Pablo García: Nie wiem, czy dziś podpisałbym umowę z Realem
Były pomocnik Realu Madryt, Pablo García, udzielił obszernego i interesującego wywiadu dla rodzimego radia Sport890. Prezentujemy poniżej zapis najważniejszych wypowiedzi słynącego niegdyś z twardej gry Urugwajczyka. Gracz Królewskich w latach 2005-06 bardzo szczerze odpowiadał na pytania związane ze swoim pobytem w stolicy Hiszpanii.
Fot. Getty Images
– Karierę zawodniczą zakończyłem w Grecji i pozostałem już tam. Żyję w tym kraju od 11 lat. Tuż po zawieszeniu butów na kołku pracowałem przez miesiąc czy może chwilę dłużej jako dyrektor sportowy w Holandii, ale zdałem sobie sprawę, że przebywanie w biurach nie jest dla mnie. Potem zostałem asystentem trenera drużyny U-17 w PAOK-u. Spodobało mi się, zostaliśmy mistrzami w swojej kategorii. Następnie otrzymałem szansę samodzielnego prowadzenia zespołu U-19. Pierwszy rok kosztował mnie trochę wysiłku. Nie chodzi jedynie o kwestie językowe, lecz także o to, że moi asystenci przez lata pracowali w akademii, a ja przychodziłem jako były piłkarz. Wyczuwalne były pewne tarcia. Później jednak miałem szczęście spotkać ludzi, których znałem z boiska. Sporo mi pomogli. Podoba mi się ta praca, zwłaszcza z 18 czy 19-letnimi piłkarzami. Trzy lata z rzędu zdobywaliśmy mistrzostwo, dwa razy przez cały sezon pozostawaliśmy niepokonani. Mam szczęście, że robię to, co lubię.
– Chciałbym postawić kolejny krok i pracować z seniorami. Mam pewne cele. Chciałbym uzyskać licencję UEFA A, ale na razie przez pandemię trzeba to odłożyć przynajmniej do lata. Nigdy nie wiadomo, jaka potem trafi się opcja. Zobaczymy, co się będzie teraz działo w PAOK-u. Każdy trener chciałby kiedyś poprowadzić jakiś wielki klub. W Urugwaju jest wielu świetnie przygotowanych trenerów czekających na swoją szansę. Nie będzie łatwo, ale nigdy nie osiągałem niczego w łatwy sposób. Jestem przyzwyczajony do stawiania sobie celów i osiągania ich poprzez ciężką i wytężoną pracę.
– Cieszę się, że nie tylko w Realu Madryt, ale i innych wielkich zespołach są Urugwajczycy. Większość z nich zaczynała na dole, a dotarcie na szczyt kosztowało ich wiele wysiłku. W Valverde widzę bardziej „ósemkę”, gracza biegającego od jednego pola karnego do drugiego. Dobrze, że znalazł się w Realu w tak młodym wieku, nie chciałbym jednak go ze sobą porównywać. Ja do Madrytu trafiłem, gdy byłem starszy. Fede ma siłę i chęci, widzę w nim potencjał. Wywalczył sobie już zresztą miejsce w zespole. Trzeba mu tego pogratulować i liczyć na to, że będzie jeszcze lepszy.
– Czy chciałbym móc występować z tym nowym pokoleniem urugwajskich piłkarzy? Nic już nie mogę zmienić. Każdy popełnia swoje błędy i podejmuje złe decyzje, które zauważasz dopiero z biegiem lat. Cofnąć się jednak nie da. Najważniejsze, by każdy wkładał w to, co robi serce i postępował zgodnie z tym, co czuje. Oczywiście, że bardzo dobrze bym się czuł, mogąc występować z takimi zawodnikami, ale w moich czasach także było wielu wspaniałych zawodników.
– Nie wiem, czego zabrakło mojej karierze. Podjąłem wiele złych decyzji i przeszedłem przez wiele złych chwil. Złe wybory to jednak wyłącznie moja wina.
– Jakie wybory? Wiele z nich tyczyło się prywatnych spraw, niezbyt przyjemnie byłoby o tym rozmawiać. Jeśli jednak chodzi o piłkę, mogę podać już jakiś przykład. W Osasunie zaoferowano mi swego czasu dożywotni kontrakt. Mogłem zarabiać naprawdę dobre pieniądze. Pojawił się jednak Real. Chciała mnie również Barcelona Rijkaarda. Zawsze dawałem się na coś namówić. W ciągu kariery przez wiele czasu nie grałem, występowałem jedynie w reprezentacji. W przeszłości byłem też w Atlético, gdzie również nie dostawałem szans... Odnalezienie się gdzieś za każdym razem wiele mnie kosztowało. Mój agent zawsze potrafił znaleźć mi klub, to tu, to tam... Wreszcie pojawiła się oferta z Realu. Gdybym mógł się cofnąć w czasie, nie wiem, czy podpisałbym z nimi kontrakt.
– Czasami nie wszystko wygląda tak, jak to widzimy z zewnątrz. Tamten Real był ostatnim ery Galácticos. Zidane zaraz miał kończyć karierę, Roberto Carlos był na ostatniej prostej, podobnie Raúl, Beckham, Salgado, Helguera... Nie było łatwo, oni zdążyli już wszystko wygrać. Nie było łatwo tam grać, do tego zmieniał się trener. Pamiętam, że pewnego dnia kręcili u nas sceny do filmu „Gol”, na treningu wszędzie kamery. Zdjęcia odbywały się codziennie. Nie byłem na coś takiego gotów. Przychodziłem z Osasuny, z klubu z mniejszego miasta, bardziej robotniczego. Do tego w Pampelunie było zupełnie inne poczucie drużyny, mieliśmy dobrego trenera, Aguirre, a w czwartki chadzaliśmy zespołem na pieczeń... Trudno było się przyzwyczaić, nie cieszyłem się pobytem w Realu. Mogłem przebywać z najlepszymi, to było świetne doświadczenie, ale wiele mnie kosztowało.
– Muszę przyznać, że za każdym razem pierwszy rok w nowym klubie był dla mnie problematyczny. Także w Osasunie, w Celcie... W wielkim klubie nikt jednak na ciebie nie będzie czekał. Jeśli nie grasz i nie stajesz na wysokości zadania, zostajesz odstawiony. Jeśli w takim klubie cię o coś proszą, po prostu wychodzą z założenia, że z miejsca dasz radę.
– Jeśli chodzi o Zidane'a, zgadzam się z Montero. To był prosty człowiek, który naprawdę rzadko decydował się podnosić głos. Zawsze się uśmiechał i miał w sobie pokorę. Kiedy już byłem w Milanie i poznałem Maldiniego, przekonałem się, że ci najwięksi piłkarze tacy właśnie są.
– W Realu miałem problem, by wbić się w grupę. Oni znali się od lat, mieli zaszczepioną od dawna mentalność zwycięzców. Był Beckham, który trzymał się z innym Anglikiem, bo nie znał hiszpańskiego. Były też różne grupy Hiszpanów, gdzie trudno było się wkupić. Kiedy grałem w Osasunie, kilka razy w starciach z Realem miałem jakieś spięcia. Potem od samego początku w Realu miałem problem z jednym zawodnikiem. Już pierwszego dnia wykonał wobec mnie brzydki gest. Postawiłem mu się i wywiązała się kłótnia. W Osasunie coś takiego by się nie wydarzyło. Tam trafiłem do zjednoczonej grupy, która zaprosiła mnie do siebie. Czułem się jak w domu.
– Nie mogę powiedzieć, z kim doszło do spięcia. Nie podam nazwiska. Prawy obrońca (śmiech)... Takie rzeczy czasem już się dzieją.
– Tamto spotkanie, gdy Bernabéu zgotowało owację Ronaldinho, było bardzo trudne. Wracałem dopiero z meczów reprezentacji, spędziłem w podróży 24 godziny. Dotarłem do Madrytu i prawie nie spałem. W klubie spotkałem trenera i spytałem go: „Jesteś obsrany, Brazolu?”. „Tak, trochę tak”, odpowiedział. Do tamtej Barcelony powoli wchodził już Messi. To był trudny mecz, ale sądzę, że pod względem indywidualnym nie spisałem się źle.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze