Plan Espanyolu dojrzewał między Bernabéu a Montjuïc… i w niewytłumaczalnej obsesji Ancelottiego
Drużyna Manolo Gonzáleza wyciągnęła wnioski z porażek z Realem Madryt i Barceloną… i do końca zachowała wiarę.
Fot. Getty Images
Odruch niczym po golu Andrésa Iniesty w finale mundialu w RPA – tak ławka rezerwowych Espanyolu wystrzeliła w kierunku Carlosa Romero, niespodziewanego bohatera, który sfinalizował wymarzony kontratak przeciwko Realowi Madryt, dając drużynie Manolo Gonzáleza coś więcej niż tylko zwycięstwo. Przed katalońskim zespołem wciąż długa droga, a ostatnie pięć miesięcy to balansowanie na krawędzi – remis za remisem, zwycięstwa jak na lekarstwo, dramatyczny brak skuteczności i nieustanne zawierzanie w bramkarza Joana Garcię, który raz po raz ratował drużynę. Jednak pokonanie Królewskich na RCDE Stadium, które odnotowało najlepszą frekwencję od lat – ponad 33 tysiące kibiców – to zastrzyk adrenaliny, łzy Manolo Gonzáleza i niekontrolowana radość zespołu, który wierzy w utrzymanie jak nigdy dotąd… i przynajmniej na chwilę wydostał się z piekła, stwierdza Relevo.
Espanyol związał Real Madryt tymi samymi środkami, które stosował już na Santiago Bernabéu w pierwszej rundzie oraz w derbach z Barceloną na Montjuïc. Choć oba spotkania zakończyły się porażkami, pokazały, że przy dobrej realizacji plan może przynieść sukces – pod warunkiem odrobiny szczęścia i potknięć rywala. Tak właśnie stało się na RCDE Stadium. – Zespół jest bardziej świadomy, jak rywalizować w takich meczach. Potem może się zdarzyć tysiąc rzeczy. Trzeba mieć dużą zdolność do cierpienia… – mówił trener przed spotkaniem i dokładnie tak zachowywała się jego drużyna.
70 minut na Bernabéu i „żart” trenera
Pierwszą część planu Espanyol zrozumiał na Bernabéu. Do 74. minuty tamtego meczu Katalończycy remisowali 1:1 z Realem Madryt, broniąc się skutecznie, z minimalnym dystansem między formacjami, a Joan Garcia pewnie strzegł bramki, ponownie stając się wybawcą. Linia obrony była identyczna jak w sobotnim spotkaniu, a Carlos Romero tym razem poznał słodką stronę futbolu, choć mógł zostać wyrzucony z boiska za faul na Mbappé, stwierdza Relevo.
Jeśli na Bernabéu był winowajcą, to na RCDE Stadium strzelił gola, który kibice zapamiętają na zawsze. W przeciwieństwie do tamtego spotkania Espanyol utrzymał koncentrację do końca, tłamsząc Los Blancos, którzy mieli swoje okazje, ale znacznie mniej niż na Bernabéu (33 strzały kontra 21). – Wierzyłem, że zespół może tu zdobyć punkty lub wygrać, ludzie myśleli, że żartuję albo zwariowałem, ale myślałem tak samo przed meczem z Atlético i udało się – przyznał Manolo González.
Przestroga Hansiego Flicka dla Barçy… i trzy nieuznane gole
Drugą częścią planu był atak. W pierwszym meczu Espanyol rzadko zagrażał Realowi Madryt, skupiając się głównie na obronie. To zmieniło się w derbach na Montjuïc, gdy Hansi Flick po wygranej 3:1 i świetnym starcie w La Lidze skrytykował swoich piłkarzy za zbytnią nonszalancję po przerwie. Wtedy Espanyol zdobył trzy bramki w drugiej połowie – jedna została uznana, dwie anulowano po analizie VAR z powodu minimalnych spalonych. Zespół nauczył się wykorzystywać przestrzeń i zyskał pewność siebie. Gol Romera to arcydzieło kontrataku z udziałem Roki, Tejero, Omara i finalizującego akcję Romero. Trzecim i ostatnim filarem planu była, co ciekawe, obsesja Ancelottiego: – Zespół musi rywalizować tak jak w drugiej połowie, wtedy wrócę do domu spokojny – powtarzał po porażce 1:3 z Barceloną na Montjuïc. To właśnie w tych meczach – na Bernabéu i Montjuïc – sztab Espanyolu doskonalił swój plan, wyciągając wnioski z wcześniejszych doświadczeń, zauważa Relevo.
Najsłabsze ogniwo Realu Madryt – przestrzeń za plecami Tchouaméniego
Z trybun RCDE Stadium najbardziej zagubiony wydawał się Aurélien Tchouaméni. Grając na środku obrony, był regularnie wystawiany na próbę przez długie piłki kierowane do Roberto Fernándeza, który wygrywał z nim pojedynki. Czasami w asekuracji pomagał mu wychowanek Asencio. Kilkukrotnie można było zobaczyć Lucasa Vázqueza, który instruował Francuza, a jego straty napędzały ataki Espanyolu. Był jak sito. – Dobrze zaczęliśmy ten rok, musimy to kontynuować. Na końcu było nerwowo, ale wytrzymaliśmy – podsumował Roberto Fernández.
Kontuzja Rüdigera i wejście Asencio ograniczyły możliwości Ancelottiego. Przy akcji bramkowej Francuz uczestniczył w stałym fragmencie gry, nie zdążył wrócić, a Romero wykorzystał wolną przestrzeń. To był finał planu realizowanego konsekwentnie do ostatniego gwizdka. Po meczu szaleństwo przeniosło się do szatni Espanyolu. – Miałem ciarki, zapamiętamy to na zawsze – zakończył Joan Garcia.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze