Advertisement
Menu

Ta sama śpiewka – analiza przegranego Klasyku

Problemy z wyjściem z pressingu w pierwszych minutach. Ofensywna strona oparta o nierównego Viníciusa. Ten sam skład w kolejnym meczu. Ancelotti nie wymyślił nic specjalnego na niedzielny Klasyk. Zawodnicy nie uniknęli podobnych błędów, co w dwumeczu z Liverpoolem. Tym razem zostali jednak skarceni przez lepszą drużynę.

Foto: Ta sama śpiewka – analiza przegranego Klasyku
Fot. Getty Images

Carlo Ancelotti posłał do boju identyczną jedenastkę, która jeszcze w środę rywalizowała na Estadio Santiago Bernabéu z Liverpoolem w rewanżu 1/8 finału Ligi Mistrzów. Los Blancos zaczęli obiecująco, bo od skutecznego pressingu i strzału celnego już w 22. sekundzie, gdy Karim Benzema zatrudnił pierwszy raz Marca-André ter Stegena. Tak wysokie i agresywne nastawienie Królewskich trwało niemal równo do końca premierowej minuty rywalizacji. Jeszcze przed jej wybiciem Robert Lewandowski poczuł obecność Édera Militão, który dosłownie przystemplował wejście w mecz na stopie napastnika reprezentacji Polski. 

Od tego momentu Barcelona dość płynie zaczęła zyskiwać coraz większą pewność w rozegraniu. Przesunęła też znaczenie całą formację o kilka pięter w górę, czym miała utrudnić rozgrywanie piłki od tyłu przyjezdnym. Ten pomysł wypylił, wszak madrytczycy – na wzór niedawnych meczów z Liverpoolem – nie potrafili poradzić sobie z presją oponenta. W pewnych przypadkach była to zasługa dobrze zorganizowanego doskoku, a w innych – złych wyborów podopiecznych Carletto. Na myśl nasuwa się od razu sytuacja z 4. minuty, gdy pomimo zamknięcia na skraju swojego pola karnego, Antonio Rüdiger ominął czterech piłkarzy gospodarzy górnym podaniem, wykorzystując ich nie najlepszy pressing i otworzył grę z lewej strony boiska Karimowi Benzemie. Francuz nie opanował jednak piłki kierunkowo, a ponownie skierował się ku własnej połowie, co momentalnie wykorzystali gracze Xaviego, potrajając snajpera, który dopuścił się straty w newralgicznej części placu rywalizacji. 

Nie minęło kilkadziesiąt sekund, a podobna sytuacja, tylko po drugiej stronie boiska, zakończyłaby się golem dla miejscowych. Z wysokim atakiem Barcelony nie uporał się tym razem Militão. Środkowy obrońca oddał piłkę prosto pod nogi rywali. Futbolówka powędrowała do Busquetsa, a ten mięciutkim podaniem za linię defensywy obsłużył Raphinhię, którego od gola dzieliła jedynie wyśmienita interwencja Courtois. To zresztą skrzydłowy z Brazylii był generatorem największej liczby zagrożenia po stronie Blaugrany w pierwszej połowie. Nie oznacza to jednak, że działał w osamotnieniu. Katalończycy siali zamęt w szykach obronnych rywala zarówno z prawej, jak i lewej flanki. Po tej drugiej stronie dobrze działała zastosowana asymetria, gdzie w rolę wahadłowego wcielał się Balde, a Gavi – na papierze lewy atakujący – schodził między formację pomocy i obrony Los Blancos. W tych wolnych strefach swojego miejsca szukał sobie zresztą cały tercet (Gavi, Sergi Roberto, De Jong), którym dyrygował cofnięty Busquets. 

Trafnych analogii nie można użyć w przypadku gry Realu, którego pomysł opierał się w głównej mierze na atakach lewym skrzydłem z wykorzystaniem szybkości i przebojowości Viníciusa. Xavi zabezpieczył się na taką ewentualność, ustawiając na prawej stronie obrony Ronalda Araújo – jednym słowem, plan anty-Vinícius. I choć pierwszy kwadrans zawodów to gol Królewskich po nastrzeleniu głowy Urugwajczyka przez Brazylijczyka czy udane szarże gwiazdy przyjezdnych, okraszone „siatką” między nogami jego głównego rywala, to im dalej w las, tym większą przewagę zyskiwał defensor klubu z Katalonii. I fakt, Vinícius był zbyt pazerny, czasem bezmyślny, ale brakowało mu wsparcia. Real atakował głównie trójką (Viní, Benzema, Fede) i jednym asekurującym pomocnikiem. 

Sam Araújo nie zawracał sobie głowy jedynie powstrzymywaniem najgroźniejszego punkty oponentów. Był również częstym bywalcem na ich połowie, gdzie tworzył przewagę liczebną w trójkącie z Roberto i Raphinhią. To właśnie akcja wymienionych graczy doprowadziła do wyrównania tuż przed końcem pierwszej połowy. Araújo podłączył się z piłkę do skraju boiska, zacentrował w stronę Brazylijczyka, ten oddał strzał, który zablokował Militão, ale do futbolówki dopadł jeszcze Roberto i zaktualizował stan na tablicy świetlnej. 

Druga połowa to podobny obraz gry, co przed zmianą stron. Ofensywne i agresywne nastawienie Barcelony prowadziło Real do nerwowych ruchów oraz powtarzających się błędów w przekazywaniu futbolówki. Również przy stykowych sytuacjach Los Blancos ustępowali kroku Blaugranie. Madrytczycy przegrywali większość batalii o drugie piłki, co zapętlało krąg zdarzeń, który kończył się i zaczynał na operowaniu przedmiotem gry przez miejscowych. Odczucia z występu Królewskich zaczęły zmieniać się po wybiciu czwartego kwadransa rywalizacji. Na boisku panowała dużo większa swoboda taktyczna, pojawiło się więcej miejsca. Wpływ na polepszenie wizerunku zespołu Carlo Ancelottiego miały również bardzo dobre zmiany Rodrygo, Ceballosa i Asensio, którzy zdecydowanie odświeżyli grę zespołu. To przecież po akcji tego pierwszego do siatki trafił ten ostatni. 

Gola ostatecznie nie uznano, natomiast ta szansa dodała skrzydeł Królewskim. Kolejne sytuacje wypływały spod nóg wspomnianych zmienników, dało się więc odnieść wrażenie, że trzy punkty zbliżają się nieuchronnie do stolicy Hiszpanii. To jednak Barça zadała śmiertelny cios, a przedmiot zbrodni wyłożył im na tacy Dani Carvajal. Hiszpan mógł być bohaterem akcji ofensywnej, a stał się ofiarą własnego domina błędów – zaczynając od tego technicznego, zmierzając do fatalnego zachowania i ustawienia po stracie piłki, kończąc na braku sił, aby wrócić do swojej strefy, gdzie narodziła bramka na 1:2. 

To nie był dobry mecz Realu. Królewscy znów byli jedynie migającymi na niebie gwiazdami, ginącymi w blasku stabilnej i ładniejszej tego dnia konstelacji zespołu z Barcelony. Najbardziej niepokojące jest to, że Carletto był zadowolony z postawy swoich podopiecznych, więc chyba nie ma co liczyć na diametralne zmiany, a trzymać kciuki za częstsze przebłyski.  

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!