Spojrzeć w oczy
Szykowała się szampańska zabawa. Przynajmniej z założenia.
Vinícius i Raphinha. (fot. Getty Images)
[…] Tego pracowniczego bankietu nie mógł doczekać się od dawna. Kupił sobie z myślą o nim ładną koszulę oraz marynarkę, nietanie pachnidło, a także poszedł do fryzjera i nawet kilkukrotnie przećwiczył zaczeskę po nałożeniu pasty stylizującej. Szedł na tę imprezę z myślą, że, jak co roku, będzie się świetnie bawił, a – kto wie – być może Paulina tym razem wreszcie zwróci na niego uwagę?
Na początku faktycznie wszystko szło z grubsza tak, jak sobie to wyobraził. Usłyszał od kilku osób, że dobrze wygląda, rzucił paroma inteligentnymi dowcipami, a opowiadane przez niego anegdoty budziły nie tylko tę czysto kurtuazyjną ciekawość. Czuł się swobodnie, a czas mijał mu przyjemnie. Tylko ta Paulina go nadal ignorowała, ale z tym akurat mimo wszystko się liczył.
Skoro było tak dobrze, to dlaczego skończyło się tak fatalnie? Cóż, jak to w tego rodzaju przypadkach często bywa, w pewnym momencie stracił kontrolę. Mówiąc wprost – po kilku kolejkach wyciągnęła mu się gęba. Tak oto z dowcipnego i elokwentnego gościa stał się autorem osobliwego hattricka: niekontrolowanie otworzył mu się zawór, obiad w formie puzzli wylądował na koszuli, a na koniec stał się sprawcą incydentu kałowego. Co więcej, ktoś postanowił to uwiecznić na pamiątkę i podzielić się nią z innymi, ot na wypadek, gdyby kiedyś oryginał nagrania zaginął w akcji.
Jak zapewne się domyślacie, kilka dni procesu fizycznego dochodzenia do siebie nie były w tym wszystkim najgorsze. W końcu trzeba było bowiem wrócić do obowiązków i ponownie spojrzeć tym wszystkim ludziom w oczy. Tak, jak dziś spojrzeć w oczy własnej publice i kibicom na całym świecie musi Real Madryt.
Pisząc o osobliwym hattricku, kusiło nas, by użyć znacznie ostrzejszych słów, ale nie wypadało ryzykować otrzymaniem kary dyscyplinarnej od redaktora naczelnego za opacznie rozumiany naturalizm. Podopieczni Carlo Ancelottiego skompromitowali się w Klasyku w sposób wręcz niezrozumiały. Do teraz zastanawiamy się, jak po rzucie rożnym dla nas w tej samej akcji może paść gol dla rywala. Nie możemy pojąć, jak pół minuty po trafieniu w spojenie tracimy bramkę na 1:5, choć akurat tutaj nie dziwi nas, jak Raphinha mógł aż tak łatwo ograć Tchouaméniego. Nie mamy też zielonego pojęcia, jakim cudem, nie licząc wykorzystanego rzutu wolnego Rodrygo, na pierwszy celny strzał podczas gry w przewadze jednego zawodnika czekaliśmy 20 minut. Filozofowie podobno znają odpowiedzi na te pytania, ale nikt jeszcze nie sprawdził tego u źródła. Istnieje zresztą spore ryzyko, że i tak byśmy nie zrozumieli ich tłumaczenia.
Łatwo uderzyć w zespół, kiedy ten przegrywa, to niezaprzeczalny fakt. Jak jednak przejść obojętnie obok tak druzgocącej klęski i to drugiej w ciągu trzech miesięcy. 2:9 w dwóch potyczkach z Barceloną w tym sezonie należy po prostu uważać za katastrofę, której nie da się przemilczeć i nie krytykować. Fantastyczny z założenia plan na to spotkanie w praktyce okazał się kolejnym gołosłowiem, na jakie daliśmy się nabrać. Szczerze powiedziawszy, w naszym odczuciu (a na pewno autora), Real zagrał tak naprawdę jeszcze gorzej niż pod koniec października na Bernabéu.
Moglibyśmy uciec w retorykę, że to tylko Superpuchar Hiszpanii, który przed saudyjską epoką przez wielu był prześmiewczo nazywany pucharem lata. W konfrontacjach z Barceloną nie ma to jednak żadnego znaczenia. Klasyk to Klasyk. Nawet gdyby stawką był w nim lizak serduszko, to wciąż w żaden sposób nie usprawiedliwiłoby tego, co odwalili Królewscy. Bańka pompowana gadaniną o siedmiu trofeach pewnie w końcu i tak musiała pęknąć, ale to, w jaki sposób pękła, nie może spotkać się z choćby gramem akceptacji. Nawet nie chcemy myśleć, co jeszcze wydarzyłoby się w tym meczu, gdyby Wojciech Szczęsny nie otrzymał czerwonej kartki.
Szczęście graczy Realu polega wyłącznie na tym, że nie muszą spodziewać się na treningu wizyty kibiców na polską modłę. Co najwyżej przy odrobinie pecha zostaną wygwizdani przez nieturystyczną część publiki. Wciąż jednak nie zazdrościmy im tego, że dziś będą musieli wyjść na tak wspaniały obiekt i spojrzeć fanom w oczy. Wstydu narobili bowiem nie tylko sobie, ale i nam. W końcu odzyskają zaufanie i naszą przychylność, bo zawsze odzyskują. Najpierw potrzeba jednak na to czasu.
Jeśli chcieliście poczytać dziś o schematach 4-4-2, 4-3-3, fałszywych napastnikach, mediapuntach, zmaganiach Celty w poprzednich rundach Pucharu Króla z zespołami z niższych lig, braku kontuzjowanego Iago Aspasa, czy podaniach na ostatniej tercji boiska, przykro nam, że zawiedliśmy. Przyznamy jednak szczerze, że chwilowo albo nas to nie interesuje, albo wydaje się mało istotne. Tak czy inaczej, po chwili przewijania pewnie znajdziecie u nas te informacje w innych niusach.
***
Mecz z Celtą rozpocznie się dzisiaj o 21:30, a ten mecz w Polsce będzie można obejrzeć na kanale TVP Sport na platformie CANAL+ Online.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze