Advertisement
Menu

Klasyczna Coca-Cola

Takich spotkań, jak to dzisiejsze się nie zapowiada. O nich dopisuje się jedynie kolejne rozdziały do fascynującej powieści, którą przerwać będzie mógł dopiero koniec świata.

Foto: Klasyczna Coca-Cola
Fot. Getty Images

TRWA DOJAZDÓWKA!

Futbol pełen jest antagonistów, których konfrontacje budzić potrafią skrajne emocje. Tak jak jednak w Afganistanie od lat próbują wynaleźć lekarstwa na nieuleczalne choroby, a wychodzi jedynie heroina, tak i w piłce nożnej wciąż nikt nie potrafił wymyślić starcia elektryzującego bardziej niż El Clásico. Wielu już próbowało, niektórym nawet wydawało się, że są blisko, ale za każdym razem czegoś brakowało. Smak El Clásico od wielu, wielu lat pozostaje niepodrabialny niczym smak Coca-Coli (przepraszamy fanów Pepsi, zwłaszcza jednego z redakcyjnych kolegów, będącego fanatykiem Pepsi MAX).

Choć co pół roku, czasami częściej, dostajemy z pozoru ten sam produkt, tę samą Coca-Colę, to jednak przy każdym spożyciu zwracamy większą uwagę na inny aspekt jej smaku. Nie inaczej będzie i tym razem. Na których składnikach czarnej ambrozji w największej mierze skupimy się tym razem?

Spotkanie śmiertelników
Oko za oko, ząb za ząb, potknięcie za potknięcie. Ostatnie kilkanaście miesięcy stanowiło okres, w którym Real Madryt i Barcelona w największym stopniu odsłonili przed nami swoje ułomności. Jak wyglądał zeszły sezon w wykonaniu Królewskich, wszyscy wiemy. Pisanie o tym po raz kolejny nie rzuci na sprawę nowego światła. Blaugrana również jednak miała swoje poważne problemy. Nasi rywale co prawda pewnie sięgnęli po mistrzowski tytuł, jednak w równie beznadziejny albo i nawet gorszy sposób dali się wyrzucić Liverpoolowi za burtę w Lidze Mistrzów, a w finale Pucharu Króla niespodziewanie ulegli Valencii. Nie szczędzono przy tym krytyki rzecz jasna także trenerowi Katalończyków, Ernesto Valverde. 

Również ten sezon w wykonaniu obu zespołów jak dotąd nie daje argumentów, by mówić o drużynach w skali światowej znajdujących się poza zasięgiem innych. Nie można oczywiście stwierdzić, że w Realu i Barcelonie brakuje piłkarskiej jakości i potencjału, ale też jak na razie niewiele było okazji, by się o ich potędze w pełni przekonać. I jedni, i drudzy zdecydowaną większość swoich meczów wygrywają, trudno bowiem, by nagle zupełnie zapomnieli, jak grać w piłkę. Coraz częściej jednak obu krajowym gigantom zdarza się zaliczać trudne nieraz do wytłumaczenia wpadki czy też niespodziewanie męczyć się z o wiele niżej notowanymi rywalami. Najbardziej w oczy rzuca się zaś niewątpliwie to, że kiedy jeden się pomyli, drugi nie umie tego wykorzystać. Już chcesz wyminąć leżącego rywala, gdy nagle ktoś od tyłu podkłada ci nogę. I leżycie razem.

Ktoś powie, że to bogowie coraz częściej schodzą na ziemię, ktoś inny stwierdzi, że to zwykły człowiek potrafi wspiąć się coraz wyżej. Niezależnie od tego, gdzie leży prawda, nawet Klasyk drużyn śmiertelnych wciąż pozostaje Klasykiem, gdzie stawką jest strącenie choć na chwilę tego drugiego z fotela lidera. 

Ileż można?
„Jak nie teraz, to kiedy?”, pytamy sami siebie od kilku lat przy okazji ligowych starć z Barceloną. A potem... a potem za każdym razem jest tak samo: źle, bardzo źle lub fatalnie. Od wielkiego dzwonu średnio. Katalończycy uprzykrzają nam życie regularnie i z pełną premedytacją, nie zważając na to, czy psują komuś Boże Narodzenie czy też sprawiają, że październikowe wieczory stają się przez nich jeszcze bardziej depresyjne. Po prostu biją tam, gdzie boli najmocniej. 

Trudno było momentami nie czuć totalnej bezsilności czy wręcz jakiegoś fatum. Niezależnie od wszelkich okoliczności, szczytem osiągnięć był remis. Barcelona mogła nie mieć  Messiego, jej gra mogła zupełnie się nie kleć, a i tak to oni po ostatnim gwizdku mogli patrzeć na nas z góry i rozchodzić się do domów z uśmiechem na ustach. Ostatnie ligowe zwycięstwo z Blaugraną? 2 kwietnia 2016 roku, czyli ponad 3,5 roku temu. Zgodzicie się raczej, że trochę czasu zdążyło minąć. 

Mimo to i tym razem będziemy wierzyć, że ta niekorzystna karta wreszcie się odwróci. Tak samo jak fani Arki Gdynia będą wierzyć w to, że przy następnej okazji w końcu pokonają w ekstraklasie Lechię Gdańsk. Takie jest już święte prawo każdego kibica. Przecież kiedyś udać się musi. Bo musi, prawda? 
 
Dekada mroku
Casillas; Sergio Ramos, Pepe, Gabriel Heinze, Marcelo; Diarra, Gago; Sneijder, Guti, Robben; Raúl. Tak prezentowała się wyjściowa jedenastka Królewskich w Klasyku w sezonie, gdy Real Madryt zdołał po raz ostatni obronić mistrzostwo Hiszpanii. To była kampania 2007/08, a funkcję trenera pełnił wówczas Bernd Schuster. Zabrzmi to być może nieco strasznie, ale niektórzy kibice czytający ten tekst mogą tych czasów po prostu zbyt dobrze nie kojarzyć lub w ogóle nie pamiętać. 

Dziś za pasem mamy już 2020 rok, więc i siłą rzeczy nie da się uniknąć pewnych podsumowań dekady. Dekady, która dla Los Blancos w Primera División była – delikatnie rzecz ujmując – mocno rozczarowująca. Licząc od rozgrywek 2008/09, Real tylko dwukrotnie potrafił zakończyć rozgrywki na szczycie tabeli. Raz za rządów José Mourinho (2011/12) i raz już za Zidane'a. Barcelona sztuki tej w minionym już niemal dziesięcioleciu dokonywała natomiast siedmiokrotnie. Raz jeden ostateczny triumf przypadł zaś Atlético (2013/14).

Nie przytaczamy tych statystyk po to, by rozpamiętywać niepowodzenia czy zabijać w sobie wiarę jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Przeciwnie – mamy po prostu w sobie całkiem uzasadnioną złość i poczucie tego, że trzeba z tym coś wreszcie zrobić. Dziś nadarza się świetna okazja, by postawić w tym kierunku pierwszy krok. Do meczu, w odróżnieniu od niektórych sezonów, podchodzimy bez poczucia przegranej w grudniu ligi. Real Madryt i Barcelona mają na tę chwilę tyle samo punktów w tabeli. To jest TEN MOMENT, by wreszcie porzucić poczucie ciągłej gonitwy za czymś, co ledwo dostrzegamy w oddali oraz by przestało nas ciągnąć do ziemi gdy tylko ujrzymy, że Barcelona również się wywróciła. 

Tego wieczoru nikt na nikogo nie patrzy z góry lub z dołu. Spojrzymy sobie z rywalem prosto w oczy i nie możemy dać po sobie zauważyć choćby grama strachu. 
 
Czarodziej kontra kosmita
Cały czas jakoś trudno jest się jeszcze przyzwyczaić, że po tylu latach na boje Realu z Barceloną nie można już patrzeć między innymi przez pryzmat bezpośredniego starcia Cristiano Ronaldo z Lionelem Messim. Nawet jeśli któregoś z nich nie darzyło lub nie darzy się zbytnią sympatią, to mimo wszystko nie ma chyba osoby, która stwierdziłaby, że podziwianie tych dwóch piłkarskich kosmitów w jednym czasie i miejscu nie było zjawiskiem fascynującym. 

Bardzo ciekawe jest jednak obserwowanie także tego, jak po długim czasie pełnienia funkcji łącznika odpowiedzialność bramkową za wyniki zaczął brać na siebie Karim Benzema. Francuza nie nazwalibyśmy co prawda piłkarskim kosmitą czy maszyną, bardziej do jego stylu gry pasowałoby nam określnie „czarodziej”. Jego progres i wpływ na zespół jest jednak w minionych kilkunastu miesiącach niebywały.  

O Karimie można było w poprzednich latach mówić różne rzeczy, bo i różne miewał momenty. Tym niemniej, to właśnie on na dzisiaj jest w zasadzie jedynym piłkarzem Królewskich, który potrafi dotrzymać kroku Messiemu, zarówno w aspekcie strzeleckim, jak i kreowania gry. Benzema to oczywiście piłkarz zupełnie inny niż Cristiano, w historii futbolu najpewniej nikt nigdy też nie postawi znaku równości między nim i superstrzelcem z Madery czy Messim. Tak czy inaczej zadziwiającym jest, jak bardzo Karim rozkwitnął pod nieobecność tego, z którym przecież tak bardzo uwielbiał grać. 

Warto także zauważyć, że nawet bez Cristiano, wieczorem i tak najpewniej ujrzymy na murawie dwóch ostatnich zdobywców Złotej Piłki. Kwestia jedynie tego, czy już od pierwszej minuty. 

Polityka
Czasami możemy sobie pomyśleć, że w idealnym świecie polityka i sport nie powinny iść ze sobą w parze. Polityka powiązana ze sportem jednak była, jest i będzie. Nie będąc rodowitym mieszkańcem Madrytu czy Katalończykiem nigdy do końca nie będziemy w stanie w stu procentach zrozumieć tego trwającego od dziesięcioleci politycznego konfliktu. Przy tym wszystkim nie możemy też jednak uciec od wrażenia, że gdyby nie ta wzajemna, przekazywana z pokolenia na pokolenie niechęć, dziś Klasyk nie byłby tym samym, czym jest. Choć w tym sporze nie jesteśmy żadną ze stron, to jednak dochodzące do nas nieustannie sygnały są na tyle mocne, by i u nas mogły mieć realny wpływ na postrzeganie meczów Realu z Barceloną. 

Nie żebyśmy popierali jakiekolwiek konflikty, wojny, przekładanie meczów z powodów bezpieczeństwa i inne zarazy tego świata. Bez tego wszystkiego życie byłoby z pewnością przyjemniejsze. Ale czy akurat Klasyk byłby fajniejszy? Czy to trochę nie tak, że cała ta niby niezdrowa otoczka odróżnia El Clásico od innych derbów, w przypadku których mówić można  „tylko” o potyczkach dwóch wielkich klubów? 

Bez tego grama filozofii na koniec się nie dało. 

* * *

Początek meczu o 20:00. Jego transmisję można obejrzeć w Polsce na Eleven Sports 1 i CANAL+ na platformie Player.pl.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!