W głębi Atlético
Juan Diego Madueño jest wieloletnim dziennikarzem El Mundo i często pisuje felietony na tematy związane z futbolem. Tym razem opisuje sytuację po derbach Madrytu.
Koke i Giménez w rozmowie z oszołomami. (fot. Getty Images)
Czuję głęboką, niemalże fizyczną niechęć do wszystkiego, co związane z Atlético Madryt. To wręcz fizyczna reakcja. Bez wątpienia chodzi o jakiś nierozwiązany uraz. Zmęczenie pojawia się za każdym razem, gdy ktoś paraduje w dresie, wychwala czerwono-białe pasy lub dorzuca kolejną narrację o herbie klubu. Chcę to jasno powiedzieć. Nawet gdybym nie interesował się piłką nożną, nawet gdybym nie znał żadnego z piłkarzy Realu Madryt, nawet gdybym był daleko od jakiejkolwiek sytuacji związanej z tym sportem, nawet gdybym kibicował każdemu innemu klubowi niż Real Madryt, napisałbym to samo.
Podążałbym tą samą ścieżką, popychany dyskomfortem, który poczułem w niedzielny wieczór podczas wspólnoty gwiazd mitu Atlético i jego piłkarzy. W takich chwilach klub Gilów lśni w sposób szczególny, porównywalny do tego, jak błyszczy płonące wysypisko, gdy rozpada się jego medialna konstrukcja. Ta sytuacja powtarza się co jakiś czas, a objawienie dokonuje się na żywo. Idealnie, że ma to miejsce na murawie, na zielonej trawie, z którą, jak mówią, są związani krwią, sercem i nie wiem, jakimi jeszcze wnętrznościami, pragnąc piłki, którą nazywają bratem, i nosząc stroje, które uważają za część swojego DNA; pocąc koszulkę, jak nakazują zasady, jak tego wymaga lojalna publiczność, która ma czyste sumienie, będąc połączona z czterema wspólnymi miejscami: piłkarze muszą zarobić na swoje pensje, bo naszym dziadkom ledwie wystarcza emerytura na koniec miesiąca.
Atlético jest pełne, gdy piłka zaczyna krążyć. Struktura oparta na „dobrych intencjach” rozpada się po pierwszym zderzeniu z rzeczywistością – świętowanie gola przez przeciwnika dezorientuje trybuny – i nie pozostaje nic z domniemanej sportowej godności, opartej na intensywności i poświęceniu, poza fetowaniem, jakby pokonali smoka, zremisowania z rywalem zza miedzy.
W ostatnich latach Atlético Madryt oferuje futbolowi swoją najbardziej obłudną, pracowitą i rozdrażnioną wersję. Ich wkład w widowisko La Ligi to ukrywanie za pomocą sztuczek marketingowych swojego wizerunku miejsca zamieszkanego przez przestępców. Atlético Madryt zyskało fortunę na przesłodzonej stronie życia. Zwolennicy są zaślepieni klubem, który twierdzi, że reprezentuje najczystsze wartości, podczas gdy popiera przemoc; są zaślepieni klubem pełnym pasji, który rozumie pasję jako awanturę; są zaślepieni najlepiej opłacanym trenerem w lidze, który w rzeczywistości jest propagandzistą. Byłoby dobrze, gdyby otwarcie powiedzieli coś innego: jesteśmy gorsi i nam to nie przeszkadza.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze