W naszym magicznym domu
Czym jest dom?
Fot. Getty Images
Dom to miejsce jedyne w swoim rodzaju. Nasze miejsce. Miejsce, w którym czujemy się najlepiej. Miejsce, do którego zawsze chcemy wracać. A przynajmniej powinniśmy chcieć. Azyl, bezpieczna przystań, itp. Nieprzypadkowo zachęcamy gości, żeby w trakcie odwiedzin u nas czuli się „jak w domu”. Kiedy zaś wracamy do swoich czterech kątów, często dochodzimy do wniosku, że wszędzie dobrze, ale w domu jednak najlepiej.
Każdy dom – ten prawdziwy, ciepły i kojarzący się wyłącznie pozytywnie – ma w sobie pewien pierwiastek magiczny. Jego mieszkańcy zdają sobie z tego sprawę i zapewne dlatego z takim zamiłowaniem rozkoszują się panującą w nim atmosferą. Wydawać by się mogło, że domem Realu Madryt jest La Liga. Bo własne podwórko, bo widzimy się tu co tydzień, mniej więcej raz na dwa tygodnie zapraszamy znajomych do siebie i z taką samą częstotliwością wyruszamy w dalszą drogę na wyjazdową domówkę. Czysto teoretycznie tak powinno to funkcjonować. Ale wiadomo, że teoria stosunkowo rzadko idzie pod rękę z praktyką.
No to co, może Puchar Króla? A gdzie tam. Z tymi rozgrywkami przeprosiliśmy się po dziewięciu latach dopiero w ubiegłą sobotę. Tak jak dawniej wszystkie drogi prowadziły do Rzymu, tak w tym przypadku wszystkie drogi prowadzą do Ligi Mistrzów. To ona jest domem najbardziej utytułowanego klubu w jej historii. To w jej progach wielokrotnie dochodziło do sytuacji, których nie sposób objąć ludzkim rozumem lub takich, które – cytując klasyka – nawet fizjologom się nie śniły.
Nikt nie może zakwestionować tego, że Real Madryt jest hegemonem Pucharu Europy. Ktoś kiedyś powiedział, że być może pewnego dnia będziemy mieli do czynienia nie z UEFA Champions League, ale z Pucharem im. Realu Madryt. Czy komukolwiek trzeba przypominać, że Królewscy czternastokrotnie wywalczyli sobie zaszczyt euforycznego podniesienia ku niebu sympatycznego uszatego trofeum? Chyba nie, chociaż w kontekście dzisiejszego starcia i rywala, z którym się zmierzymy, jest to dość istotny fakt. Manchester City historycznie znajduje się bowiem na przeciwległym biegunie. Triumf w Lidze Mistrzów jest dla niego całkowicie obcy. Próbuje od wielu lat, ale nieskutecznie. Jego głód zwycięstwa w najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywkach dorównuje zwierzęcemu głodowi zdobywania bramek, jakim wykazuje się Erling Haaland.
Tym razem ma być inaczej. Wierzą w to kibice Obywateli, wierzą w to piłkarze oraz naczelny architekt tego wysokonakładowego projektu, Pep Guardiola. Dla przykładu Jack Grealish powiedział, że nigdy nie czuł się pewniej i nigdy tak bardzo nie wierzył w kolegów i siebie przed meczem, jak teraz. Z kolei Bernardo Silva deklarował szacunek dla madryckiej drużyny, ale jednocześnie podkreślił, że on i jego towarzysze ani trochę się jej nie boją. Skoro oni nie czują strachu, to czy my mamy do niego powody? Do strachu – nie (w końcu to Liga Mistrzów, nasz dom), do respektu – jak najbardziej.
City notuje obecnie passę 20 meczów z rzędu bez porażki, w trakcie której strzeliło 60 goli i straciło ich zaledwie 12. Żeby dokopać się do ich ostatniej klęski, należałoby cofnąć się do 5 lutego bieżącego roku (0:1 z Tottenhamem w Premier League). Z tych 60 bramek 19 padło łupem bestii z Norwegii, przed którą wszyscy tak namiętnie przestrzegają Carlo Ancelottiego i jego podopiecznych. Haaland ma stanowić ten brakujący do tej pory element i pomóc mistrzom Anglii w zajęciu także i europejskiego tronu. Ale to tylko jeden z wielu czynników innego, dojrzalszego niż w ubiegłych latach Manchesteru City. The Citizens są zdania, że nauczyli się cierpliwości niezbędnej do wygrania Ligi Mistrzów i odebrali wystarczająco dużo bolesnych lekcji, z których wyciągnęli konstruktywne wnioski. Jedna z nich miała miejsce nieco ponad rok temu.
Wówczas City najpierw pokonało Real 4:3 po fascynującym widowisku na City of Manchester Stadium, by później doświadczyć jednego z najbardziej niewiarygodnych i niewytłumaczalnych wieczorów w historii Pucharu Europy. Jego scenerią było Santiago Bernabéu, a jego bohaterem Rodrygo, który w dwie minuty strzelił dwa gole i podłączył zespół do tlenu w momencie, kiedy jego szanse na awans wynosiły mniej więcej jeden procent. W dogrywce trafieniem z rzutu karnego dzieła dokończył Karim Benzema i Los Blancos mogli świętować spektakularne wejście do finału.
Nikt w bardziej liryczny, kwiecisty i poetycki sposób nie zrelacjonował i nie opowiedział tej bajkowej historii niż komentujący to spotkanie na antenie CBS Sports Peter Drury: „Noc prawdziwego zmartwychwstania. Śnieżnobiałe koszulki po raz kolejny spektakularnie rozbłysły. Real Madryt jest w Paryżu. Real Madryt znów zagra w wielkim meczu. Ten romans trwa nieprawdopodobnie, cudownie, niemożliwie. Poza ich marzeniami i oczekiwaniami. Po raz siedemnasty ten klub blasku i legendy podejdzie do finału Pucharu Europy”.
Różnica względem półfinałowego dwumeczu z poprzedniej edycji jest taka, że tym razem ostateczne rozstrzygnięcie zapadnie w Manchesterze, w związku z tym Królewskim z pewnością będzie zależało na wypracowaniu jak najlepszego wyniku na własnym terenie. Mimo że w Primera División nie wiedzie im się ostatnio rewelacyjnie (mamy tu oczywiście na myśli porażki z Gironą i Realem Sociedad), to morale zespołu muszą utrzymywać się na wysokim poziomie po sobotniej wygranej z Osasuną w finale Copa del Rey. Carletto zadeklarował na konferencji prasowej, że planem jest rozegranie kompletnego meczu i pokazanie najlepszego, czym dysponuje jego ekipa. Cóż, trzymamy go za słowo.
Guardiola jeszcze w listopadzie zeszłego roku przyznawał, że nie zawsze się wygrywa, poza Realem Madryt w Lidze Mistrzów. Katalończyk zbyt dobrze na własnej skórze przekonał się o nadprzyrodzonych wręcz zdolnościach klubu ze stolicy Hiszpanii, żeby go w jakikolwiek sposób nie doceniać czy nie daj Boże lekceważyć. Trochę nie wypada tego robić, gdy rozprawiamy o drużynie, która w Champions League z siedemnastu stoczonych bojów finałowych wygrała aż czternaście. Nie brakuje jednak głosów, że Manchester City Pepa nie tylko pokona Los Merengues, ale zwyczajnie ich zmiażdży. Rok temu gadali to samo, jak słusznie zauważył Toni Kroos. Co tu dużo pisać, im więcej tego typu wypowiedzi, tym lepiej dla nas. Real Madryt niejednokrotnie pokazywał całemu światu, że takie podejście jakoś dziwnie go podnieca i sprawia, że spisuje się tylko lepiej.
Ilu ekspertów, tyle opinii. Królewscy wcale nic nie muszą, Królewscy nie są faworytami, Królewscy zostaną pożarci przez City, a Haalandowi się po nich jedynie soczyście odbije. Można w tym przebierać. Ale nie zapominajmy o tym, że to my bronimy tytułu i że to my podejmujemy Obywateli nie tylko w naszej własnej świątyni, ale i w świątyni całej Ligi Mistrzów, będącej przecież naszym domem. A w naszym magicznym domu wszystko się zdarzyć może. Bo – znów odwołując się do Petera Drury’ego – „Real Madryt to klub cudów. Tutaj dzieją się szalone rzeczy”.
* * *
Pierwszy półfinał Ligi Mistrzów między Realem Madryt a Manchesterem City rozpocznie się o godzinie 21:00, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale Polsat Sport Premium 1 na platformie CANAL+ Online.
Spotkanie można wytypować w FORTUNA. Kurs na zwycięstwo Królewskich wynosi aż 3,20!
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Wyniki na żywo i przebieg meczów w tym tygodniu możesz sprawdzać na platformie Flashscore.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze