Mitologia grecka według Robinho
Z problemami, ale zdobywamy komplet punktów
Po nieziemsko dramatycznym pojedynku z Olympiakosem Królewscy dopisują do swojego dotychczasowego dorobku kolejne trzy punkty, dzięki którym małymi kroczkami zbliżamy się do awansu do kolejnej rundy Ligi Mistrzów. Dzisiejsze zwycięstwo nie przyszło gospodarzom łatwo, bowiem Grecy bardzo wysoko postawili poprzeczkę i nie przestraszyli się nawet bardzo skutecznej pary Raul – van Nistelrooy. Właśnie dziełem tego duetu była pierwsza bramka dla Realu, zdobyta przez kapitana tuż po rozpoczęciu meczu. Równie szybko nadeszła odpowiedź rywali, którzy wyrównujące trafienie zaliczyli w 7. minucie. Pięć minut później czerwoną kartkę ujrzał Torosidis, stawiając tym samym swój zespół w niebywale trudnej sytuacji. O dziwo, masowe ataki Królewskich nie zmusiły do kapitulacji Nikopolidisa, przynajmniej przed przerwą.
Druga odsłona rozpoczęła się zaskakująco, bowiem od bramki dla Olympiakosu! Na prowadzenie wyprowadził ich Julio César, drażniąc jednocześnie Los Blancos. Ofensywa Realu zdawała się nie mieć końca, jednak żaden z podopiecznych Schustera nie potrafił wykorzystać sytuacji bramkowych. Udało się to dopiero Robinho, w 67. minucie, a od tego momentu poszło już niemalże z górki. Karnego zmarnował wprawdzie van Nistelrooy, ale chwilę później drugiego gola zdobył Robinho, dając prowadzenie gospodarzom. W końcówce spotkania Grecy zmusili jeszcze Casillasa do kilku heroicznych interwencji, jednak triumf Los Merengues przypieczętował w doliczonym czasie gry Balboa.
Powyższe słowa, tuż po zakończeniu spotkania, wybiła na swej klawiaturze redaktor Vesna. I nie jest łatwo dopisać coś więcej i nie można nic ująć. Ten "nieziemsko dramatyczny pojedynek" zasługuje jednak na kilka słów specjalnych, słów wieńczących dzieło. A dzieło stworzył dziś Robinho. I nie musiał tym razem zapraszać kumpli z reprezentacji Brazylii. Zaprosił natomiast 70 tysięcy ludzi na Santiago Bernabeu i miliony przed telewizory. I ramę w ramię z Ikerem Casillasem, wyrzeźbił nam spektakl fantastyczny, niczym dzieła artysty Fidiasza.
W drugiej minucie wydobył piłkę spod nóg pomocnika Olympiakosu, dograł do van Nistelrooya, po strzale którego odbitą piłkę skierował do bramki Raul. Lecz prawdziwy popis Robinho rozpoczął dopiero w drugiej połowie, gdy gra Realu przypominała nieudane próby sforsowania wąwozu w greckich Termopilach. Goście bronili się dzielnie, na czele greckiej falangi stał 35-letni Djordjevic.Ten odważny i doświadczony wojownik nie tylko pracował w defensywie, ale brał udział w każdym ataku greckiej drużyny i kilkukrotnie zagrażał świątyni Ikera. Wspomagany przez Gallettiego, silnego i szybkiego niczym centaur, przewodził świetnej postawie Greków na Estadio Santiago Bernabeu. To po jego podaniach Olympiakos zdobył dwie bramki i wyszedł na prowadzenie. A przecież od 12. minuty podopieczni trenera Lemonisa grali w osłabieniu, gdy RvN został przewrócony przez Torosidisa tuż przed polem karnym i Grek ujrzał kartonik wykluczenia.
Wracając do Robinho, w 67. minucie tego gorącego do granic możliwości spotkania, Brazylijczyk wykończył precyzyjnym strzałem głową akcję Gutiego i Ramosa. Następnie, faulowany w polu karnym, postarał się o jedenastkę, fatalnie przestrzeloną (nad poprzeczką) przez van Nistelrooya. W 83 minucie wyprowadził jednak Królewskich na prowadzenie, strzelając z tzw. czuba, nie do obrony, w przeciwległy róg bramki Nikopolidisa. Podawał RvN.
Przy stanie 3:2 dla Merengues do ostatniej szarży ruszył Olympiakos. Kotłowało się pod bramką Ikera niesamowicie. Nasz bramkarz był w dramatycznych opałach. Udowodnił jednak, że ambrozję, napój greckich bogów, pija codziennie niczym wodę i w nieprawdopodobny sposób bronił siebie i nas przed ostrymi natarciami przeciwników. A wtedy wyszliśmy z kontrą równie szybką co zabójczą. W głównej roli oczywiście Robinho. Piłka pędzi do przodu niczym po nici Ariadny. Efektowny rajd i Robson dogrywa w pole karne, tam piłkę przyjmuje Balboa, obraca się, zwodzi obrońcę i strzela obok Nikopolidisa. Ostatni strzał, ostatnia minuta. Sędzia Tom Henning Ovrebo kończy to przedstawienie godne klasyków. Ten mecz, który mógł być naszą grecką tragedią. Ale w bramce mieliśmy Herkulesa, gole zdobywal dla nas Achilles, a poczynaniami Realu dyrygował Guti. On, jak Hefajstos, kuł swymi świetnymi podaniami grecką obronę, niczym płynny metal. I wyrzeźbił piękne zwycięstwo po dramatycznym meczu.
Chwała pokonanym, płacz Greków był głęboki niczym Styks, który musieli przepłynąć wysłani przez naszego Robinho w czeluście futbolowego Hadesu. Wieniec laurowy dla zwycięzców, razem z przestrogą na przyszłość. By zaistnieć na europejskim, piłkarskim Olimpie, unieść po raz dziesiąty Puchar Europy, trzeba grać uważniej i bardziej roztropnie. Zdecydowanie lepiej i mądrzej. Nie zawsze Robinho będzie miał dzień Achillesa. Tym bardziej, że słabe strony, swą piętę Achillesa, także przecież posiada. Jak i cały nasz, dziś zwycięski, Real Madryt.
Bramki:
1:0, min. 2. - Raúl
1:1, min. 7. - Galletti
1:2, min. 47. - Júlio César
2:2, min. 68. - Robinho
3:2, min. 83. - Robinho (2)
4:2, min. 90. - Balboa
Real Madryt: Casillas; Michel Salgado (Higuaín, 63’), Sergio Ramos, Marcelo; Robinho, Guti, Gago, Sneijder (Balboa, 81’); Raúl (Torres, 87’) i van Nistelrooy.
Olympiacos: Nikopolidis; Torosidis, Antzas, Julio César, Raúl Bravo (Żewłakow, 74’); Galleta, Patsatzoglou, Stoltidis, Ledesma (Nuńez, 85’), Djordjević; Lualua (Kovacević, 70’).
Sędzia: Tom Henning Ovrebo
Kartki: Salgado, Robinho (Real) oraz Patsatzoglou, Djordjevic, Galletti (Olympiakos) - żółte, Torosidis (Olympiakos) - czerwona.
Widzów: 70 000.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze