RealMadryt.pl w Lizbonie: Odpowiedź od Jesusa i wesoły Zizou
Zapraszamy do lektury relacji ze stolicy Portugalii
Tak jak wspominałam w porannym przeglądzie prasy, do ostatniej chwili nie byłam pewna akredytacji na ten mecz. Właściwie to ciągle nie mam pewności, czy jutro nagle nie wyskoczy jakiś chochlik i nie powie mi wzorem Gandalfa „You shall not pass!”… Ale od początku.
Kiedy zdecydowałam się na przyjazd do Lizbony, wiedziałam od razu, że mecz Sportingu z Realem w Lidze Mistrzów to punkt obowiązkowy. Dlatego już na początku października zaczęłam przeglądać stronę lizbońskiego klubu w poszukiwaniu kontaktu dla mediów. Nie znalazłam nic poza zakładką Press Center, do której nie można wejść bez loginu i hasła. Licząc, że może mam jakieś problemy ze wzrokiem, poprosiłam o przejrzenie tej strony kolegów z redakcji. Znaleźli to samo, czyli nic. Bardzo nas to zdziwiło, bo dotychczas w żadnym z krajów, w których akredytowaliśmy się na mecze, nie było problemów ze znalezieniem kontaktu dla dziennikarzy. Wspólnie ustaliliśmy, że po przylocie pójdę na stadion i popytam u źródeł, a do tego czasu powysyłam parę maili na inne adresy podane na stronie.
Kilkanaście dni później już w stolicy Portugalii pani w kasie biletowej w ogóle nie wiedziała, o co mi chodzi. Jej kolega zawołany na ratunek potrafił powiedzieć mi tylko, że oni nie udzielają takich informacji i żeby dzwonić na infolinię. Z wielką łaską podał mi numer i zatrzasnął okienko. Takiego podejścia się nie spodziewałam, ale przecież nie będzie Niem… Portugalczyk pluł mi w twarz. Poprosiłam miejscowego znajomego, żeby to on zadzwonił, chcąc zminimalizować ryzyko, że ludzie w klubie, słysząc mój obcy akcent, znowu mnie oleją. Niestety kolegę też olali, bo kiedy po chyba dziesiątej próbie wreszcie się dodzwonił, powiedzieli mu, że ten numer służy tylko do rezerwowania wejściówek dla socios. Na pytanie, który numer w takim razie służy do udzielania informacji o klubie, odpowiedzieli, że inny. No tak, nie da się zaprzeczyć. Znaleźliśmy w internecie ten drugi numer, Pedro dzwonił, a ja w tym czasie zaczęłam wykorzystywać inne kontakty. Zdołaliśmy wraz z naczelnym nawiązać rozmowę na Facebooku z jednym z ważniejszych portugalskich dziennikarzy, który w końcu podał nam bezpośredni numer do jednego z dyrektorów do spraw kontaktów z mediami. Jak można się domyślić, dyrektor także nie odbierał telefonu.
Próbowaliśmy na różne sposoby przez kilka kolejnych dni, ale nic się nie zmieniało. Nagle, dokładnie tydzień przed meczem, dostałam maila na służbową skrzynkę, w którym łamaną angielszczyzną ktoś napisał mi, że moja prośba została zaakceptowana. Ale… jaka prośba? Przecież ostatecznie nie złożyłam żadnego oficjalnego podania, nie podawałam nazwy portalu ani numeru legitymacji prasowej. Czyżby akredytacja na mecz Ligi Mistrzów była przyznawana bez żadnej weryfikacji? Napisałam ładną wiadomość, że nie do końca rozumiem tego maila i czy mogę prosić o potwierdzenie przyznania akredytacji oraz kilka szczegółów dotyczących oprawy spotkania. Odpisano: „Tak, to potwierdzenie”. I nic więcej. Doszłam do wniosku, że oficjalne wiadomości zostaną wysłane bliżej daty spotkania. Oczywiście tak się nie stało i do dzisiejszego poranka nadal nic się nie zmieniło. Ostatecznie po południu udało mi się dodzwonić na numer wspomnianego już dyrektora i zapytać, jak to wszystko działa. Powiedział, że akredytacja przyznana, będzie do odbioru przed meczem, a wstęp na dzisiejsze konferencje i trening jest na podstawie legitymacji prasowej.
Poszłam dziś na stadion z duszą na ramieniu, nie dowierzając, że tak po prostu wpuszczą mnie do sali, w której zasiądą Zinédine Zidane i Keylor Navas. Podczas podróży, a także później w czasie konferencji, dzielnie wspierał mnie Klatus, który wykazał się anielską cierpliwością do moich dramatycznych pytań i ciągłego powątpiewania. Jednak ostatecznie okazało się, że po raz kolejny nie doceniłam Sportingu, bowiem wejście do sali prasowej okazało się dziecinnie proste. Wystarczyło machnąć ochroniarzowi legitymacją prasową (nawet na nią nie spojrzał, równie dobrze mogłam tam mieć kartę kredytową albo damę pik), przejść pomiędzy zaparkowanymi wozami transmisyjnymi i… wejść do sali. Więcej nerwów i zamieszania niż to wszystko warte. Poza mną w pomieszczeniu nikt nie wydawał się zdenerwowany. Wszyscy na spokojnie raczyli się przygotowanymi przekąskami i powoli rozkładali sprzęt.
Najpierw konferencję miał trener Sportingu i jeden z zawodników. Jorge Jesus i Rui Patrício dziarskim krokiem weszli do sali, kiwnęli znajomym dziennikarzom i usiedli na miejscach. Oficer prasowy zarządził, że najpierw na pytania będzie odpowiadał bramkarz. Zadano mu kilka chyba bardziej grzecznościowych pytań o Cristiano czy podejście do tego meczu. Kilka minut później mikrofon przejął szkoleniowiec Sportingu. Pomyślałam – teraz albo nigdy – i podniosłam rękę, dając znać rzecznikowi, że chcę zadać pytanie. Chwilę później mikrofon znalazł się w moich rękach, wzięłam głęboki oddech i zapytałam.
Jakie są słabe, a jakie mocne punkty Realu Madryt? Które z niedociągnięć Królewskich wykorzysta Sporting, żeby dostać się pod bramkę przeciwnika?
Cóż… Mocne strony znają wszyscy. Przede wszystkim indywidualności, bo mają najlepszego piłkarza świata, który najlepiej wykańcza akcje. Strzelanie goli przychodzi Cristiano z łatwością, bo może pochwalić się zdolnościami, których nie ma nikt inny. Żaden inny piłkarz na świecie nie kończy akcji tak jak on. Takie są zalety i mocne strony Realu Madryt, które przenoszą się też na pozostałych zawodników. Poza indywidualnościami jest w tej drużynie też wyobraźnia i kreatywność. To bardzo mocny zespół, gdy jest przy piłce. Jaki będzie najsłabszy punkt? Jeżeli w ogóle go mają… Mają, nie ma drużyny, która nie ma wad. To część strategii, którą mamy na jutro. Będzie ją można zobaczyć podczas meczu, dlatego teraz o tym nie powiem.
Powiem wam, że to naprawdę niesamowite uczucie. Mimo że trener Sportingu nie należy do moich ulubionych osób ze świata piłki, to jednak wrażenie, gdy na konferencji prasowej obserwowanej przez cały świat odpowiadał właśnie na moje pytanie, zerkając mi co jakiś czas w oczy, jest ogromne. To wielka duma i radość, że mi się udało, a nazwę naszego portalu usłyszała większość mediów zainteresowanych Realem.
Nieco ośmielona w przerwie pomiędzy konferencjami Sportingu i Realu zdecydowałam, że spróbuję zapytać o coś także Zidane'a. Tutaj z pomocą z kolei przyszedł Jarek, który pomógł wymyślić pytanie i sformułować je po hiszpańsku. Niestety oficer prasowy Realu nie był już tak łaskawy i dopuścił do głosu samych stałych bywalców konferencji oraz – jak jest wymagane – przedstawiciela Sporting TV. Szkoda, ale widoku Zizou z bliska, jego uśmiechów i tego, jak pozamiatał na tej konferencji swoimi odpowiedziami, nie odbierze mi nic.
Następnie zaproszono nas na pierwsze piętnaście minut treningu Królewskich. Niestety brzmi to szumniej niż wyglądało w rzeczywistości, bo pierwszy kwadrans to głównie rozgrzewka i gra w dziadka, a w dodatku piłkarze Realu byli po drugiej stronie stadionu niż my i prawie nie było ich widać. O zrobieniu dobrego zdjęcia któregoś z zawodników mogłam zapomnieć, ale przynajmniej udało się uchwycić panoramę stadionu z Los Blancos na bardzo dalekim planie. Lepsze to niż nic.
Kończy się dzień pełen wrażeń, ale przygoda pod tytułem Real w Lizbonie na szczęście jeszcze nie. Jeżeli się rozpisałam i zasypałam was niepotrzebnymi szczegółami, wybaczcie, ale do teraz z emocji trzęsą mi się ręce i mam wypieki. To dużo przeżyć jak na kilka godzin, przede wszystkim dlatego, że to moja pierwsza wizyta na stadionie „od kuchni”. Do jutra, śpijcie dobrze.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze