Advertisement
Menu

How fragile we are?

Prędzej czy później w życiu zawsze nadchodzi moment, w którym musimy zadać sobie trudne pytanie.

Foto: How fragile we are?
Fot. YouTube

Od miłości do nienawiści tylko jeden krok. Tak samo jak od euforii do depresji. No dobrze, może nie przesadzajmy z tą euforią. Postawmy raczej na zadowolenie. W każdym razie w jednym i drugim przypadku jedno niepowodzenie powoduje, że droga z nieba do piekła staje się niezwykle krótka. Żeby się w tym nie zatracić, należy znaleźć złoty środek wskazujący, jak nie popadać ze skrajności w skrajności. Zamiast tego lepiej zadawać sobie pytania, które pomogą nam się rozwinąć, uniknąć błędów z przeszłości i wyciągnąć wnioski.

W tego typu sytuacjach lubimy przypominać, że w żadnym wypadku nie należy ulegać złudzeniu, że jest tak dobrze, że od razu można osiąść na laurach, ani, że jest tak źle, że należy kogoś lub coś definitywnie przekreślić i najlepiej położyć do trumny. Słowem – zawsze może być lepiej i zawsze może być gorzej. To skłania jednak do refleksji. Refleksji, które w pewnym położeniu nasuwają się same.

W ten oto sposób nad kruchością i ulotnością ludzkiej egzystencji w utworze „Fragile” zastanawia się Sting, czyli tak naprawdę Gordon Matthew Summer. Warto nadmienić, że piosenka jest hołdem dla Bena Lindera, amerykańskiego inżyniera zamordowanego w 1987 roku w Nikaragui przez prawicową grupę partyzancką Contras. „How fragile we are?”, pyta Sting. Jak krusi jesteśmy? No właśnie – jak? Bo tak się składa, że to pytanie może zadać sobie zarówno każdy człowiek w kontekście poważnych dylematów egzystencjalnych, jak i każdy madridista będący w minorowym nastroju po niedzielnych derbach Madrytu.

„Dzisiaj byliśmy krusi w obronie. Można to powiedzieć bez problemu. W aspekcie defensywnym to nie był dobry wieczór”, powiedział Carlo Ancelotti na pomeczowej konferencji prasowej. Po sześciu zwycięstwach w pierwszych sześciu meczach sezonu w końcu przyszło nam przełknąć gorzką pigułkę porażki. Derbowe starcie z Atlético uwydatniło wszystkie największe słabości Realu Madryt, o których po cichu dyskutowano od startu rozgrywek. Dlaczego po cichu? Właśnie dlatego, że ten komplet wygranych jakoś tak blokował naszą naturalną skłonność do narzekania i wywlekania na wierzch tego, co nam się nie podoba. Ale w zaistniałych okolicznościach nie musimy już gryźć się w język.

Ancelotti upierał się, że w niedzielę zaważył problem słabości defensywnej. Naszym skromnym zdaniem Królewscy byli równie mierni w obronie, jak i w ataku. Porażka z rywalem zza miedzy jest tym bardziej bolesna, że Los Rojiblancos wypunktowali naszych ulubieńców niczym wytrawny pięściarz broniący mistrzowskiego pasa chaotycznego i niezbyt dobrze przygotowanego do walki pretendenta. Głośne ¡Ole! rozlegające się na trybunach Cívitas Metropolitano, gdy podopieczni Diego Simeone nie pozwalali swoim oponentom nawet powąchać piłki, było wręcz upokarzające. To był dla nas prawdziwy lodowaty prysznic.

Paradoksalnie może lepiej, że doświadczyliśmy czegoś takiego 24 września w 6. kolejce, a nie 28 października w 11. kolejce (data najbliższego ligowego Klasyku). Przynajmniej mamy czas na reakcję. A po takim występie najlepiej zareagować natychmiastowo. W derbach niestety nie udało się uderzyć pięścią w stół, co szumnie zapowiadały hiszpańskie media. Na uwierającą przegraną trzeba więc odpowiedzieć w rywalizacji z beniaminkiem, który początku tej kampanii raczej nie może zaliczyć do udanych.

Dziś staną ze sobą w szranki dwie drużyny znajdujące się na przeciwległych piłkarskich biegunach. Los Blancos ponieśli tylko jedną porażkę, tymczasem Las Palmas odniosło tylko jedno zwycięstwo. Miało to miejsce w ostatniej serii gier, kiedy to na Estadio de Gran Canaria wyspiarze po golu Kiriana Rodrígueza pokonali Granadę 1:0. Wcześniej polegli z Sevillą, Gironą i Valencią (za każdym razem rezultatem 0:1) oraz zremisowali z Realem Sociedad i Mallorcą. Zajmują 15. miejsce w tabeli, a ciekawostkę stanowi fakt, że stracili o dwa gole mniej od Realu. W ubiegłym sezonie uplasowali się natomiast na drugiej pozycji w Segunda División i po pięciu latach przerwy wywalczyli bezpośredni awans na salony.

Nie udałoby się tego osiągnąć, gdyby nie Francisco García Pimienta, człowiek przez długie lata związany z Barceloną. Zarówno jako zawodnik (grał jednak tylko w drużynie rezerw), jak i trener (opiekował się katalońską młodzieżą). 49-latek dopiero zaczyna zatem swoją przygodę z La Ligą. Może jednak liczyć na wsparcie kilku doświadczonych graczy, takich jak Jonathan Viera, Munir El Haddadi czy Sandro Ramírez, a także obiecującej młodzieży, wśród której wyróżniają się Julián Araujo (wypożyczony z Barcelony), Máximo Perrone (wypożyczony z Manchesteru City) czy całkiem nieźle znany nam Marvin Park (wypożyczony z Castilli).

O tym, jak długo Los Amarillos byli nieobecni na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, najlepiej świadczy fakt, że po raz ostatni Królewscy mierzyli się z nimi 31 marca 2018 roku. Wygrali wówczas 3:0 po dwóch bramkach Garetha Bale’a i jednym trafieniu Karima Benzemy. Z kolei nasza ostatnia porażka z ekipą z Wysp Kanaryjskich wydarzyła się tak dawno temu, że nasi najmłodsi Czytelnicy najzwyczajniej w świecie nie mają prawa jej pamiętać. 3 października 2001 roku Las Palmas pokonało zespół ze stolicy Hiszpanii prowadzony przez Vicente del Bosque 4:2. Bohaterem tamtego spotkania był Rubén Castro, autor dubletu, najbardziej znany z występów w Betisie.

Dziś nie wyobrażamy sobie powtórki z 2001 roku. Nie wyobrażamy sobie, że podopieczni Garcíi Pimienty naszym kosztem wygrają swój drugi mecz w tym sezonie. Oczekujemy stanowczej reakcji Realu Madryt i Carlo Ancelottiego, abyśmy na nowo uwierzyli, że obecna kadra – mimo licznych wątpliwości kibiców i dziennikarzy – rzeczywiście jest zdolna do wielkich rzeczy oraz żeby deklaracje Davida Alaby znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości.

Wszak nie chcielibyśmy, by przez kolejne dni w uszach głosem Stinga pobrzmiewało nam pytanie „How fragile we are?”.

* * *

Mecz z Las Palmas na Santiago Bernabéu rozpocznie się dzisiaj o 19:00, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale CANAL+ Sport 2 w serwisie CANAL+ Online.

Spotkanie można wytypować w FORTUNA. Kurs na bramkę Bellinghama wynosi 2,20.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!