LLL: Hiszpańska telewizja nadal stoi na głowie, niestety
<em>La Liga Loca</em> prosto z Madrytu
W ubiegłym sezonie wojna pomiędzy największymi stacjami telewizyjnymi w Hiszpanii o prawa do pokazywania rodzimego futbolu zbliżała się do finału. Dwa silne obozy posiadające rzeczone prawa walczyły w pięściarskim stylu, blokując sobie nawzajem dostęp kamer do stadionów, zrywając trwające już transmisje międzynarodowe i przeprowadzając relację z meczów, do których praw nie posiadały.
Kontrakty były zrywane, grillowane i przerabiane na wielbłądzią karmę. Wystrzeliwane w kosmos poza Układ Słoneczny, a każda ze stron konfliktu wskazywała palcem na tę drugą z okrzykiem: "to oni są winni". Znużeni sędziowie w sądach wysłuchiwali dziecięcych pretensji i kontr-pretensji.
A jednak, telewizyjne życie w la Liga jest zupełnie inne w tym sezonie. I mamy zupełnie inny, nowy bałagan.
Zamiast możliwości oglądania spotkań wszędzie, dwa główne medialne obozy (Mediapro i AVS) "dogadały się", co skutkuje prawdziwym testem dla grzejących się z nerwów żołądków kibiców, którzy chcą oglądać rozgrywki, reklamowanej przez sponsora, BBVA, "najlepszej ligi na świecie."
Trzeba się też wykazać nie lada zdolnościami techniczno - kombinacyjnymi.
Pierwsza kolejka la Liga była przedsmakiem tego, co czeka nas w najbliższej przyszłości. Otwierający ją mecz Realu z Deportivo był transmitowany przez stosunkowo nowy kanał poświęcony futbolowi, GOLTV.
Cały problem polega na tym, że były tylko dwa sposoby, by to spotkanie zobaczyć.
Pierwszy - jeżeli jesteś subskrybentem jednego z wyselekcjonowanych operatorów sieci kablowych, które, w ofercie, mają ten kanał za darmo. GOLTV jest wprawdzie obecny w większości sieci kablowych, ale jest tam... zakodowany.
Drugi - nabyć specjalny dekoder i specjalną kartę.
Tyle że ów specjalny dekoder i specjalna karta nie były nigdzie dostępne, a sieć PPV ("płać i oglądaj") nie działała.
Kilka dni po meczu Realu z Deportivo LLL wybrała się do Barcelony, gdzie siedzibę mają studia GOLTV.
I wyglądają one rzeczywiście całkiem w porządku, a liczba wielkich ekranów i nowoczesnego sprzętu wręcz przytłacza.
Niestety, nikt nie zobaczy efektów pracy studia i telewizji, gdyż wspomniane karty do dekoderów są jak Yeti. Ktoś je podobno kiedyś widział, ale jakichkolwiek dowodów brak.
Stacja GOLTV wini za ten smutny stan rzeczy zdecydowanie zbyt późną i w pewnym sensie polityczną, decyzję hiszpańskiego rządu o przyznaniu praw do transmisji meczów kanałom telewizyjnym PPV ("płać i oglądaj"). Dlatego firmy zajmujące się produkcją kart telewizyjnych nie miały czasu, aby zabrać się za owych kart produkcję.
Nijak to jednak nie pomoże spragnionym hiszpańskiego futbolu widzom. Stacja GOLTV jest niedostępna nawet na głównej platformie kablowej w Hiszpanii, Canal Plus. To zarazem główni konkurenci GOLTV. Ta platforma kablowa (Canal Plus - przyp. red.) obsługuje większość z milionów hiszpańskich barów, gdzie głównie ogląda się futbol.
To tak, jakby na platformie polskiego Canal+, zamiast hitowego meczu wieczoru (Real - Deportivo), zobaczyć przystawkę typu Saragossa - Tenerife, co zresztą miało miejsce w Hiszpanii. I tym spotkaniem można się było w tamten sobotni wieczór "delektować".
Następnego dnia problemów z zobaczeniem spotkań pierwszej ligi hiszpańskiej było jeszcze więcej. Prawa do pokazywania dwóch z pięciu spotkań rozstrzygnęły się dopiero na 40 minut przed pierwszym gwizdkiem sędziego. W tym mecz Atlético z Málagą, a klub z Madrytu jest trzecim najbardziej popularnym w Hiszpanii i setki tysięcy jego fanów oczekiwały przed telewizorami na transmisję.
Niedzielny hit kolejki Valencia - Sevilla był (nie)dostępny w GOLTV, a Canal Plus serwował "arcy potyczkę" Almerii z Valladolidem.
Ostatnim był poniedziałkowy mecz Barcelony ze Sportingiem. Zdesperowani kibice w Barcelonie szturmowali irlandzkie puby, by zobaczyć mecz ulubieńców na brytyjskiej platformie SKY TV. Innego wyjścia nie mieli.
Podsumowując, wielki koncerny telewizyjne nie porozumiały się po raz kolejny. Znów postawiły swój prywatny interes ponad interes milionów kibiców, chcących zobaczyć rozgrywki la Liga. Tym samym sprawiły, że przekaz docierał do jak najmniejszej liczby odbiorców. A kibice cierpieli.
"Każdy w tej wojnie przegrywa" - napisał redaktor naczelny Asa Alfredo Relańo, przewidując, że kibice ligi hiszpańskiej znów będą zmuszeni do oglądania spotkań w internecie.
Nie miejcie za złe, że niewiele z tej sytuacji rozumiecie. Ta sytuacja jest po prostu niemożliwa do opisania. Nawet dla LLL, która starała się ją zgłębić na wszystkie możliwe sposoby.
Podsumowując raz jeszcze. LLL musi kupić sprzęt, który nie został jeszcze wyprodukowany, lub uderzyć w miasto w poszukiwaniu barów, które może mają, a może nie mają, odpowiedniej platformy telewizyjnej, by mecze pokazać To doświadczenie czeka miliony kibiców w Hiszpanii, gdyż wielcy szefowie la Liga nadal bawią się w rzucanie kamieni pod nogi fana piłki nożnej.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze