Piłka wraca dopiero dziś
W normalnych okolicznościach dzisiejsze spotkanie odbyłoby się bez mała sto dni temu, a na trybunach – mając na względzie klasę rywala – zasiadłoby pewnie koło 60 tysięcy osób.
Fot. własne
W normalnych okolicznościach w zapowiedzi meczu z Eibarem – która już raz powstała, ale jakoś po 3 godzinach okazało się, że jeśli jeszcze się przyda, to jednak nie tym razem – pełno byłoby goryczy i żalu po wyjątkowo ciężkostrawnej klęsce z Betisem. W normalnych okolicznościach ogólnie wiedzielibyśmy już, czy nasi zawodnicy powinni być noszeni na rękach czy jednak załadowani na pakę Żuka przez okolicznych złomiarzy, a następnie sprzedani 60 groszy za kilogram.
Okoliczności normalne jednak nie są. To, co działo się – i co w zasadzie wciąż dzieje się – dookoła nas to z pewnością temat budzący skrajne emocje. Dyskusje na temat sensowności podejmowanych przez rządy działań i ich skutków moglibyśmy uskuteczniać bez końca, aż w końcu zaczęłoby pewnie dochodzić do rękoczynów, rozpadu rodzin i interwencji zawsze chętnej do pomocy policji. Niezależnie od punktu widzenia każdego z nas, jednemu zaprzeczyć się nie da: świat na pewien czas stanął w miejscu, a wraz z kulą ziemską kręcić przestała się również i piłka.
Tak długi rozbrat z futbolem był przeżyciem co najmniej dziwnym. Te kilka miesięcy zapewne skłoniły wielu z nas do refleksji na temat tego, czy bez niego da się żyć i – jeśli tak – to co to za życie. Z jednej strony, w dobie kryzysu w wielu kręgach zapanowała moda na nagłe orientowanie się w tym, że świat piłki ocieka niemoralnymi pieniędzmi. Że piłkarze za kopanie kawałka skóry zarabiają miliony razy więcej od lekarzy. Że za transfery płaci się kwoty, za które można by kupić ileś tam sprzętu medycznego czy wybudować ileś tam oddziałów. Choć oczywiście spostrzeżenia te były jak najbardziej słuszne, są one równie błyskotliwe, jak spostrzeżenie, że Cristiano Ronaldo i Messi nie tylko nie wymyślą lekarstwa na żadną zarazę, ale też nie piekli i nie upieką za piekarza chleba czy też nie uczyli i nie nauczą naszych dzieci w szkole matematyki i ortografii.
Z drugiej strony, chyba nigdy nie raczono nas aż tak wielką dozą nostalgii. Codzienne wspominanie rocznic pamiętnych wydarzeń w piłce, cała masa jakościowych tekstów i wywiadów z bohaterami przeszłości w roli głównej, odkurzanie nawet najmniej oczywistych postaci minionych epok... Poznaliśmy odpowiedzi na wiele pytań, których przedtem nie było okazji zadać lub na które nie można było jeszcze odpowiedzieć. Opowiedziano również wiele historii, które latami czekały na taki moment, jak ten. Pod tym względem czas hibernacji został wykorzystany wyśmienicie. Zrobione zostało wszystko lub niemal wszystko to, na co w wirze zwykłej codzienności najzwyczajniej w świecie nie było czasu czy sposobności.
Kiedyś ligowy futbol jednak wrócić musiał, gdzieniegdzie doszło do tego już kilka tygodni temu. Na pierwszy ogień szeroko pojętą pokazówkę zaprezentowała Bundesliga, gdzie zdążyli już nawet rozegrać mecz na szczycie. Chwilę potem do gry wkroczyła zaś także polska Ekstraklasa, w której w zasadzie nie zmieniło się aż tak wiele – obrońcy Arki Gdynia wciąż na sam widok Flávio Paixão mają pełne spodenki (choć to już raczej ostatni raz). Nie ma się jednak co oszukiwać, dla wielu z nas prawdziwa piłka wraca dopiero dziś wieczorem. Piłka siłą rzeczy inna, ale wciąż ta opatrzona herbem klubu najbliższego naszym sercom.
Wieczorna konfrontacja z Eibarem bez cienia wątpliwości będzie stanowić dla nas co najmniej lekki szok. Nowa normalność, nieokreślona jeszcze konkretnymi ramami tymczasowość z początku musi siłą rzeczy uderzyć w nas dość mocno. Gra na stadionie rezerw, brak kibiców, imitacja dźwięków z trybun podczas transmisji (co w przypadku Estadio Alfredo Di Stéfano zapowiada się iście psychodeliczne), większy limit zmian, szersze kadry, kagańce na ławkach rezerwowych... Przyzwyczajenie się do wszystkich tych i wielu innych regulacji zajmie dłuższą chwilę. Na całe szczęście udało się uniknąć wdrożenia pewnych rozwiązań podpadających pod czysto pokazówkowy absurd, jak chociażby kartki za plucie (kto i dlaczego Sergio Ramos jako pierwszy doczekałby się za to czerwonej kartki?). Po oczach, w przeciwieństwie do Bundesligi, gdzie brakuje jeszcze tylko drutu kolczastego i fosy, nie będzie nas bił także widok poustawianych w kilometrowych odległościach foteli zamiast ławek rezerwowych.
Pozostaje jeszcze oczywiście cała masa wszelkiej maści pytań dotycząca tego, jak tak długa przerwa i skondensowany terminarz po powrocie wpłyną na formę fizyczną oraz częstotliwość odnoszenia kontuzji. Czy piłkarze mieszkający w domach z przestronnymi ogrodami będą mieli łatwiejszy powrót niż zawodnicy żyjący w blokach? Czy turnieje w FIFA jakkolwiek pozwoliły utrzymać piłkarzom meczowy rytm? Czy Marco Asensio faktycznie wjedzie zaraz na białym koniu i zawiezie nas po mistrzostwo? Czy Real Madryt przy pustych trybunach będzie grał odważniej niż przed często deprymującą publiką Bernabéu? Czy realizatorzy dźwięku przy wgrywaniu imitacji trybun wplotą w ścieżkę gwizdy na Garetha Bale'a? Czy Zidane faktycznie skorzysta z możliwości robienia pięciu zmian więcej niż raz? Czy Brahim Díaz po sezonie będzie mógł się pochwalić okolicznościową koszulką z okazji rozegrania 300 minut w sezonie?
Tego wszystkiego przez ostatnie trzy miesiące uzbierało się tak wiele, że po prostu trzeba zacisnąć zęby i poczekać do tej 19:30... Czekaliśmy prawie sto dni, damy radę jeszcze te parę godzin. Chyba.
Początek meczu dziś o 19:30 na Estadio Alfredo Di Stéfano. W Polsce na żywo będzie można obejrzeć go na CANAL+ Film na platformie Player.pl.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze