Pablo García: Gdy wszedłem do szatni, zobaczyłem aktorów i kamery
Pablo García podczas swojej piłkarskiej kariery bronił barw Osasuny i Realu Madryt. Teraz w przeddzień starcia swoich dwóch byłych zespołów udzielił wywiadu dziennikowi AS, w którym opowiedział o swoich początkach, przenosinach na Santiago Bernabéu i ostatnich wyczynach drużyny Carlo Ancelottiego.
Fot. Getty Images
Zaczynając od teraźniejszości – był pan teraz z reprezentacją Urugwaju w Austrii. Jakie odczucia?
Bardzo wierzę w Urugwaj przed wyjazdem do Kataru. Wygląda to dobrze, są silni i nie mają sufitu. Nasze podejście jest takie, że na mundial jedziesz po to, aby go wygrać. Nie możemy patrzeć na to w inny sposób.
Co takiego wyjątkowego robi każdy urugwajski piłkarz? Jak to jest, że mimo dosyć małego kraju produkujecie tak wielu zawodników?
Ulica i pasja. Każdy wolny dzień spędzamy na grze w piłkę na ulicach. Pamiętam, że kończyliśmy szkołę i resztę dnia spędzaliśmy z piłką przy nodze. Myślę, że w ten sposób pracujesz zarówno nad techniką, jak i charakterem. Na przykład te wszystkie obecne gierki czterech na czterech czy pięciu na pięciu my organizowaliśmy już od dawna. I to na naprawdę kiepskich boiskach… Później jest jeszcze wpływ DNA. Każdy kraj ma swój sposób bycia. Ogólnie jest nas niewielu, ale w Urugwaju zawsze pokazuje się wielu piłkarzy. Urugwajczyk chce rywalizować i potrafi się zaadaptować do danych okoliczności. Jesteśmy rozsiani po całym świecie.
Jednym z nich jest Valverde. Spodziewał się pan takiego rozwoju w jego wykonaniu?
Tak. Już wcześniej pytano mnie o Valverde i od początku mówiłem, że to ulepszona wersja Kroosa. Jest dynamiczny, Ancelotti wystawia go teraz na skrzydle, potrafi zejść do środka, nie ma problemów z tym, aby cofnąć się do obrony… Potrafi uderzyć lewą i prawą nogą, jest młody i wciąż może się jeszcze bardzo poprawić. To armata, bardzo go lubię.
Valverde podobnie jak swego czasu pan również jest pomocnikiem. Jak pan wspomina swoje początki?
Na malutkich boiskach. Graliśmy na pustym polu, nic tam nie było, sami musieliśmy stawiać bramki. Spędzaliśmy tam całe dnie. Raz pięciu na pięciu, raz sześciu na sześciu… Czasami kogoś brakowało, więc jedna drużyna grała w przewadze. Właśnie tak są prowadzone obecne treningi w wielu akademiach. Jednak według mnie problem polega na tym, że teraz tym wszystkich młodym chłopakom cały czas się powtarza: „podawaj, podawaj”. Wcześniej byliśmy wolni, każdy chciał piłkę dla siebie, aby zagrać coś swojego. Teraz młodych zawodników za bardzo się ogranicza, powinniśmy dać im więcej wolności. Ponadto kiedyś szybciej stawałeś się silniejszy. Graliśmy ze starszymi, którzy zawsze chcieli cię zastraszyć i nie patyczkowali się przy wejściach. Tym wykuwałeś swój charakter.
Dlaczego akurat środek pola?
Ogólnie w Urugwaju i w Argentynie zawsze mieliśmy wielkich zawodników w roli klasycznej piątki i to jest ta pozycja, na której sam grałem. Mieliśmy weteranów jak na przykład Diego Dorta, który grał w Peñarolu i na którym się wzorowałem.
Przed przejściem do Osasuny i następnie do Realu Madryt był pan w kategoriach młodzieżowych Atlético. Wydaje się, że nigdy się pan tam nie odnalazł.
To było trudne. Wyjechałem z małego urugwajskiego miasteczka, gdzie grałem tylko na małych boiskach. W futbolu spędziłem tylko jeden rok w roli zawodowego piłkarza i nagle przenosisz się do Madrytu do wielkiej drużyny… To było dla mnie skomplikowane. Mimo to, że nasze kultury są bardzo podobne, to spotkałem się z wieloma zupełnie nowymi rzeczami. A gdy nie jesteś na to odpowiednio przygotowany, to wszystko staje się trudniejsze. Wyjechałem tuż po ślubie i adaptacja dużo mnie kosztowała.
Z drugiej strony w Osasunie zawsze będzie pan dobrze wspominany.
Wcześniej byłem jeszcze we Włoszech. Do Osasuny sprowadził mnie Javier Aguirre, który obdarzył mnie dużym zaufaniem. Dla piłkarza to niezwykle ważne. Ponadto znalazłem miejsce, w którym zostałem naprawdę dobrze przyjęty. To był świetny zespół i spędziłem tam bardzo dobre trzy lata.
Aguirre był aż tak ważny w pańskiej karierze?
Był kluczowy. Czasami są sytuacje, gdy trener nie chciał twojego transferu lub miał w głowie zawodnika o innej charakterystyce. Wówczas gra kosztuje dużo więcej. Jednak Aguirre sam chciał, abym dołączył do Osasuny. W pierwszych meczach nie zacząłem zbyt dobrze i pamiętam, że któregoś dnia podszedł do mnie i zapytał: „O co chodzi, Urugwajczyku?”. Powiedziałem mu, że na razie nie wygląda to dobrze i jeśli ma mnie posadzić na ławce, to niech tak zrobi. Od tamtej pory nigdy więcej nie wrócił do tego tematu i zawsze wystawiał mnie w pierwszym składzie. To dodało mi pewności siebie i zacząłem podnosić swój poziom. Wszystko zaczęło się stawać łatwiejsze.
Wygrana 3:0 na Bernabéu w 2004 roku to bez wątpienia mecz, którego pan nie zapomni. Przelobował pan wówczas Casillasa. Jak to wszystko wyglądało?
Mam już 45 lat i nie wszystko dobrze pamiętam… (śmiech) Pamiętam, że Real Madryt nie był wówczas w formie, a my jechaliśmy tam z wielką pewnością siebie. Vasco mówił nam, żebyśmy nieprzerwanie grali bark w bark z ich pivotami. Gdy drużyna nie ma się dobrze pod względem mentalnym i traci bramkę, to wszystko zaczyna się walić. Wykorzystaliśmy ten moment.
Co za pech, że w 2005 roku nie wygraliście tego finału Copa del Rey z Betisem.
To prawda. Mimo wszystko ten finał to było jedno wielkie święto. Towarzyszyły mu ogromna radość i szacunek. Atmosfera była niesamowita. Później zawsze wygrywa tylko jedna drużyn. My tego dnia przegraliśmy. To wielka szkoda, ponieważ rozegraliśmy wtedy z Aguirre wielki sezon. Zabrakło tej wisienki na torcie.
Następnie przyszła pora na pański transfer do Realu Madryt. Jak do niego doszło?
Mój agent, Paco Casal, był pierwszą osobą, która powiedziała mi, że chce mnie Real Madryt. Powiedział, że mamy już tę ofertę na stole. Nie było się nad czym zastanawiać. Realowi Madryt się nie odmawia. To niemożliwe, żeby odrzucić taką propozycję.
Ostatecznie rozegrał pan tam tylko jeden sezon. Różnice między Osasuną a Realem Madryt były zbyt duże?
Wszystko było inne. Ponadto Real Madryt był wówczas w okresie przejściowym – wielu zawodników odchodziło, zostało kilku weteranów, był nowy trener Luxemburgo. Pamiętam, że w tamtym czasie kręcono film – po wejściu do szatni widziałem aktorów i kamery. Trudno się było przestawić. Nie było mi z tym dobrze. Byłem przyzwyczajony do czegoś zupełnie innego pod każdym względem. A Real Madryt na nikogo nie czeka, dlatego szybko się to dla mnie skończyło. Ale to było niezapomniane doświadczenie.
W starciach pomiędzy Osasuną a Realem Madryt zawsze miał pan jakieś spięcia z Gutim.
Tak wygląda piłkarski folklor. My, zawodnicy z Ameryki Południowej lubimy tego typu sytuacje i często do nich doprowadzamy. Mieliśmy sprzeczki, ponieważ każdy chce wygrać. Ale to wszystko pozostawało tylko i wyłącznie na boisku. Później w szatni zostałem bardzo dobrze przyjęty. Nie było żadnego problemu.
Luxemburgo i jego magiczny kwadrat w środku pola to coś, o czym swego czasu dużo się mówiło. Jak pan się odnajdywał w tym systemie?
Magiczny kwadrat wydawał się czymś ładnym, ale nie do końca tak wyglądał, ponieważ musiałeś jednocześnie bronić i strzelać. (śmiech). Boisko stawało się wówczas bardzo duże. W Osasunie byłem przyzwyczajony do tego, że gramy blisko siebie i nie doprowadzamy do przestrzeni między poszczególnymi liniami. W Realu Madryt byłeś odpowiedzialny za zbyt dużą powierzchnię boiska.
Miał pan okazję grać u boku Zidane'a. Zakładał pan wówczas, że w przyszłości zostanie trenerem?
Myślę, że nikt nie mógł wówczas tego zakładać. To wielki człowiek, który jest jednocześnie bardzo skromny, cichy, niewiele mówi. Gdy przejął Castillę, to pamiętam, że odwiedziłem go w trakcie jednego z treningów. Wówczas nie szło mu jeszcze zbyt dobrze, ale gdy pojawiła się opcja przejęcia pierwszej drużyny Realu Madryt, to dokonał nieprawdopodobnych rzeczy. Coś chyba jest na rzeczy, skoro potrafił wygrać tyle Lig Mistrzów z rzędu. To godne podziwu. I do tego nie robi wokół siebie żadnego szumu…
Co ma pan na myśli?
Możesz być dobry pod względem taktycznym, ale w Realu Madryt musisz przede wszystkim zarządzać wielkimi postaciami. Każda z nich ma inny charakter. Na pewno pomogło mu to, że sam jako piłkarz również był w takiej szatni. Teraz jest Ancelotti, który również jest fenomenem, ale niestety nie miałem jeszcze okazji poznać go osobiście. To wielki trener, który również nie robi wokół siebie szumu.
Uważa pan, że to właśnie sposób zarządzania szatnią był kluczowy przy ostatnim triumfie w Lidze Mistrzów? Tam się działy prawdziwe cuda.
To jest to piękno futbolu. Dzieją się rzeczy, których nikt nie ma w planach. Real Madryt rósł coraz bardziej, stawał się silniejszy i miał zjednoczony zespół, nad którym czuwał wielki trener. To było niesamowite. A jeśli dodamy do tego jeszcze tę koszulkę…
Chodzi panu o zwycięski gen Realu Madryt?
Historia ma znaczenie. Mistyka, jaka spowija tę koszulkę, nie pojawiła się teraz. Koniec jest dopiero wtedy, gdy arbiter zagwiżdże po raz ostatni. Gdyby Real Madryt nie dokonywał tego już wcześniej, to rozmawialibyśmy teraz o czymś nowym… Ale skoro tego typu sytuacje zdarzały się już w przeszłości, to znaczy, że coś jest na rzeczy. Dlatego też dokonywali tego wcześniej, dokonują tego teraz i dokonają tego jutro.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze