Znużenie Realu po derbach
Klub podsumowuje swoje odczucia jako zmęczenie i złość: ani nie rozumie, ani nie popiera pasywności Atlético wobec swoich ultrasów. Jednak gratuluje swoim zawodnikom i sędziemu.
Troglodyci z Frente Atlético. (fot. Getty Images)
Zmęczenie. Tak właśnie czuje się Real Madryt po incydentach podczas derbów. Kolejna wizyta na Metropolitano i znów problem. Sam klub podkreśla, że nie należy obwiniać całej publiczności Atlético, ponieważ to tylko mniejszość. Raport La Ligi odnotowuje jedenaście obelg w trakcie derbów, a wszystkie pochodziły z tego samego miejsca: Dolna Trybuna Południowa, sektory 127–133. To właśnie to miejsce Komitet Rozgrywek prawdopodobnie zamknie podczas jutrzejszego posiedzenia. Ponieważ obszar konfliktu jest tak ograniczony, karanie całego stadionu byłoby niesprawiedliwe. To byli oni. Ci sami co zawsze. Sprawa jest oczywista; tak bardzo, że Real Madryt nie rozumie, dlaczego jest na to przyzwolenie. Ale się z tym godzi. Co innego mógłby zrobić?
Klub przyznaje, że czuje smutek, ale nawet bardziej niż to – gniew. Oburzenie wynikające z tego, że problem jest oczywisty, mijają sezony, a on nadal istnieje. Atlético, na przykład, włożyło wysiłek w to, by powstrzymać rasizm podczas tych derbów. I były efekty. Ale jeśli chodzi o ich ultrasów, sprawa wygląda zupełnie inaczej. Oni nadal tam są, a wśród Królewskich panuje całkowite niezrozumienie: odkąd Ultras Sur zostali wyrzuceni z Bernabéu, wszystko się poprawiło. Chcieć to móc. Oni chcieli i mogli, stwierdza Sergio López de Vicente z Asa.
Brawo dla piłkarzy i sędziego
„Nie możemy zrobić więcej”, mówią z rezygnacją. Ale w tej wirówce smutku i oburzenia pojawiają się dwa promienie nadziei. Pierwszy dotyczy piłkarzy: klub gratuluje im postawy podczas tego huraganu. Nikt nie podszedł do trybun, by się z kimś konfrontować, nikt nie stwarzał problemów, nic takiego. A w takiej chwili reakcje mogą być nieprzewidywalne. Podkreśla się także, że Courtois zachował się poprawnie: w żadnym momencie nie prowokował, a jego reakcja na to, co słyszał („Courtois, zdychaj!”), była nadzwyczaj spokojna. Real Madryt uważa również, że postawa sędziego była doskonała: opanowanie i profesjonalizm. Niezależnie od tego, co można sądzić o poziomie sportowym, jego reakcja na incydenty była bez zarzutu, informuje Sergio López de Vicente.
Najwyższa presja
Wzdychanie Realu Madryt to w rzeczywistości oddech całego futbolu. „Dość tego”. Cały świat od 24 godzin odczuwa zmęczenie i powtarza te dwa słowa. Dość ultrasów, a nawet bardziej – pobłażliwości na Metropolitano. Dość tego, że wrogie nastawienie przejmuje stadion, który powinien być miejscem emocji. Bo w tym jest jednym z najlepszych. Ale w pierwszym przypadku od dawna przoduje. I nie może tak być. Incydenty podczas derbów były kolejną kroplą w kielichu, który od dawna jest przepełniony. I to bardzo. Ale reakcja świata nigdy nie była tak jednogłośna jak teraz, podkreśla dziennikarz Asa.
Kierownictwo Atlético Madryt odczuwa ogromną presję od czasu, gdy w niedzielny wieczór ultrasi z Frente Atlético znów zhańbili mecz. Argument, że zamieszki zawsze miały miejsce poza Metropolitano, upadł. Nikt nie mógł powstrzymać kogoś przed krzykiem na ulicy, ale w środku byli „kontrolowani”. Jak widać, nie byli. Aż jedenaście okrzyków przemocy słownej i deszcz zapalniczek. Sami kibice Atlético nie zgadzają się z tymi ludźmi. „Kiedy tak się dzieje, już nam się to nie podoba” – mówił fan, który opuszczał stadion ze swoim małym synem w trakcie meczu. „Nie można wrzucać wszystkich kibiców i fanklubów do jednego worka z tymi ludźmi” – dodał Alberto García, rzecznik Międzynarodowej Unii Fanklubów.
Fałsz Atlético
Ale najbardziej wymowny był moment, gdy piłkarze podeszli skakać i tańczyć z trybuną… a reszta stadionu zaczęła gwizdać. To nigdy nie jest odpowiednia noc, by się do nich zbliżać, a tym bardziej w niedzielę. Głupota, która wprost wprawiła Real Madryt w osłupienie. Brak słów. To, co oburza, to nie istnienie tych ultrasów (to jest oczywiste), ale przyzwolenie, które nadal mają. Atlético twierdzi, że nie może wyrzucić Frente Atlético, ponieważ zrobiło to już w 2014 roku. To fałsz, który graniczy z absurdem. Bo oczywiste jest, że Frente Atlético nadal wchodzi na stadion.
Między 60 a 100 ultrasów
Trzymanie się formalności, że nie figurują w papierach, to omijanie problemu. Unikanie odpowiedzialności, brak chęci, by wejść w konfrontację. Bo nawet jeśli prawdą jest, że trudno zabronić wstępu komuś bez przeszłości kryminalnej lub bez agresywnych zachowań, to można zakazać wnoszenia na stadion logo, symboli czy haseł Frente. Na przykład. Albo karać za pieśni odnoszące się do tej grupy. Klub szacuje, że każdego sezonu wyrzuca około dziesięciu członków… a ultrasów jest około 60. Policja mówi o liczbie bliższej 100. To gdzieś w tych granicach. To niewielu w porównaniu do 70 112 osób, które były obecne w niedzielę. Ale psują wszystko.
Ale Atlético nie podejmuje zdecydowanych działań wobec nich, ponieważ powołuje się na to, że skoro Frente Atlético nie figuruje ani jako fanklub (co potwierdziło Międzynarodowe Zrzeszenie), ani jako grupa, to nie może ich wyrzucić. Bo dla nich nie istnieje. Ale jest oczywiste, że istnieje i można podjąć więcej kroków. Pobłażliwość klubu wobec swoich ultrasów doprowadza świat piłki nożnej do szału. A Real Madryt jest już zmęczony. Kolejne derby… i znów problem. Wizyta na Metropolitano staje się problematyczna. Nie z powodu 99% kibiców, ale przez ten 1%. Albo nawet mniej. Real Madryt jest zmęczony, ale jeszcze bardziej zły. Znowu się to wydarzyło. A to właśnie kibice Atlético nie zasługują na takie traktowanie.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze