martíneza… Dziś „dziewiątki” biorą większy udział w grze, częściej współpracują z zespołem, są bardziej wszechstronni technicznie. Ten typ napastnika, który tylko czeka w polu karnym na podania, zanika w europejskim futbolu.
Ciągle widzimy mecze, w których Mbappé i Vinícius nie funkcjonują na 100%. Jak oceniasz ich grę razem?
Nie można powiedzieć, że napastnicy Realu Madryt są słabi, skoro nie wszystko idealnie działa. Jeśli masz w drużynie Haalanda i wszystko się układa, to pojawia się problem, gdzie ustawić Mbappé. Ale to już rola trenera. Mbappé nie jest typowym „dziewiątką”, który będzie przyjmował piłki tyłem do bramki, wygrywał pojedynki główkowe dla pomocników czy czekał na długie podania. Ale jeśli dasz mu miejsce, jest zabójczy – to świetny snajper, niezwykle szybki i silny.
Przejmowałeś się krytyką? Dostałeś sporo ciosów…
Tak, zależało to od intencji krytyki. Te konstruktywne motywowały mnie do pracy nad sobą. Bardziej bolały te złośliwe, niezwiązane z moim profesjonalizmem. W Europie miałem problem z tempem gry, utrzymaniem intensywności przez cały mecz… Na początku krytykowano mnie za to, podobnie jak wcześniej w Argentynie – mówiono, że jestem trochę niezdarny z piłką, że moje ruchy są toporne… Stopniowo to poprawiałem.
(…)
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze