Taktycznie: Jak Real ograł Barcelonę
Analiza taktyczna sobotniego meczu
Pep Guardiola zaskoczył wystawieniem kolejnych dwóch wychowanków w pierwszym składzie Barcelony – Thiago Alcantary i Cristiana Tello – odpowiednio w środku pola i na lewym skrzydle. Kataloński szkoleniowiec kolejny raz pominął Gerarda Piqué. José Mourinho wybrał tę samą jedenastkę, która rozpoczęła spotkanie w Monachium w zeszły wtorek. Oznaczało to, że Fábio Coentrão drugi raz z rzędu wystąpił na lewej stronie defensywy. Podobnie jak Chelsea w środę, Królewscy byli uzależnieni od kiepskiej skuteczności Barcelony, ale ograniczyli liczbę szans przeciwnika i byli bardziej efektywni.
Blancos zagrali swoim standardowym ustawieniem 4-2-3-1, ale taktyka 3-4-3, na którą zdecydował się Guardiola, była dość zaskakująca. Gra trójką obrońców oznaczała, że Dani Alves bardzo wysoko pracował na prawym skrzydle. Na drugiej flance ustawiony był Tello, a Adriano pełnił funkcję lewego obrońcy – to odważne posunięcie szkoleniowca Katalończyków. Już przed meczem powiedział, jak groźna jest gra trzema obrońcami bez kontroli przebiegu spotkania. W pewnym sensie pokazało to także brak pewności siebie, jeśli chodzi o ofensywę Barcelony. Pep poczuł, że na obu flankach potrzebuje skrzydłowych, dzięki czemu będzie mógł łatwiej rozciągać grę, i dodatkowego pomocnika, żeby zapewnić przewagę liczebną w środku boiska. To wpłynęło na stabilność w defensywie, dlatego Barcelona była podatna na ataki skrzydłami i podania w uliczkę.
Oczywiście gdy Blaugrana gra trzema obrońcami, nie zapomina o czwartym defensorze. To zadanie realizował Sergio Busquets, który wracał w miejsce środkowego obrońcy, kiedy Real Madryt atakował ze skrzydeł i jeden z graczy musiał wyjść do atakującego piłkarza Królewskich. Kiedy zaś Barcelona miała piłkę, Busquets był najbardziej cofniętym pomocnikiem drużyny z Camp Nou. Ze swoich zadań wywiązywał się bardzo dobrze, ale Real Madryt sprawiał problemy Katalończykom przez szybkie ataki skrzydłami. Gra Mesuta Özila sprawiała Barcelonie kolejny kłopot. Niemiec miał sporo wolnego miejsca, kiedy Busquets wracał do linii z pozostałymi obrońcami. To dawało Niemcowi dużo czasu, który posyłał prostopadłe piłki do napastników. Połączenie tych problemów zaowocowało zwycięstwem podopiecznych Mourinho.
