Figo: Nie myślę o powrocie, lubię czuć się potrzebny
Obszerny wywiad z Luísem Figo
Już dziś wracają rozgrywki Ligi Mistrzów. Real Madryt swój pierwszy mecz w nowej edycji rozegra w środę i zmierzy się w nim ze Sportingiem. AS z tej okazji przeprowadził wywiad z Luísem Figo. Portugalczyk w rozmowie z madryckim dziennikiem wspomina lata spędzone w klubie z Lizbony, a także trudne decyzje, jaie musiał podejmować podczas gry w Hiszpanii.
AS: Jak wygląda teraz pana życie?
Luís Figo: Teraz nie pracuję w żadnym klubie. Jestem częścią komisji piłkarskich UEFA i FIFA. Otworzyłem też kilka akademii w Chinach, rozwijam dobrze prognozujący program na Florydzie i projekt piłki halowej w Indiach. Ponadto mam oczywiście obowiązki w mojej fundacji.
Jest pan niezwykle aktywny…
Rozmawiałem niedawno z byłym kolegą z boiska i mówiłem mu, że gdy jesteś zawodowym piłkarzem, to kluby organizują ci czas. Ale gdy kończysz karierę, musisz nauczyć się samemu gospodarować swój czas. Wyobrażam sobie, że szok po zawieszeniu butów na kołku jest większy, gdy nie masz się czym zająć.
Nadal chce być pan przewodniczącym FIFA?
Nie wiem, co wydarzy się jutro, ale teraz jest nim Infantino, którego wspierałem. Ta zmiana przywództwa była konieczna. Mówiło się dużo o korupcji i brakowało tylko dowodów, które by to potwierdziły.
Kim by pan został, gdyby nie piłka nożna?
Uczyłem się w dziedzinie zdrowia. Być może spodobałoby mi się coś powiązane z marketingiem, reklamą albo językami…
Ile języków pan zna?
Portugalski, hiszpański, włoski, angielski…
Jak nauczył się pan angielskiego? NIe grał pan w Premier League…
W Portugalii musimy dobrze opiekować się turystami…
A więc nauczył się go pan, podrywając dziewczyny!
Trochę na pewno też (śmiech). I jeszcze jedna życiowa sprawa – w moim kraju filmy puszcza się w oryginalnej wersji językowej, a to trochę pomaga.
Czym się zajmowali pana rodzice?
Mój ojciec pracował w supermarkecie, a mama była krawczynią w fabryce. Skromni i pracowici ludzie.
Co kupił pan za pierwszą wielką wypłatę?
Dom dla rodziców. I go później spłacałem.
Cały czas go pan ma?
Mieszka tam mój ojciec
Jakie ma pan wspomnienia ze Sportingu?
Najlepsze, jakie mogą być. Spędziłem tam dekadę od czasu gdy skończyłem 12 lat. To tam się nauczyłem wszystkiego.
Sportng ma dobrą szkółkę?
Zawsze była dobta. Jest porównywalna do tej Ajaksu, chociaż to inna filozofia gry. Wypuszcza wielkich piłkarzy. Przede mną świetnym piłkarzem, który wyszedł z tej szkółki był Futre. Później byłem ja, Simão, Cristiano, Nani…
Z kim grał pan w pierwszej drużynie?
To była ekipa! Bałykow, Juskowiak, później kupili Paulo Sosę, Pacheco z Benfiki. Byli Brazylijczycy, tacy jak Luisinho, Venazio. Grałem też z Carlosem Manuelem, Douglasem. Załapałem się też na Rijkaarda, ale byłem wtedy jeszcze dzieckiem. Mam z nim zdjęcie. Trenowali mnie tacy ludzie jak Bobby Robson, Queiroz.
Ma pan w głowie tamten dwumecz z Realem Madryt w sezonie 1994/95? (Real wyeliminował wtedy Sporting w 1/32 Pucharu UEFA – przyp. red.)
Nie jestem dobry w zapamiętywaniu konkretów. Ale tak, to był historyczny mecz.
A pierwszy raz, gdy wszedł pan na Bernabęu?
Nie pamiętam odczucia, wiem tylko, że zagraliśmy dobrze.
A z Barcelony jakie ma pan wspomnienia?
Nikt nigdy nie usłyszy mnie mówiącego źle o czasie w Barcelonie, niezależnie od tego, jak się to wszystko skończyło. To był fantastyczny etap, który pomógł mi dojrzeć piłkarsko. Bardzo wykorzystałem te pięć lat. Nie będę wyrzekać się przeszłości. Ten czas pozwolił mi tym, kim byłem jako profesjonalny piłkarz. Mam tylko dobre rzeczy do opowiadania.
„Blancos, płaczki, ukłońcie się przed mistrzem…” – pamięta to pan?
Kpiłem wtedy, ponieważ tego roku zdobyliśmy podwójną koronę, a w prasie płakali, że to dzięki rzekomym pomocom. To anegdota, błahostka.
Jak naznaczył Pana Cruyff?
To było szczęście móc go poznać. Poznałem filozofię, która jest ciągle żywa po 30 latach. A dla ofensywnego zawodnika było czymś fantastycznym, móc cieszyć się z tych treningów. Wymagających, ale zawsze z piłką.
Jak pracował?
To był niezwykły koleś. W kwestiach taktycznych funkcjonował z liczbami. „Siódemka, dziewiątka, jedenastka!”. To był jego język.
Można go porównać z Guardiolą?
Pep to wielki profesjonalista, piłkarski szaleniec. Już gdy grał, było widać, że lubił dyrygować.
Jak to wpływało na relacje z kolegami z drużyny?
Pokazywał przez to, że chce dobrze wykonywać swoją pracę, że chce wygrywać. Ale grać w ten sposób w drużynach takich jak Barcelona czy Real to duże zużycie. Jeden rok gry o tym profilu w Barcelonie to trzy albo cztery spędzone w innej drużynie.
I dlatego Raùl jest królem…
Wszyscy wiedzą, ile znaczył dla Realu Madryt. To był przykład dla nas wszystkich, którzy wtedy byliśmy w klubie, ale też dla tych, którzy przychodzili.
Dlaczego zdecydował się pan na transfer do Realu?
To już przeszłość…
Jest coś, o czym ludzie nie wiedzą?
To trzeba by wysłuchać wersji Nuńeza (ówczesny prezes Barcelony – przyp. red.)
Jak brzmiała pierwsza wiadomość, która przyszła z Madrytu?
To mój agent był odpowiedzialny za informowanie mnie o zainteresowaniu klubów. Florentino nie był wtedy jeszcze postacią znaną w piłkarskim świecie. I od tamtego momentu rzeczy się rozwijały.
Co się stało, gdy został pan wybrany?
Ja jeszcze wtedy nic nie podpisywałem. Tym, kto podpisał, był mój agent. Ja byłem wtedy na wakacjach w Cerdeńi i nie byłem w ogóle przekonany do tego kroku.
Nie był pan przekonany?
Przez wszystko, co wydarzyło się latem. W Barcelonie były wybory, Gaspart robił wszystko, co w jego mocy, bym został.
Jak wyglądało rozwiązanie kontraktu?
Mój reprezentant przyleciał do Cerdeńi mnie przekonać. A ja stamtąd wybrałem się do Lizbony na spotkanie z delegacją Realu i w tamten wieczór zdecydowałem się podpisać kontrakt.
Núńez nie chciał, by pan został?
Gdy z nim rozmawiałem, to wydaje mi się, że myślał, że robię to tylko po to, by zarabiać więcej pieniędzy.
Ta sytuacja nie przyprawiała pana o zawroty głowy?
To był ważny krok. Wiedziałem, że przychodziłem do Madrytu z celem zdobywania prestiżu i tytułów. Z lepszymi warunkami ekonomicznymi. Wszystko rozbijało się wtedy o szacunek za twoją pracę. Wszystko zaczęło się od złości za to, że nie doceniali, tego, co dla nich robiłem. I wtedy mówisz sobie: "Ok, zrobię krok do przodu:. Ale gdy wszystko zaczyna się naprawdę, mówisz "O kurde!".
Zaczyna się trząść ziemia…
I musisz wybrać, ja to zrobiłem. Zawsze zdawałem z siebie wszystko w każdym klubie. I gdy czujesz, że ty coś wnosisz, a oni tego nie doceniają, nie słuchają cię, to wtedy mówisz: walcie się…
Spał pan dobrze w nocy przed pierwszym Klasykiem na Camp Nou w koszulce Realu?
Zawsze spałem dobrze…
A tamte wielkie gwizdy?
Mecz tak się rozgrzał, że wymknął się wszystkim spod kontroli. Dobre było tylko to, że nie wydarzyło się nic pozasportowego.
Co pana najbardziej denerwowało w katalońskiej prasie po odejściu do Realu?
To, że wtrącali się w moje życie rodzinne. Reszta nie ma znaczenia. Jeśli prasa czuła się czymś dotknięta, to myślę, że to nie ja byłem tym, który zrobił pierwszy krok, by to się stało.
Widział pan tamtą głowę prosiaka?
Nie widziałem jej wtedy, nie widziałem… W moim kierunku spadało tyle przedmiotów, nawet butelki po whisky.
Figo był ostatnim takim bocznym pomocnikiem?
Nie… Barcelona nadal gra z zawodnikami tego typu, drużyny Guardioli też. Może nie do końca, z moimi cechami…
Pan wchodził i wykładał piłkę…
Teraz mniej się to dostrzega, ale są ludzie z tymi cechami. Douglas Costa bardzo mi się podoba. Są Hazard, Jesús Navas, Lucas Vázquez… Podobają mi się piłkarze, którzy nie boją się gry jeden na jednego. A później są już zawodnicy tacy jak Cristiano czy Bale, dużo szybsi.
To z pana przyjściem zaczął się nowy etap w Madrycie.
Tak, byłem pierwszym galaktycznym. I przez to musiałem stawić czoła wszystkim problemom (śmiech).
Dlaczego?
Nie, żartuję… Mówię to, bo stadion nie był jeszcze wtedy tak piękny, strefa mieszana nie była tak piękna…
Ta…
Były trudne chwile, ale było pięknie. A gdy się wygrywa, jeszcze lepiej.
To prawda, że Zidane skarżył się kiedyś Florentino, że nie podaje mu pan piłek?
To głupota. Spójrz, wyszła ta wiadomość, a na treningu podchodzi do mnie Mińano (odpowiedzialny wówczas za przygotowanie fizyczne – przyp. red.) i mówi: Spójrz na statystyki z ostatniego meczu. Ty i Zidane wymieniliście ze sobą najwięcej podań.
Z kim na boisku rozumiał się pan najlepiej?
Z Raúlem, Morientesem, Zidane'em, Roberto Carlosem, Salgado, który zawsze był blisko mnie. Hierro! Jemu robiłem mnóstwo awantur, bo nigdy nie podawał mi piłki (śmiech)!
A jak się pracowało z Del Bosque?
Bardzo dobrze. Zawsze był człowiekiem roztropnym. Pasował doskonale do Realu, bo znał go jak nikt inny. Miałem wielkie szczęście, przyjść do Realu i trenować pod jego okiem. Potrafił wykorzystywać sytuacje lepiej niż każdy inny.
Była zawiść między Galaktycznymi?
Nie wydaje mi się. Gdyby była, to nie funkcjonowalibyśmy tak dobrze na boisku nie mielibyśmy dziś dobrych relacji. Każdy doskonale znał swoją pozycję i swoje obowiązki.
Z kim utrzymuje pan dziś kontakt?
Ze wszystkimi, z Davidem, Raúlem, Ronie'em, Zizou. Dużo rozmawiam z Hierro.
Opisz proszę jednym słowem… Figo
Pracoholik.
Ronaldo.
Definicja.
Raúl.
Zwycięzca.
Zidane.
Piękno, estetyka. Był tak elegancki…
Jak pan. A Beckham?
Jakość i wielki profesjonalizm. To byli wspaniali ludzie.
Co pomyślał pan, gdy go kupili?
Real wzmacniał się każdego roku. Myślę, że byliśmy kompatybilni właśnie dzięki temu, że byliśmy różni.
Dlaczego tamten Real Madryt się rozpadł?
Nie wiem.. Może przez to, że zaczęły dominować inne idee od tych, które przyświecały na początku. Nie spełniano potrzeb drużyny tak, jak tego chcieliśmy.
Brak dyrektora sportowego to wada?
Bycie dyrektorem sportowym w Realu Madryt jest jak… Real kupuje tych najlepszych. To ważne mieć dyrektora sportowego, jeśli rzeczywiście filozofia klubu opiera się na kupowaniu tych, których się potrzebuje. Ale jeśli kupujesz już znanych piłkarzy…
Jaki był więc największy błąd Florentino?
Dla mnie, wtedy, kiedy zaczęliśmy spędzać okresy przygotowawcze do sezonu za granicą. Wtedy strona komercyjna zdominowała kwestie sportowe. Z konieczności lub nie, tego nie wiem. A to przybiera ostatnio na sile. Pewnym jest, że nie pomogło to nam przygotowywać się sportowo.
„Rozpuściłem swoich piłkarzy”. Dlaczego Florentino to powiedział?
Nie wiem, trzeba jego o to zapytać.
Zawiódł się pan na tym, jak pana potraktował?
Dla mnie to przeszłość, oczywiście chciałem pożegnać się w inny sposób. Wiem, dlaczego odszedłem. Po pierwsze, dlatego, że nie grałem. Ale wiem też, dlaczego nie grałem. I od tamtego czasu chciałem szukać szczęścia gdzie indziej. Nie mógłbym być szczęśliwy nie grając i pobierając za to wypłatę. Chciałem pokazać, że mogę jeszcze grać.
Powiedział pan, że wie, dlaczego nie grał.
To było dziwne. Zwykle grałem mecze. Wygraliśmy z Albacete 2:1, to było tuż przed Klasykiem. W ciągu tygodnia przestałem grać w meczykach na treningu. Od tamtego momentu zacząłem wchodzić i schodzić. Nie czułem się już potrzebny.
Był pan pierwszą zepsutą zabawką Florentino?
Byłem pierwszym, który odszedł, to tak. Nie wyszło to bardzo dobrze, ale nie wiem, czy byłem zepsutą zabawką. Przyszedłem pierwszy i musiałem odejść pierwszy, takie było przeznaczenie.
Zaskoczył pana Zidane jako trener?
Wykonał fenomenalną pracę. To nie łatwe przejąć drużynę w środku sezonu i zrobić z niej mistrza, walczyć po ligę. Zrobił to lepiej niż każdy inny.
Widzi pan Raúla jako prezesa?
Nie wiem. Na pewno chciałby tu wrócić, to jego klub. Ale czasami rzeczy zależą od rodziny, od chwili. Nie mam wątpliwości, że kiedyś będzie chciał wrócić. Teraz czy za dwa, cztery lata…
A pan chciałby wrócić?
Nie myślę o tym. Okazje pojawiają się wtedy, kiedy muszą, a wtedy decydujesz, czy jesteś na tak, czy na nie. Ja chcę czuć się potrzebny. Żeby być tu tylko dla bycia, wolę zostać na sofie w moim domu. Mam własną opinię, osobowość. A to czasami nie pozwala pełnić określonych funkcji.
Zaoferowali coś panu?
Nie, nie, nie…
Kiedy ostatni raz rozmawiał pan z Florentino?
Podczas ostatniego meczu fundacji.
Co panu powiedział?
Pozdrowiliśmy się, wszystko dobrze…
Jakie ma pan relacje z Cristiano?
Dobre, z mojej strony dobre. Nie widzę go tu często, każdy ma swój rytm życia. Podziwiam go za to, co robi.
Jak go pan oceni?
Każdego roku staje się coraz lepszy. To niesamowite, co robi od czasu, gdy dołączył do Realu, co osiągnął. Pisze historię tego klubu.
Jest lepszy od Eusébio?
Nie widziałem grającego Eusébio, ale z szacunku, z tego, że był pierwszym wielkim nazwiskiem, przez to co znaczy dla Portugalii, przez opiekę, jaką mnie objął, przez przyjaźń, za rady, które mi dawał… to on jest dla mnie numerem jeden. Później zaczynają, dlaczego nie mówię, że Cristiano, przez to czy tamto. A ja mówię, że właśnie przez szacunek. Każdy w swojej epoce pisze swoją historię, swoją karierę. W liczbach Cristiano jest lepszy od każdego.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze