RealMadryt.pl w Madrycie: Era Zidane'a i Bale'a
Nasze wrażenia po debiucie nowego trenera
Niektórzy w święta Bożego Narodzenia liczą, ile gości trzeba zaprosić do wigilijnego stołu, inni skupiają się na liczeniu otrzymanych prezentów, jeszcze inni na tym, ile zjedli pierogów. Ja w tym roku liczyłem głównie bramki Realu Madryt w meczach na Bernabéu, które przegapiłem wracając do Polski (no dobra, pierogi też). Ominęły mnie dwa spotkania, w których Królewscy zdobyli 13 bramek. Na szczęście Florentino postanowił mi to wynagrodzić i w cztery dni po powrocie do Madrytu oglądałem pierwszy trening nowego trenera Realu Madryt.
Przez wiatr czasem trzeba było gonić kilka flag.
Wiatr, który przywiał ostatnio Zidane’a na ławkę trenerską Królewskich, nie ustawał. Jego podmuchy odbijały się od masywnych ścian stadionu i rozchodziły na boki, uderzając w niewinnych straganiarzy. Niejeden z nich musiał gonić zerwaną flagę z herbem Królewskich. Jednak Zinédine Zidane nie zawracał sobie tym wczoraj głowy. To on miał być gwiazdą tego wieczoru. To na jego debiut trenerski patrzył wczoraj cały piłkarski świat. Choćby nie wiem jak zarzekał się na konferencjach, że liczy się tylko drużyna, że kibice przyszli na stadion oglądać nie jego, a piłkarzy. Z okładki wydawanego przez klub czasopisma Grada Blanca uśmiecha się do nas nowy trener. Nie Cristiano czy Ramos. W środku magazynu znajdziemy plakat… tak, Zidane’a. Klub przypomina jego wolej z finału Ligi Mistrzów w 2002 roku, który dał Realowi dziewiąte trofeum. To nazwisko Francuza zebrało przed meczem owacje, o których Rafa Benítez mógł tylko pomarzyć. Kilka minut przed wyjściem zawodników z głośników rozbrzmiewa Himno del Centenario, a klubowa telewizja przygotowała do niego kompilację z najlepszymi momentami Zidane’a w białej koszulce. Film kończy się tak – ubrany w garnitur Zidane siedzi samotny i skupiony w szatni Królewskich. Wychodzi z niej i tunelem udaje się na murawę. Za chwilę rzeczywiście, w tym samym garniturze pojawia się na stadionie, a kibice szaleją. Fotoreporterów jest więcej niż na każdym innym meczu ligowym, nie zaliczając do tego Klasyku. Mam wrażenie, że pod czarną marynarką Zidane ma nie nową elegancką koszulę, a białą koszulkę Realu Madryt, tę samą, którą miał na sobie w dniu pamiętnego meczu w Glasgow kilkanaście lat temu. Tak widzi go madridismo.
Klubowe czasopismo nie zostawia wątpliwości, kto miał być gwiazdą wieczoru.
W życiu czasem zdarzy się przekroczyć linię.
Pierwszy gwizdek sędziego poprzedziła minuta ciszy dla zmarłego lekarza klubowego, który pełnił tę funkcję przez prawie 40 lat. Po chwili można już grać. Kibice oczekują innego Realu, napięcie na trybunach jest ogromne. Przecież jeśli wina rzeczywiście leżała po stronie Beníteza, to powinniśmy oglądać zupełnie inny Real Madryt. Deportivo, rywal co prawda bardziej wymagający niż Rayo czy Getafe, powinno na Santiago Bernabéu nie wychodzić z własnej połowy. Tymczasem rewolucji na początku nie ma. Druga linia momentami ciągle nie istnieje, a przestrzeń między zawodnikami ofensywnymi i defensywnymi jest czasem ogromna. Po początkowej euforii trybuny zaczynają przejawiać pierwsze oznaki frustracji. Szczególnie w 10. minucie, gdy groźną akcję przeprowadził duet Mosquera–Lucas. Na szczęście pięć minut później Benzema rozluźnia atmosferę. Potem kolejnego gola głową dokłada Bale.
Gra się ożywia, drużyna rzeczywiście wygląda inaczej niż w innych spotkaniach. Na prawej stronie szaleje świetny Carvajal. Modrić środkiem rozpoczyna kolejne akcje, ale świetnie radzi sobie też w odbiorze. Bale także angażuje się w grę defensywną. Ale przede wszystkim doskonale wygląda z przodu. To on sprytnym podaniem daje dobrą szansę Ronaldo, ale piłka po strzale Portugalczyka trafia w słupek. Ale dla kibiców to nie ma już właściwie znaczenia. Owacja po tej akcji była większa niż po siódmej czy ósmej bramce strzelonej Malmoe. Sam Ronaldo też sprawia wrażenie uwolnionego. Częściej niż w ostatnich meczach pozwala sobie na dryblingi. Brakuje mu tylko bramki.
Na niedobór goli nie może narzekać Bale. Po przerwie dokłada kolejne dwa trafienia. Wydaje mi się, że ostatnie półtora roku Walijczyk był zawieszony i nie mógł grać (z wyjątkiem finału Pucharu Króla z Barceloną), wrócił dopiero niedawno. Mówiono, że Gareth jest jedynym zawodnikiem naprawdę zawiedzionym z powodu odejścia Beníteza. Nie było tego widać na boisku. Chyba trzeba zacząć przyzwyczajać się do tego, że to Bale zaczyna być najważniejszą postacią w drużynie Królewskich. Cristiano może z czasem osuwać się w cień młodszego kolegi. To od Bale’a będziemy teraz wymagać najwięcej w kolejnych Klasykach, derbach Madrytu czy meczach Ligi Mistrzów.
Carvajal wraca do pierwszego składu i do udzielania wywiadów.
Bale cieszy się z kolejnego dobrego meczu.
Po konferencjach trenerów wywiadu dla telewizji udzielał już Dani Carvajal. Hiszpan zatrzymał się później przy dziennikarzach radiowych, ale na reporterów prasowych nawet nie spojrzał. Stałem w grupie z brytyjskimi dziennikarzami, którzy mieli nadzieję, że kolejnym piłkarzem oddelegowanym przez klub do rozmów z mediami będzie Gareth Bale. Tak się też stało, a ja cieszyłem się, że Walijczyk tym razem nie pominie dziennikarzy najgorszego sortu i zatrzyma się przy naszym stanowisku. Bale mówił, że zmiana trenera nie miała dla niego wielkiego znaczenia, czym tak naprawdę zaprzeczył wcześniejszym doniesieniom. On po prostu chce grać w piłkę, cieszyć się grą, pozycją na której występuje. Lewą ręką przytrzymywał piłkę, za którą zapłacił hat-trickiem. Podpisali się na niej koledzy z zespołu. Oby era Bale’a i Zidane’a trwała jak najdłużej. I oby zawodnikom nie starczyło czarnych markerów do podpisywania piłek Garetha.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze