Advertisement
Menu
/ elmundo.es

Buyo: Trzeba dbać o to, by fani byli zadowoleni cały rok, nie tylko na wiosnę

Paco Buyo był bramkarzem Realu Madryt od 1986 do 1997 roku. Hiszpan, który regularnie występuje teraz w El Chiringuito, udzielił obszernego wywiadu dziennikowi El Mundo. Były golkiper wspominał dawne czasy oraz tłumaczył się z niektórych sytuacji i zachowań, które do dziś wzbudzają kontrowersje.

Foto: Buyo: Trzeba dbać o to, by fani byli zadowoleni cały rok, nie tylko na wiosnę
Fot. Getty Images

Tylko siedem występów w reprezentacji. Paco, jak to znosiłeś?
To nie ma sensu, że tak mało grałem w reprezentacji. Na początku był Arconada, a zmiennik po prostu nie grał. Cóż, zrozumiałem to i wiele nauczyłem się od Luisa, ale potem to już był absurd. Nigdy nie dano mi szansy, na którą zasługiwałem. Najpierw Luis Suárez nie wytrzymał presji prasy i kazał mi zapłacić za ten słynny incydent z Futre, a potem przybył Clemente i… Bach, co ja ci powiem, czego ty nie wiesz?

Stary, ja nic nie wiem.
Clemente uczynił Zubizarretę nietykalnym i dopóki mnie nie wziął, powoływał do reprezentacji nawet mojego zmiennika z Realu (Cañizaresa). To mówi ci wszystko o tym człowieku. I to nie tylko mnie: pozbył się Butragueño, Míchela, Manolo (Sanchísa)… Miał coś przeciwko Realowi Madryt, to jasne. To są niedorzeczności trenera, który mając do dyspozycji ogromny talent w hiszpańskiej piłce, nie wykorzystał go tak, jak na to zasługiwaliśmy.

Clemente twierdzi, że nie wziął cię, bo nie podobał mu się twój charakter.
Tak, nigdy mi tego nie wyjaśnił, ani nie rozmawiał o tym ze mną. Nie miał odwagi, był tchórzem, wszystko mówił przez prasę. Możesz wymyślać tysiące wymówek, by usprawiedliwić to, co nieuzasadnione. Charakter każdego człowieka jest taki, jaki jest, a jeśli bycie nonkonformistą, chęć bycia najlepszym w swoim zawodzie i niepojechanie na reprezentację, aby być asystentem trenera, jest złym charakterem lub byciem problematycznym, to tak, jestem trudnym facetem.

Czy miałeś jakieś problemy z Zubizarretą?
Żadnych. Utrzymywaliśmy przyjacielskie relacje i on nie był winien temu, co się stało. Andoni wiedział, że jestem dobrym kolegą z drużyny, który wspierał go do samego końca, kiedy przychodziła jego kolej na grę. Nigdy nie stworzyłem żadnego problemu ani jemu, ani nikomu innemu w reprezentacji Hiszpanii. Oczywiście, brakowało mi Zubiego, który wyszedłby mnie bronić, kiedy Clemente mnie odstawił i zaczął puszczać przecieki, że jestem złym człowiekiem, mówiąc, że nie jestem problemem i że mam prawo trafić do drużyny narodowej i walczyć o grę od początku. W zasadzie to ja byłem piłkarzem wyjściowego składu, zanim on się pojawił.

Czy byłeś lepszy od Zubiego?
Jak myślisz, kto grałby w dzisiejszej piłce?

Zapytałem pierwszy.
A ja już ci odpowiedziałem, myślę, że to jasne. To oczywiste.

Rywalizacja między bramkarzami danej drużyny, gdy obaj są na podobnym poziomie, jest straszna, bo nie ma rotacji ani niczego innego.
A teraz czasami dają Puchar Króla, ale wcześniej nie było nic. W przeciwieństwie do tego mitu, zawsze miałem niezwykłe relacje z wszystkimi kolegami z drużyny: z Súper Paco w Sevilli, z Agustinem i Ochotoreną, w Madrycie… Z nimi wszystkimi. Stało się tak, że lubiłem bramkarzy, którzy chcieli zająć moje miejsce lub rozumieli, że ja chcę zająć ich, jeśli byli pierwszymi golkiperami. Nie mogę być konformistą. Konkurencja zawsze czyniła mnie lepszym.

Miałeś na pieńku z Cañizaresem.
Ja? W ogóle. On chciał grać, ja chciałem grać i narzucone zostało prawo silniejszego, ale zawsze w cywilizowanych warunkach. Nie musicie być przyjaciółmi, po prostu szanujcie się nawzajem. Ale, oczywiście, ponieważ w tym czasie ten drugi [Clemente] rozpowiadał o moim trudnym charakterze… Że źle traktowałem Cañizaresa i nie miało znaczenia, że to było kłamstwo.

Cóż, zawsze się mówiło, że wy, bramkarze, jesteście trochę szaleni.
Gdzie tam. Bramkarz to najbardziej specyficzna pozycja, to oczywiste, nie ma wspaniałej drużyny bez wspaniałego bramkarza. Takie jest prawo futbolu. Zawsze żyjesz na krawędzi brzytwy, co oznacza, że oprócz walorów fizycznych i technicznych musisz być bardzo silny psychicznie. Życie z błędami jest stałe i straszne, jeśli pozwolisz się im zjeść. Bramkarz nie jest szalony, ale jest samotny i ma zupełnie inne spojrzenie na grę niż reszta. Poza tym, że dobrze wykonujesz swoją pracę, będąc strażakiem, potrzebujesz wielkiej osobowości i doskonałego zrozumienia gry, aby dowodzić kolegami z drużyny. Często obrońcy widzą więcej z tego, co słyszą, niż z tego, co widzą. Ty jesteś ich oczami. Dowodzenie i głos bramkarza są niezbędne w zespole.

Tak, Paco, ale robiłeś dziwne rzeczy.
Piłka nożna to sport inteligencji, także emocjonalnej, a bramkarz musi wiedzieć, jak wykorzystać swoją inteligencję, aby w dziesiątej części sekundy zdecydować, co w danym momencie może najbardziej pomóc jego drużynie. I czasami może to być coś niezwykłego lub coś, co z zewnątrz jest postrzegane jako dziwne, nic więcej. Ponieważ bardziej żyjesz z ryzykiem i masz więcej refleksji w trakcie gry, jesteś skłonny robić rzeczy, o których inni nie myślą lub nie mają odwagi zrobić. Ale zawsze dla drużyny. To bardzo złożona pozycja.

Czy zawsze miałeś taką osobowość i dojrzałość?
Kiedy miałem 15 lat, grałem już w Preferente, w Betanzos, z ludźmi dwa razy starszymi ode mnie. Wtedy zacząłem widzieć rzeczy jasno, bo zauważyłem, że mnie szanują i – co by nie mówić – podziwiają. Zdałem sobie sprawę, że moje marzenie o byciu piłkarzem może się spełnić, bo mam ku temu predyspozycje i talent.

Pierwszym krokiem do osiągnięcia tego celu był wyjazd na Majorkę.
Tak, kiedy miałem 16 lat, opuściłem dom. Mallorca była w bardzo delikatnej sytuacji finansowej, ale to było doświadczenie, które pomogło mi w mojej karierze, ponieważ odkryłem mniej przyjemną stronę futbolu. Stamtąd wróciłem do Depor, ale popełniliśmy błąd z moimi dokumentami wojskowymi i skończyło się na tym, że grałem przez rok w Huesce, aby odbyć służbę wojskową. Prawda jest taka, że spędziłem wspaniały czas i byłem pierwszym reprezentantem kraju w historii zespołu, a za każdym razem, gdy tam jadę, wciąż mi się to przypomina. Zresztą zobacz, ile przeprowadzek wykonałem przed ukończeniem 20 lat. To była trudna sytuacja, ale bycie Galicjaninem ma pewne zalety.

Dlaczego tak jest?
Ponieważ w każdym mieście znajdą się Galicjanie, którzy cię powitają. Na Majorce był Pepe Platas, Galicjanin z Ferrol, który polecił mi podpisanie kontraktu, i Amador Cortés, wielki biznesmen z Betanzos, który grał nawet dla Atlético. Posiadał na wyspie gastronomiczne imperium, a jego Casa Gallega była miejscem schadzek dla wszystkich piłkarzy, którzy przybywali na wyspę. Spędziłem tam cały rok i poznałem ludzi takich jak Luis (Aragonés) i Di Stéfano, którzy byli bliskimi przyjaciółmi Amadora. Wyobraź sobie… Więc ta tęsknota za domem, którą my Galicjanie zawsze przejawiamy, nie była taka zła.

W 1980 roku podpisała z tobą kontrakt Sevilla i wreszcie ustabilizowałeś się w jednym miejscu.
W zasadzie to było autopodpisanie się, naprawdę. Zarekomendowałem się prezesowi, Eugenio Montesowi Cabezie. Brzmi to śmiesznie, ale tak właśnie było. Był również delegatem reprezentacji narodowej w drużynach młodzieżowych i znałem go od 16. roku życia, zawsze czule nazywał mnie Buyito i pewnego dnia przyjechałem na obóz treningowy i powiedziałem mu, że Depor myśli o moim transferze, że było wiele drużyn zainteresowanych, ale że od razu pójdę do Sevilli. Tydzień później zostałem zakontraktowany.

To była zupełnie inna Sevilla niż ta, którą widzimy dzisiaj.
Tak, byłem tam przez sześć lat i w czterech z nich graliśmy w Pucharze UEFA, co było nie do pomyślenia dla Sevilli w tamtym czasie, która jeszcze niedawno występowała w drugiej lidze. Rzecz w tym, że najnowsza historia sprawia, iż wydaje się, że to, co zostało osiągnięte, nie jest już takie, jak było, ale scenariusz bardzo się zmienił. Dziś patrzysz na skład Sevilli i w wiele dni gra jeden lub dwóch Hiszpanów. W naszych czasach było tylko dwóch obcokrajowców. Gdybyśmy mieli takie możliwości ekonomiczne, jakie ma teraz Sevilla, bylibyśmy mistrzami ligi. Było wyjątkowe pokolenie młodych graczy: Francisco, Antonio Álvarez, Montero… Wszyscy z nich byli reprezentantami kraju. Cieszę się, że Sevilla odnosi dziś sukcesy, bo te sześć lat było wspaniałe.

W rzeczywistości stałeś się tam gwiazdą.
Zadebiutowałem w seniorskiej reprezentacji broniąc jej koszulki i to było niezwykłe. Sewilla jest innym miastem, aby doświadczyć futbolu: rywalizacja z Betisem, bombonera na Pizjuán… Gra u siebie na tym błogosławionym stadionie to absolutny przywilej.

Twój debiut w reprezentacji Hiszpanii nie był zwykłym dniem…
Nie, nie, ponieważ wygraliśmy 12:1 w meczu z Maltą. Czy można sobie wyobrazić lepszy sposób na debiut? Byłem już na obozach treningowych jako zmiennik Luisa Arconady około 30 razy. Problemem było wtedy to, że było bardzo mało meczów towarzyskich, a więc mało szans na grę dla rezerwowego bramkarza, ale dzień, w którym przyszła moja kolej, nie mógł być lepszy. Jestem na historycznym zdjęciu.

Jak patrzy się na taki mecz od tyłu?
Prawda jest taka, że nie byłem nawet tak daleko z tyłu, bo grałem praktycznie jako wolny piłkarz w środku pola. Powiedziałem Camacho, żeby spokojnie atakował, że długie piłki są tylko moje. Graliśmy z dużą inteligencją, Carrasco i Gordillo dawali wspaniałe dośrodkowania, a Maceda występował jako środkowy napastnik obok Santillany i Rincóna. Każda wrzutka była już jak pół gola.

Maltańczycy powiedzieli później, że zostali otruci.
To absurd. Nie mogli wymyślić lepszej historii niż ta, że przyszedł człowiek ubrany na biało i zaoferował im cytryny? Jeśli człowiek ubrany na biało oferuje ci cytrynę, a ty ją bierzesz, jesteś głupcem. Co za głupota. Kto chciałby jeść kwaśną cytrynę podczas przerwy? To takie niedorzeczne…

Mówisz, że tego dnia grałeś jako wolny zawodnik, ale to nie był wyjątek. Byłeś prekursorem dzisiejszego bramkarza: dobrze grałeś nogami i byłeś bardzo wysunięty do przodu.
To na pewno. Robiłem to już w Sevilli, a po przybyciu do Madrytu poszło to jeszcze dalej. Tam miałem mały problem: to była drużyna, która niesamowicie atakowała, a na Bernabéu to, że wymienia się 20 podań na własnej połowie nie wchodzi w grę, bo ludzie tego nie lubią. Byliśmy wertykalnym zespołem, który grał z obroną w środku pola. Nie mogłem czekać przed bramką z tymi 40 pustymi metrami za nimi, więc postanowiłem zmienić to, co było robione. Wprowadziłem pomysł, aby bramkarz grał stale poza polem karnym. Ponieważ byłem bardzo szybki na nogach i miałem dobrą technikę, dochodziłem do głębokich podań i nie tylko je czyściłem, ale starałem się kontrolować, w razie potrzeby dryblować i wyprowadzać piłkę.

Musiałeś mieć trochę stracha.
Oczywiście, to nieuniknione, ale miałbym go o wiele więcej, gdybym stał pod poprzeczką. Stało się tak, że ponieważ byłem tak odmienny od tego, co robili bramkarze w tamtych czasach, wielu ludzi zaczęło nazywać mnie szalonym, tak jak powiedziałeś wcześniej, ale to, czym byłem, wyprzedzało moje czasy. Kiedy patrzymy na dzisiejszy futbol, kto był tym szalonym? Dziś dla takiego bramkarza jak ja wszystko jest pochwałą, ale wtedy byłeś Marsjaninem. Na szczęście miałem takiego trenera jak Leo Beenhakker, który również wyprzedzał grę. On i Johan Cruyff zmienili wszystko w hiszpańskim futbolu. Na lepsze. W każdym razie zatrzymywałem dużo strzałów.

Nie sugerowałem, że było inaczej.
Tak, tak, ale na wypadek, gdyby młodsi mnie nie widzieli. Mam na ten temat pewną anegdotę. Graliśmy letni turniej w Foggii i wygraliśmy 2:0 z Sampdorią Boskova. Następnego dnia spotkaliśmy się w samolocie do Rzymu, a Vujadin podszedł do mnie i podziękował mi. „Dlaczego?”, zapytałem go. „Bo dzięki tobie zrozumiałem, jaki musi być nowoczesny bramkarz”. To, że trener tej rangi powiedział mi coś takiego, wzmocniło i uwiarygodniło sposób, w jaki grałem. Wiedziałem, że jestem na dobrej drodze.

Cel został osiągnięty.
Całkowicie. Kończył mi się kontrakt z Sevillą i byłem pod presją, by go przedłużyć, ale to był pierwszy sezon po tym, jak kluby zniosły prawo do zatrzymania zawodnika. Do tego czasu, jeśli podnosili 10% twojej pensji, zostawałeś, nawet jeśli nie chciałeś. AFE walczyło przez lata, w końcu mieliśmy kontrolę nad naszą przyszłością i skorzystałem z tego, aby spełnić swoje marzenie z dzieciństwa. Real obserwował mnie od młodości, podobnie jak Barça i Atlético, a teraz, kiedy miałem wybór, było dla mnie jasne, gdzie chcę grać.

Czy to wszystko z miłości do kolorów?
Real to Real i to gigant, nawet gdybym nie był madridistą, bardzo bym chciał, ale Terry Venables [ówczesny trener Barçy] dzwonił do mnie do domu co tydzień, żebym podpisał z nimi kontrakt. Miałem inne bardzo dobre opcje, ale to było niemożliwe, moje marzenie o grze dla Realu Madryt miało się spełnić. Wynegocjowałem wszystko bardzo szybko z Fernándezem Trigo, a następnie z Ramónem Mendozą. Taki bramkarz jak ja za darmo to był świetny interes. Do tego stopnia, że Mendoza poczuł się źle i aby nieco mu to zrekompensować, niepotrzebnie przelał Sevilli 65 milionów peset.