Real Madryt zastosował taktykę znaną z poprzednich spotkań – wysoki pressing, a następnie cofnięcie się do obrony, relatywnie blisko swojej bramki. Naciskanie na obrońców Barcelony nie było jednak szczególnie wyraźne, podobnie jak cofnięcie się do defensywy. Wszystko w pełni kontrolowali. Mourinho może być zadowolony ze sposobu, w jaki Real Madryt bronił się przed przeciwnikiem. Ofensywny kwartet grał wysoko, a środkowi pomocnicy czekali na rozwój wydarzeń i trzymali się blisko linii obrony. Można było to wyraźnie zaobserwować w kilku ostatnich miesiącach, szczególnie z Bayernem we wtorek, i mimo że nie wyglądało to perfekcyjnie, The Special One to powtórzył. Drużyna nie była zwarta, tak jak lubi Portugalczyk, i dała więcej czasu na utrzymywanie się przy piłce Barcelonie, ale rezultatem takiego ustawienia było kilka strat gospodarzy przy wyjściu ze strefy obronnej. Królewscy nie cofnęli się zbyt głęboko. W 2010 roku obrońcy Interu Mourinho grali niemal we własnym polu karnym, tutaj podopieczni Portugalczyka byli odważniejsi, pięciokrotnie złapali przeciwników na spalonym. Dopiero po wejściu Alexisa Barça zaczęła stwarzać zagrożenie po podaniach za plecy obrońców. To nie była jednak bitwa formacji, zależna od jednej osoby czy wyraźnie dominującej drużyny w danej strefie. Barcelona miała oczywiście więcej piłkarzy w pomocy, ale głęboko ustawiony Real z sześcioma zawodnikami poruszał się za linią piłki. Gospodarze utrzymywali się przy piłce przez 72% czasu gry, ale Mourinho nie był tym zmartwiony. Sprawił, że jego drużyna skupiła się na zatrzymywaniu rywali w strefie ofensywnej i miał nadzieję, że Barcelona ruszy jeszcze mocniej i zostawi Królewskim miejsce w obronie.
Prawdziwym problemem taktycznym, nie umniejszając wyśmienitej postawy Realu, był brak jakości w ofensywnych strefach Barcelony. Mourinho powinien być zachwycony tym, jak rzadko stoperzy Realu byli wyciągani ze swoich pozycji i zaskoczony łatwością, z jaką im to przychodziło. Głównym problemem Katalończyków był także brak wsparcia dla Lionela Messiego. Postawienie na dwóch skrzydłowych oznaczało, że Argentyńczyk nie będzie tak bardzo wspierany w polu karnym Królewskich przez Tello czy Alvesa. Skuteczność tego pierwszego była fatalna, ale swoją rolę odgrywał dość dobrze. Ten drugi niemal przez cały mecz trzymał się linii bocznej boiska. Z rozciągniętą defensywą madrytczyków piłkarze gospodarzy starali się wbiegać z linii pomocy. Thiago grał jednak zbyt głęboko – zastępował Busquetsa, gdy ten wracał wspierać obrońców. Xavi próbował wchodzić do ataku (i powinien był strzelić bramkę po dobrym podaniu Messiego), ale Iniesta, najbardziej wysunięty pomocnik, bardzo rzadko groźnie atakował i powinien znacznie bardziej wspierać Messiego, kiedy Argentyńczyk cofał się po piłkę do drugiej linii.
Wielkim zaskoczeniem było tak późne wpuszczenie Alexisa. Chilijczyk zmienił Xaviego dopiero w 69. minucie i natychmiast wpłynął na grę Barcelony. Nie chodzi tylko o wyjątkowo chaotycznego gola, ale o zbieganie ze środka ataku na prawą stronę, co pozwalało Messiemu na wchodzenie do lewej strony, skąd stworzył sytuację bramkową. Barcelona potrzebowała więcej aktywności, zarówno do przodu, jak i na boki, żeby próbować rozerwać stabilną defensywę Królewskich. Do tej pory, sobotnia noc była dość spokojna dla stoperów Realu Madryt. Fałszywa pozycja „dziewiątki” Messiego nie była dla nich problemem, ponieważ nawet gdy Argentyńczyk odciągał jednego obrońcę, pozostali piłkarze Barcelony nie wykorzystywali przestrzeni, jaką zostawiał ich napastnik, dlatego drugi stoper Blancos mógł czuć się komfortowo. Jedynym wyjątkiem jest sytuacja Xaviego, kiedy do Messiego podbiegło aż czterech graczy z Madrytu. Takie okazje powinny być stwarzane częściej.
Defensywa Królewskich praktycznie sama sobie radziła, ale prawdziwa doskonałość madrytczyków istniała w grze ofensywnej. Z 28-procentowym posiadaniem piłki ciężko o fajerwerki, ale goście oddali aż sześć celnych strzałów, dwa razy więcej niż przeciwnik. Real Madryt nie potrzebował piłkarza z rolą Ramiresa (który w środę pilnował bocznego obrońcy i wykorzystywał zostawianie przestrzeni), ponieważ Barcelona nie miała typowego bocznego defensora. Zamiast tego Mou Team próbował współpracy przy kontrach, tak jak przy golu w Monachium, mając czterech piłkarzy gotowych do szybkiego opuszczenia swojej połowy. Nawet kiedy Busquets stawał się obrońcą, Królewscy atakowali często czterech na czterech, a dryfujący w poprzek boiska Özil mógł przejmować piłkę i dyrygować atakami Realu Madryt. Kontratak to jeden ze sposobów na pokonanie tej Barcelony. Kolejnym problemem są stałe fragmenty gry i mimo że ich słabość jest wyolbrzymiana (zwykle bronią w strefie bardzo dobrze), to bez Pique kłopot jest znacznie poważniejszy. W takich sytuacjach bardzo przydatni byliby Eric Abidal czy Seydou Keita. Real Madryt stwarzał zagrożenie po rzutach rożnych, co udokumentował pierwszym golem, ale warto także zaznaczyć, że miał ich aż siedem, o trzy więcej niż Barça. To nie był prawdopodobnie element strategii, ale rzadko widzimy gości na Camp Nou, którzy mają aż tyle kornerów.
Mourinho był zadowolony z postawy swojej drużyny i zmiany personalne tak naprawdę pozostawały zwykłą wymianą zawodników. Jedyny wyjątek to wejście Estebana Granero za Ángela Di Maríę, po którym Özil przeszedł na prawą stronę, czyli pozycję, z której i tak zaliczył asystę przy golu Cristiano Ronaldo. Guardiola przeprowadził trzy zmiany. Pierwszą było wejście Alexisa za Xaviego, co oznaczało przejście Messiego bliżej środka boiska i zmianę taktyki na zbliżoną do 3-3-1-3. Później Pedro zastąpił Adriano, teoretycznie bardzo ofensywna zmiana, ale tak naprawdę Alves przeszedł na prawą obronę, a Carles Puyol zmienił flankę. Pedro oferował nieco więcej niż Alves, który znacznie lepiej radzi sobie atakując jako obrońca niż jako napastnik. Wreszcie Cesc Fàbregas wszedł za Tello, Iniesta powędrował do ataku, ale wydawało się, że już wtedy Barcelona straciła wiarę w korzystny rezultat.
„Real będzie świętować remis jak zwycięstwo”, powiedział przed meczem Guardiola, dla którego strata dwóch punktów byłaby ostatecznym końcem nadziei Katalończyków. Symboliczne zwycięstwo Królewskich nie powinno być jednak pomijane. Gdyby Real Madryt zdobył mistrzostwo Hiszpanii bez wygranej z Barceloną, wciąż mierzyłby się z oskarżeniami, porównaniami do packi na muchy, radzącej sobie tylko z małymi przeciwnikami, a nie z największym rywalem. Ten wynik nie pozostawia jednak wątpliwości – w tym spotkaniu i w tym sezonie Real Madryt był bardziej efektywny, skuteczniejszy, lepszy. Gol przesądzający o losach meczu jest podsumowaniem tego, co tak dobrze wykonywał w tym sezonie – szybkie wyjście z piłką, bezpośrednie podanie do Cristiano, stworzenie mu pozycji strzeleckiej mimo rozpoczęcia meczu na lewej stronie. Przypomina to bramkę na wyjeździe z Valencią, która pokazała wielką umiejętność gry z kontrataku niż jakikolwiek inny gol w tym sezonie. Tej bezpośredniości brakuje obecnie Barcelonie, podobnie jak przemieszczania się całego zespołu, co jest tak ważne w ich atakach za kadencji Guardioli. Teraz jest za bardzo zależna od Messiego i oferuje mu bardzo małe wsparcie.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze