Może lepiej tym razem na spokojnie?
23 maja 2015 roku, Santiago Bernabéu. Real Madryt, który zdążył już matematycznie pogrzebać swoje szanse na mistrzostwo kraju, mierzy się w ostatniej ligowej kolejce z Getafe. Królewscy zamiast spacerować myślami po plażach zdobyli się jeszcze na ostatni powiew fantazji i zwyciężyli 7:3.
Fot. Getty Images
Poza hokejowym wynikiem odnotowania warte było jednak coś jeszcze. W 58. minucie w miejsce Cristiano Ronaldo na boisku pojawił się bowiem 16-letni Martin Ødegaard.
Jak pamiętam jego występ (miałem okazję oglądać go z wysokości trybun)? Parę celnych podań, najczęściej do najbliższego, jakiś nieśmiały zryw i to w zasadzie tyle. Tyle, ile tak naprawdę można było w tamtym momencie zdroworozsądkowo wymagać od piłkarza w jego wieku. Ot, fajna ciekawosta na koniec sezonu. Trzy tygodnie później przyszło mi wracać do trwającego po dziś dzień szarego życia w złodziejskim państwie o podłym klimacie, Martin zaś odchodził na kolejne wypożyczenia. Każdy gdzieś tam mniej więcej orientował się, jak mu się wiedzie w Holandii, zwłaszcza w zeszłym sezonie. Szczerze raczej mało kto jednak wierzył w to, że Ødegaard jest w stanie wnieść cokolwiek do Realu Madryt.
Wystarczyło jednak, aby Martin przeniósł się do Hiszpanii, by zapanowała na niego prawdziwa moda. Nagle bowiem przyszło nam sobie uświadomić, że to przecież wciąż zaledwie 21-letni piłkarz, który za cudowne dziecko uchodził wbrew pozorom nie bez powodu. Ødegaard stanowi dziś o sile klubu z Kraju Basku, jest zarówno efektowny, jak i efektywny. Bez większego wahania można by się pokusić o stwierdzenie, że gdyby nie on, Sociedad najpewniej nie kończyłoby roku kalendarzowego na 5. miejscu i z realną perspektywą walki o podium.
Gdyby Ødegaard nie był piłkarzem Realu Madryt, po sezonie pewnie kupiłby go... Real Madryt. Już dziś wielu kibiców powtarza, że pomocnik czym prędzej powinien wrócic do stolicy Hiszpanii. Że brakuje nam właśnie kogoś takiego, jak on. Jego piłkarskiej jakości faktycznie nie da się zaprzeczyć, a przecież z biegiem lat – jesli nic spektakularnie się nie posypie – będzie on tylko jeszcze lepszy.
Głowy się grzeją, co jest zupełnie zrozumiałe w takiej sytuacji. Mamy bowiem ten komfort, że o Norwega nie musimy toczyć z nikim żadnych zażartych bojów na rynku transferowym. Diament jest już nasz, po prostu szlifuje się go w innym miejscu. Mimo to jednak trudno mi się wyzbyć pewnego myślenia: „No fajnie, super sobie radzisz, wyróżniasz się na tle ligi, ale za kogo ty, chłopie, miałbyś właściwie tutaj grać?”. Za Casemiro? No nie, nie ten typ piłkarza. Za Valverde? To samo. Kroos? Nie do ruszenia. Modrić? Sam ma problemy z regularną grą (a przecież rok temu wygrywał Złota Piłkę!). Isco? Następny rywal co najwyżej w kolejce do wejścia z ławki.
Wiadomo, ktoś zawsze się połamie, ktoś może odejść (ale może też przyjść, Zidane chyba nie wyleczył się do końca z miłości do Paula Pogby), ktoś może pauzować. Ødegaard z pewnością otrzymywałby swoje szanse, to oczywiste. Czy ktoś jednak jest w stanie dać mu konkretną gwarancję regularnych występów, których w tym wieku tak bardzo potrzebuje? Przykłady z ostatnich lat, kiedy do kadry Królewskich dołączali piłkarze mający za sobą jeden udany sezon w klubie spoza topu, sprawiają, że warto zastanowić się nad tym, czy sprowadzanie Martina z powrotem już latem nie będzie burzeniem naturalnego porządku jego rozwoju.
Wystarczy spojrzeć, jak w Realu toczyły/toczą się losy Daniego Ceballosa, Marcosa Llorente, Theo czy Odriozoli (niestety nie ma już chyba dla niego ratunku). Każdy z nich był wyróżniającą się postacią w swoim poprzednim klubie, ale z jakichś powodów na Bernabéu wszyscy przepadali. Jak na moje po prostu zbyt wcześnie nadszedł dla nich moment, w którym przyszło im konkurować o miejsce z najlepszymi piłkarzami świata na swoich pozycjach.
Jest też oczywiście przypadek Fede Valverde, który stał się prawdziwą rewelacją tego sezonu. Tutaj jednak należy pamiętać, że Urugwajczyk w kadrze zespołu był już w poprzednim roku (grywał ogony), a na obecny stan rzeczy mimo wszystko mocno wpłynęło to, że koniec końców nie udało się sprowadzić Paula Pogby. Ostatnim graczem z niżej notowanego klubu, który dość bezboleśnie wkomponował się w zespół był Isco. Hiszpan skorzystał jednak mocno na sprzedaży Özila, a i sama Málaga miała za sobą sezon życia, w trakcie którego Andaluzyjczyk mógł już zaliczyć konkretne przyuczenie do zawodu na arenie europejskiej.
Sam Ødegaard przez te wszystkie lata tułaczki za każdym razem podkreślał, że jego celem jest triumfowanie w barwach Królewskich. Jego podejście do sprawy jest jednak bardzo dojrzałe i przemyślane. Norweg doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że do osiągnięcia celu ma jeszcze czas i że zamiast się podpalać, najlepiej po prostu poczekać na odpowiedni moment. Został wypożyczony do Realu Sociedad na dwa lata, więc chce tam pozostać przez dwa lata. W wywiadach niejednokrotnie podkreślał, że dąży do tego, by wreszcie zaznać odrobiny stabilizacji oraz nabrać doświadczenia w czołowej lidze. Ktoś powie, że to asekuranctwo, ktoś inny, że to mądra konsekwencja. Mnie zdecydowanie bliżej jest do drugiego z wymienionych toków rozumowania.
Ødegaardowi od najmłodszych lat nieustannie towarzyszyło zamieszanie i szum. W moim odczuciu nie przeszkodziło to jednak w tym, by jego kariera w ogólnym rozrachunku jak dotąd była prowadzona w bardzo sensowny i logiczny sposób. Istnieje spore ryzyko, że zburzenie tego ładu latem i skrócenie wypożyczenia do Realu Sociedad może tym porządkiem zachwiać. Dajmy mu się jeszcze przez rok otrzaskać i wykazać na tle ligi. W przyszłym sezonie bez Ødegaarda jeszcze przeżyjemy. A kiedy już do nas dołączy, będzie jeszcze lepszy i... wciąż młody.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze