Bananowy poniedziałek: Poklasykowe smęty
W sam raz na święta
Dziś dzień wcześniej, żeby nikt nie myślał, że na RealMadryt.pl zmuszają do roboty w dni ustawowo wolne od pracy.
***
To jeszcze da się odkręcić! Nie wszystko stracone! Przecież ta Barcelona wcale nie gra futbolu z innej planety! Przecież dopiero co zdeklasowaliśmy ją w Superpucharze Hiszpanii! Przecież mamy u siebie najlepszego piłkarza na świecie! Przecież Paulinho jedzie tylko na farcie! No i najważniejsze – przecież Klasyki rządzą się swoimi prawami!
Starasz się zaklinać rzeczywistość, nakręcasz sam siebie, zaczynasz wierzyć we wszystko to, co sobie wmawiasz, a na sam koniec wywijasz malowniczego orła i w bezsilności dochodzisz jedynie do wniosku, że to nic więcej jak oszukiwanie samego siebie. Napędzasz się, a potem patrzysz jak śmieją ci się w twarz. A ty po raz kolejny niemal nic z tym nie możesz zrobić. No bo co możesz tak naprawdę zrobić? Tak na dobrą sprawę tylko iść w zaparte i doszukiwać się wszędzie spisków albo z maskowanym bólem w tle pogratulować rywalowi zwycięstwa (tutaj chociaż da się jeszcze wyjść na człowieka z klasą).
Tak, Klasyki rzeczywiście rządzą się swoimi prawami. Najbardziej podstawowym prawem jest zaś to, że w lidze u siebie Real musi niemal zawsze dostać boleśnie po papie.
Nie boję się powiedzieć, że mam kompleks Barcelony. Trudno zresztą, żebym go nie miał, skoro Katalończycy, z drobnymi wyjątkami, co i rusz wycierają sobie nami w naszej świątyni podłogę, a o podobnych pogromach, jakie oni fundowali w minionych latach nam marzyć będą jeszcze moje wnuki.
Wiem, że tytuły, że historia, że to, że tamto. Wiem też, że ogrywaliśmy Barcelonę nie raz i nie dwa. Mimo wszystko w moim kibicowskim życiu poznałem już wszystkie smaki oprócz właśnie tego, który czuje się po ograniu Blaugrany kilkoma bramkami do jaja. O czym my jednak w ogóle mówimy, skoro na ostatnie dziesięć ligowych konfrontacji z odwiecznym rywalem na Santiago Bernabéu Real wygrał DWA? Mam tylko nadzieję, że po którymś razie Bordowym nie sprawia to już aż takiej frajdy.
Chciałbym kiedyś dożyć sezonu, gdy Real pokonuje u siebie Barcelonę, a Arka Gdynia wygrywa w Ekstraklasie w derbach Trójmiasta. Wówczas moja dusza zazna ostatecznego spokoju. Znając życie, od przyszłego sezonu znowu pewnie zacznę wierzyć, że to właśnie teraz.
Uprzedzając dobre rady niektórych – nie, nie mam zamiaru przerzucać się na Barcelonę. Miałbym wówczas zdecydowanie mniej powodów do narzekania.
* * *
Trudno mi w jednoznaczny sposób osądzić „winny” lub „niewinny” w kwestii zachowania Mateo Kovacicia przy pierwszej straconej bramce. Szczerze powiedziawszy, trafiają do mnie argumenty zarówno prokuratora, jak i adwokata.
Czy pomocnik Królewskich mógł dojść do wniosku, że być może w tej jednej akcji powinien na moment wyłamać się ze spełniania powierzonego mu zadania taktycznego? Mógł. Czy miał prawo pomyśleć, że jeśli nie doskoczy do Rakiticia, kilku jego kolegów zachowa się w mniej karygodny sposób? Ano mógł.
Każdy pewnie ma wyrobione na ten temat swoje zdanie. Moje jest takie, że Mateo znalazł się w położeniu, z którego chyba po prostu nie było dobrego wyjścia. Postawiony przed taką sytuacją Kovacić pewnie i trochę zgłupiał, co nie zmienia faktu, że miał do tego prawo.
Na pewno jednak nie jego winą jest to, że przed Rakiticiem w niezrozumiały sposób rozpostarło się nagle Morze Czerwone.
* * *
Występ Daniego Carvajala był prawdopodobnie najgorszym indywidualnym popisem piłkarza Realu Madryt od czasów pamiętnego rewanżowego starcia z Borussią w wykonaniu Asiera Illarramendiego (gdybyście chcieli wiedzieć, co u niego – całkiem nieźle, niewykluczone nawet, że Lopetegui zabierze go do Rosji).
Zachowanie Daniego w drugiej połowie było debilne, nie ulega to żadnej wątpliwości. Z boku, najlepiej po obejrzeniu powtórki, łatwo jednak dokonywać nieomylnego bilansu zysków i strat. Nie mam zamiaru pisać, że nie jest oczywistym, iż z 0:2 łatwiej byłoby się podnosić w jedenastu. Z drugiej strony mimo wszystko będę się upierał, że na pełnej adrenalinie w ułamku sekundy bardzo łatwo o podjęcie najgorszej, kompletnie nieprzemyślanej decyzji.
Często w tego typu zdarzeniach górę nad człowiekiem bierze najzwyczajniej w świecie tępy instynkt. Nawet jeśli jako zawodowy piłkarz potrafisz nad nim zapanować w 99 na 100 przypadków, zawsze musi trafić się ten jeden, kiedy zdrowy rozsądek wybiera się w daleką podróż.
Nie, nie usprawiedliwiam. Jedynie staram się zrozumieć.
* * *
Sam już się zastanawiam, czy większym policzkiem było to, że niegdyś gola na 0:5 potrafił nam strzelić taki ogórek jak Jeffren czy jednak fakt, że Messi nawet nie musiał mieć na sobie obu butów, by zaliczyć asystę przy golu, którego nie wpuściłby nasz prawy obrońca. Chętnie poznam zresztą wasze zdanie na ten temat.
create free polls | comment on this
* * *
Narzekanie? Było. Płynięcie? Również. No to do odhaczenia ostatniego punktu w planie pozostało już tylko rzucenie szalonej kontrowersji.
Uważam, że to już ten moment, w którym powoli widać, że Cristiano Ronaldo jest jednak od Messiego o te półtora roku starszy.
* * *
Choć pewnie sobotni łomot siedzi jeszcze w niejednym z nas, mimo wszystko chciałbym wszystkim z całego serca życzyć wesołych świąt. Niech w czasie, który powinniśmy spędzać wspólnie z rodziną przy suto zastawionym stole, bardziej niż przegrany mecz martwi nas to, że w święta za oknem po raz kolejny nie widać śniegu.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze