Advertisement
Menu

Brać ten milion

Ekscentryk o pięknym umyśle. Tak w najkrótszy sposób można by zdefiniować stereotyp wybitnego matematyka.

Foto: Brać ten milion
Grigorij Jakowlewicz Perelman (fot. własne)

Stereotyp rzecz jasna wciąż pozostaje tylko stereotypem. Nie każda ponadprzeciętnie utalentowana jednostka będzie wpisywać się w określony schemat. Z niektórymi geniuszami nauk ścisłych można pewnie sensownie porozmawiać swobodnie przy piwie na przeróżne życiowe tematy, niekoniecznie związane z całkami, różniczkami i innymi zagadnieniami wyższej matematyki, o których istnieniu osoba wyklepująca na klawiaturze ten tekst nie ma bladego pojęcia. 

W niektórych przypadkach zdarza się jednak również, że stereotyp wydaje się wręcz przejaskrawiony. O takiej sytuacji możemy mówić z całą pewnością w odniesieniu do Grigorija Perelmana. Ten rosyjski matematyk, były profesor Instytutu Stiekłowa w Petersburgu, w 2002 i 2003 roku wykazał prawdziwość hipotezy Poincarégo, jednego z tak zwanych siedmiu problemów milenijnych. Na tym etapie przedstawiania postaci trudno się jeszcze doszukać czegoś szczególnego. Wybitni naukowcy mają w końcu to do siebie, że zdarza im się dokonywać wybitnych odkryć. Ciekawie zaczyna się jednak robić, gdy przyjrzymy się niektórym okolicznościom i dalszym losom Perelmana. 

Już na samym początku uwagę przykuć może fakt, że Perelman swoje milowe odkrycie postanowił jak gdyby nigdy nic opublikować w Internecie. Zupełnie jakby nie zdawał sobie sprawy z wartości swoich dokonań. A wartość ta nawet w aspekcie czysto materialnym, jak miało się potem okazać, była olbrzymia. Za rozwikłanie każdego z problemów milenijnych w 2010 roku postanowiono bowiem przyznawać nagrodę wysokości miliona dolarów. Perelman jednak... odmówił przyjęcia pieniędzy, podobnie jak cztery lata wcześniej odmówił przyjęcia prestiżowego Medalu Fieldsa przyznawanego na Międzynarodowym Kongresie Matematyków w Madrycie. 

Mało tego, w 2005 roku Perelman rzucił pracę, zerwał kontakt ze wszystkimi znajomymi, kompletnie odciął się od mediów i wybrał wraz z matką ascetyczny tryb życia w niewielkim mieszkaniu w petersburskim bloku. Niektórzy twierdzą, że żyje tam bez prądu wśród karaluchów, jeszcze inni mówią, że w 2014 roku zaczął pracować w Szwecji, rzecz jasna nie na stanowisku badawczym. Jego postać jest niewątpliwie jedną z najbardziej intrygujących wśród współczesnych naukowców. 

Wielu rzecz jasna zastanawiało się, dlaczego Perelman wybrał taki żywot zamiast pławienia się w luksusach, na które przecież zasłużył sobie swoim genialnym umysłem i ciężką pracą. On sam miał po prostu stwierdzić, że milion dolarów nie jest mu do niczego potrzebny, skoro dzięki swojemu umysłowi, gdyby tylko chciał, mógłby przejąć władzę nad światem. I tutaj właśnie, po tym dość długim wstępie, dochodzimy wreszcie do punktu stycznego z sytuacją Realu Madryt. 

Królewscy także bowiem zdają się momentami sprawiać wrażenie, jakby mogli panować nad światem, gdyby tylko im na tym bardziej zależało. Jeśli tylko przyjrzymy się tym w teorii najbardziej wymagającym potyczkom, tak naprawdę w każdej z nich Real spisywał się co najmniej dobrze. Na Camp Nou bez większych problemów uporaliśmy się z Barceloną, w pierwszym meczu o życie z Interem mimo chwilowych kłopotów nie daliśmy się zepchnąć w przepaść, a w rewanżu na San Siro bez Ramosa zagraliśmy tak, jakby mediolańczycy dopiero uczyli się mnożyć i dzielić, podczas gdy my zgłębialiśmy tajniki zaawansowanej fizyki matematycznej. 

W czasie pomiędzy tymi najważniejszymi starciami niejednokrotnie spędzaliśmy zaś kolejne dni w naszej ciasnej klitce w Petersburgu, dbając jedynie z mniejszym lub większym powodzeniem o nasze podstawowe potrzeby. Jeść, pić i spać. Czasami zjeść i wypić mniej lub gorzej się wyspać. Jakby Realowi zupełnie nie zależało na tym, by między kolejnymi momentami chwały ktokolwiek patrzył na niego z podziwem. Bo przecież komu to potrzebne?

Kontekst tego jest jednak znacznie szerszy niż te parę potyczek z trwającego sezonu. Schemat ten przecież nie był nam obcy również w poprzednich latach, gdy potrafiliśmy dokonywać cudów w Lidze Mistrzów, by za chwilę w styczniu dojść do wniosku, że wolimy żyć bez prądu niż podtrzymywać swoją reputację w lidze. Gdy zaś już nawet udawało nam się mistrzostwo Hiszpanii zdobywać, można było odnieść wrażenie, że to w znacznej mierze efekt zwykłego, pragmatycznego myślenia, na które akurat nie było stać reszty stawki. Że w zasadzie nawet nie trzeba było się specjalnie z tej klitki w bloku ruszać. Ot, jeść, pić, spać bez zachwiania odpowiednich proporcji.   

Dziś, po nadspodziewanie bezproblemowym zwycięstwie z Interem, czeka nas starcie z Deportivo Alavés. Kolejny raz po potyczce wymagającej rozgrzania zwojów mózgowych zmierzymy się więc z przeciwnikiem o nieporównywalnie mniejszym potencjale. Co zaś za tym idzie, ponownie zastanawiamy się, co tym razem zaserwują nam Królewscy. Tuż po spotkaniu z Barceloną rzutem na taśmę zremisowaliśmy bowiem ze skazywanym po losowaniu grup na pożarcie  Gladbach, a po pierwszej konfrontacji z Interem dostaliśmy po głowie z pogrążoną w głębokim kryzysie Valencią i zremisowaliśmy z Villarrealem (tutaj akurat już jednak mieliśmy do czynienia z poukładaną drużyną). 

Idąc tym tropem, trudno gdzieś z tyłu głowy nie czuć choć drobnego niepokoju przed spotkaniem z 15. drużyną w tabeli. Tym bardziej że Baskowie w tym sezonie mimo kiepskiej pozycji zdołali zremisować z Barceloną (1:1), urwać punkty naszemu pogromcy z Estadio Mestalla (2:2) czy wygrać w derbach Kraju Basków z Athletikiem (1:0). Warto też dodać, że nasi rywale nie przegrali meczu w lidze od niemal półtora miesiąca – po raz ostatni polegli 18 października z Elche (0:2). Z jednej strony Deportivo znajduje się na ten moment ledwie 3 punkty nad strefą spadkową, z drugiej natomiast 4 punkty od miejsca dającego prawo do występów w Europie... Jednoznaczne stwierdzenie, że szklanka jest do połowy pusta lub do połowy pełna może okazać się zatem wyjątkowo zdradliwe. Zwłaszcza mając na uwadze to, jak kapryśni i ekscentryczni bywamy my sami. 

Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, nawet największy matematyczny geniusz po prostu musi umieć liczyć punkty w tabeli, nawet jeśli nie ma w niej zawartej połowy greckiego alfabetu. Fajna jest ta tajemnicza aura i historie otaczające ekscentryków. Pozwolimy sobie jednak założyć, że zdecydowana większość z nas wolałaby ten milion dolarów przyjąć, nawet kosztem stania się bohaterem miejskich legend.

Mecz z Deportivo Alavés rozpocznie się dzisiaj o 21:00 na Estadio Alfredo Di Stéfano, a w Polsce będzie można obejrzeć go na CANAL+ Sport 2 i CANAL+ 4K Ultra HD na platformie Player.pl. Przez weekend pakiety są przecenione aż o 50%!

Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. Kurs na gola Mariano wynosi 2,15, a na trafienie Edena Hazarda 2,30. My zachęcamy was do typowania na portalu z szansą na zgarnięcie doładowania od Fortuny.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!