Co pamiętasz ze swojego pierwszego dnia?
Vicente del Bosque przyjechał po mnie na lotnisko. Znałem go jeszcze z czasów, gdy był piłkarzem i darzyłem wielkim szacunkiem. Był ujmującym, niezwykłym, inteligentnym człowiekiem… Fundamentalna postać w historii Realu Madryt we wszystkich jej aspektach. Zabrał mnie na lunch, tłumaczył i doradzał aż do czasu prezentacji na Bernabéu. Dzięki niemu przyjechałem znając wszystkie podstawy.

Dołączyłeś do szczególnie legendarnego Realu.
To było niesamowite, graliśmy bardzo dobrze, w tempie, o którym inne drużyny nie mogły nawet marzyć. Nie sądzę, by kibice kiedykolwiek bardziej cieszyli się z kolejnego meczu Realu Madryt. Może tyle samo, ale nie więcej. Zabrakło nam oczywiście lukru na torcie w postaci Pucharu Europy, ale takie są kaprysy futbolu. To był niemalże przypadek, bo zespół miał mnóstwo jakości.

Real wygyrwał Puchary Europy, mając gorsze drużyny.
Tak to już jest, ale czuję, że historia postawiła nas na właściwym miejscu. To, co jest naprawdę ważne, to wpływ, jaki masz na ludzi i kibiców opuszczających Bernabéu – gole Hugo, dryblingi Butragueño, podania Martína Vázqueza, dośrodkowania Míchela i parady Buyo. Poszli do domu śniąc o nas, byliśmy wielkim spektaklem miasta, nigdy nie widziałem Bernabéu tak szczęśliwego. To jest najlepszy termometr wielkości tej drużyny: uszczęśliwianie kibiców tydzień po tygodniu przez lata. To pozostaje wyryte w pamięci.

Real zdominował Hiszpanię na pięć lat, ale czy obsesja na punkcie Pucharu Europy zatarła te osiągnięcia?
Jako madridista czuję się bardzo dumny ze wszystkich zwycięstw w Lidze Mistrzów w ostatnich latach, ale brakuje mi wygrywania kolejnych lig. Myślę, że trzeba dbać o to, by ludzie byli zadowoleni cały rok, nie tylko na wiosnę. Nasz wielki handicap jest oczywisty: ponieważ tylko mistrzowie ligowi grali w Pucharze Europy, nie można było kalkulować z wysiłkiem, myśląc o Europie, w przeciwieństwie do teraz, z czterema lub pięcioma zespołami z Hiszpanii. Zawsze dochodziliśmy do półfinałów turnieju, który ponadto był o wiele bardziej wymagający niż obecny: czyste losowanie, dwumecz, bardziej wirtuozerski futbol, boiska w gorszych warunkach i wszyscy mistrzowie ligi. Nie pozwalał na błędy i złe dni, które są możliwe dzisiaj.

Czy zabrakło wam mentalności i twardości, jak to się często pisze?
Wiele się mówiło o Quinta del Buitre i jest to kłamstwo. Nie wyróżniali się siłą fizyczną, ale talentem, ale Hugo, Maceda, Gordillo, ja… Byliśmy tam, aby zapewnić tę siłę i charakter. To był świetny zespół w brutalniejszym świecie piłkarskim, który pozwalał na dużo więcej sztuczek, aby nas zatrzymać. Jestem przekonany, że w dzisiejszym futbolu tamten Real Madryt zdobyłby trzy tytuły mistrzowskie. Z rękami w kieszeniach, ech. Szkoda, ale żeby zrozumieć, czym był tamten futbol, pomyśl, że nie przestaliśmy wygrywać i mieliśmy mnóstwo talentów, ale trener postawił wtedy na brutalną siłę i sprowadził innych, którzy byli gorsi.

Porozmawiajmy o twoim magnesie na legendarne kontrowersje. Na przykład, petarda na El Sadar.
Nie, nie, nie „petarda”, petardy. Liczba mnoga. Dużo liczby mnogiej. A petarda, teraz w liczbie pojedynczej, może cię zabić. Zarzucano mi, że jestem teatralny, a powinienem się śmiać. W tamtych czasach wyjazd na północny teren z Realem Madryt był straszny. Padały przedmioty wszelkiego rodzaju, wyzwiska były tak liczne, że nie dało się ich nawet rozróżnić, a samym klubom było to na rękę, bo służyło do zastraszania rywali. Ale, mój przyjacielu, działali mi na nerwy. Może to też jest ten zły charakter, jak mawiał Clemente, który był jednym z tych, którzy zawsze kibicowali tej nieuzasadnionej atmosferze.

Widzę, że sprawa z trudnym charakterem wciąż cię dręczy.
Ku**a, jak masz 20 różnych trenerów w swojej karierze i żaden z nich nie ma pretensji, to boli, gdy jedyny, który ma, czyni swoją wersję prawdą. Ale cóż, czas postawił nas wszystkich na swoim miejscu.

Inna: jesteś teraz bliskim przyjacielem Paulo Futre, ale ta historyczna scena, w której wijesz się jak krokiet i symulujesz agresję, nie ma żadnego sensu. Paco, tak to już jest.
Oczywiście, że tak i jest to bardzo proste. Atlético zawsze było wielkim rywalem Realu Madryt, bardziej niż Barcelona, i to właśnie mówili ci, którzy to wiedzieli: Amancio, Di Stéfano, Camacho, Santillana… Wszyscy. I tak właśnie żyłem, byłem gotów zrobić wszystko, żeby wygrać te mecze. Na dodatek przybył Jesús Gil, aby podnieść temperaturę, a Futre marzył o mnie, o strzeleniu mi gola, miał moje zdjęcie w łazience, aby go motywować, kiedy tam był. Powiedziałem mu: „Hej, Paulo, nie wiedziałem, że jesteś takim fanem, następnym razem przynieś mi zdjęcie, a ja ci je podpiszę”. Taka była atmosfera w tych derbach i postanowiłem to wykorzystać, aby pomóc mojej drużynie w trudnym momencie.

Co się działo?
Tendillo został wyrzucony, my wyrównaliśmy, a oni naciskali. Byłem prawie wolny i przy długiej piłce poszedłem do przodu, zderzyliśmy się i tak, zacząłem starać się o kartkę dla Paulo. Zacząłem krążyć w jego kierunku, a on również się ode mnie oddalał. To było naprawdę głupie posunięcie, które prowadziło donikąd, ale wszyscy przybiegli, doszło do bójki i Orejuela został wyrzucony, więc wyszło mi to na dobre. To jest piłka nożna, zrobiłem to, co było najlepsze dla Realu, a to, co wybuchło potem, było przesadzone.

Skończyło się na zawieszeniu.
Tak, trzy mecze w obliczu powszechnej presji i medialnego szumu, ale nikogo nie zaatakowałem, nikogo nie obraziłem i nie zrobiłem niczego, czego miałbym żałować. Stałem się wrogiem numer jeden hiszpańskiego futbolu, najbardziej znienawidzonym, oficjalnym złym człowiekiem. W każdym razie, po tylu latach, chciałbym przypomnieć, że nigdy, przenigdy nie zaatakowałem, nie kopnąłem, nie skrzywdziłem przeciwnika. Nigdy.

Później Jesús Gil próbował podpisać z tobą kontrakt.
Tak, chciał, żebym dołączył do Atleti w 1996 roku. Wysłał do mnie Rubéna Cano ze 100 milionami peset w teczce, żeby mnie przekonać. W tamtym czasie była to bardzo duża kwota, ale jeśli coś wyróżniało mnie w mojej karierze zawodowej, to była to lojalność i nie zamierzałem zdradzać Realu Madryt ani jego kibiców. To samo spotkało mnie z Barçą, ponieważ Johan Cruyff dwukrotnie próbował podpisać ze mną kontrakt, a za drugim razem dał mi czek in blanco. Co ciekawe, chciał, żebym zastąpił Zubizarretę… W sumie to nie moja wina, ale nie przedłużył mu kontraktu i wstawił Busquetsa seniora, bo ten grał dobrze nogami.

Zostawiłem to na koniec, bo podobno nadal cię to wkurza, a ja jestem niezłym tchórzem, ale… Teneryfa. Czy taki błąd, który kosztuje ligę, zawsze będzie cię prześladował?
Zobaczmy, błąd w cudzysłowie, chyba nie zawaliłem. Przede wszystkim poważne błędy tego dnia popełnili García de Loza i jego asystenci, którzy anulowali gol na 1:3 Milli, wyrzucili Villarroyę i inne dziwne rzeczy. To była najważniejsza rzecz. Pod koniec Manolo Sanchís uderzył piłkę w kierunku mojej bramki, która poszła na rzut rożny, a ja wykonałem niesamowitego nurka, aby jej uniknąć. To dobry kolega z drużyny i dobry profesjonalista, bo nie mieliśmy czasu do stracenia, remisowaliśmy i liczyło się tylko zwycięstwo. Stało się tak, że miałem tego pecha, że skok był tak duży, że upadłem w złej pozycji, a Pier, który tam został, strzelił. Za to, że chciałem uratować róg, którego stawką była liga, ryzykując ciałem i myśląc o dobru drużyny, będą całe życie powtarzać, że to moja wina? Biorę na siebie część odpowiedzialności, ale to zagranie Manolo nigdy nie powinno się wydarzyć. Robiłem co mogłem i miałem pecha.

To, że Real, który uczynił ze zwycięstwa swój znak rozpoznawczy, przegrywa dwie kolejne ligi w ostatniej kolejce w tym samym miejscu, jest niestosowną historyczną anomalią.
Prawda jest taka, że tak, ale postawmy sprawę jasno: z systemem VAR wygralibyśmy obie ligi na Teneryfie. I to bardzo łatwo. W pierwszym roku nieuznana bramka, czerwona kartka, której nie było, nie wiem ile przewinień, zostaliśmy pozostawieni sami sobie… I kiedy to już wydawało się nie do przełknięcia, w drugim roku mieliśmy cztery niepodyktowane rzuty karne. Cztery! Coś podobnego widziałem tylko z piątką, którą Barça zrobiła na Stamford Bridge.

Przyjście Capello oznaczało koniec twojego pobytu w Madrycie. Czy był to nieprzyjemny okres?
Wtedy to bolało, ale miałem już 39 lat w czasach, kiedy nie było jeszcze takiej długowieczności jak teraz. Capello przyjechał z odgórnym założeniem, że chce dwumetrowego bramkarza, a ja, w moim wieku, nie mogłem już grać dla Realu. Nie można było nic zrobić, żeby się z tego wykaraskać. Inna sprawa, że zrobił to ostatniego dnia, w nocy i nie twarzą w twarz. Sam Lorenzo Sanz powiedział mi: „Nie przypuszczałem, że ten facet poprosi mnie o podpisanie kontraktu z bramkarzem w ostatniej chwili”. Tak zrobił i podpisał kontrakt z Illgnerem, który był nadzwyczajnym bramkarzem. Wkurzyło mnie to, że nie dał mi szansy na walkę o pracę z Bodo. To mnie zabolało, bo to nie było fair wobec kogoś z moją karierą, zasługiwałem na dużo większy szacunek.

Jak zareagowałeś?
Tak jak zawsze to robiłem. Z dumą i rywalizacją, trenując jak najlepiej. Mimo to Capello nie dał mi ani minuty, ale kiedy na treningach przyszło do tworzenia drużyn na mecze, wszyscy koledzy z zespołu chcieli być w mojej. I zawsze wygrywaliśmy.

Po zakończeniu tego sezonu przeszedłeś na emeryturę.
Tak, i tamtego lata czułem ogromną pustkę, ale szybko zacząłem trenować młodzież i zabiłem tego bakcyla. Przez jakiś czas utrzymywałem się w nienagannej formie, w optymalnym stanie, jak powiedziałby Mourinho, na wypadek, gdyby pojawiła się kontuzja i drzwi znów się otworzyły, ale powoli docierało do mnie, że tamto życie się skończyło i nadszedł czas na ewolucję. Najpierw trening, a teraz telewizja.

El Chiringuito spowodowało kolejny skok popularności.
Tak, czasami myślę, że być może z powodu reprezentacji jestem mniej pamiętany, niż zasługuje na to moja kariera, ale wiesz co? W każdej ankiecie, którą przeprowadzasz wśród kibiców Realu Madryt, zawsze jestem w gronie faworytów, ludzie zatrzymują mnie na ulicy. Chociaż Pedrerol zawsze mówi, że znają mnie bardziej z El Chiringuito niż z mojej kariery. Co za bezczelny szef! Mam nadzieję, że nie ma racji. To nie byłoby sprawiedliwe.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!