Regragui: W zeszłym roku w Realu było widać zespół – jedność, rodzinę w trakcie meczów, a w tym tego nie widać
Selekcjoner reprezentacji Maroka udzielił obszernego wywiadu dziennikowi AS. Walid Regragui mówił sporo o sytuacji Brahima. Przedstawiamy pełne tłumaczenie tej rozmowy.

Walid Regragui podczas konferencji prasowej. (fot. Getty Images)
Był pan w trasie po Hiszpanii, żeby obserwować swoich piłkarzy. Wzrok skierowany jest na Puchar Narodów Afryki, który odbędzie się pod koniec roku.
Tak, byłem na Bernabéu, na meczu Ligi Mistrzów. Spodziewałem się, że Brahim dostanie więcej minut, oczywiście, ale to było świetne spotkanie. Obserwujemy naszych zawodników. Nie tylko patrzymy, co robią, rozmawiamy też z nimi, okazujemy im wsparcie. To ta mniej widoczna część pracy selekcjonera, która później przekłada się na decyzje. Maroko to kraj, który żyje futbolem. Gdy gra reprezentacja, wszyscy są z nią. To nie jest normalne, że wygraliśmy tylko jeden Puchar Narodów Afryki. Naszym zadaniem jest to zmienić. To moje wyzwanie – zmienić nastawienie zawodników i naszą historię w tym turnieju. W 2022 roku dobrze spisaliśmy się na mundialu, ale ostatecznie liczą się trofea.
Mundial zmienił mentalność Maroka.
Taki był mój zamysł. Sam grałem w reprezentacji i byłem drugim trenerem w 2013 roku. Doskonale rozumiem ten zespół. Jestem też dwunarodowy – urodziłem się we Francji, ale wybrałem Maroko. Rozumiem moich piłkarzy, sam przeżywałem to samo jako młody chłopak. Wiedziałem, skąd bierze się problem naszej kadry. Zawsze mieliśmy talent, ale trzeba było zmienić mentalność. Nasi zawodnicy grali w wielkich klubach, ale przyszedł czas, by spojrzeć wielkim w oczy – bez strachu. To była iskra, którą rozpaliliśmy.
A Hiszpania padła jej ofiarą. Czy w 1/8 finału mundialu 2022 Maroko zostało zlekceważone?
Nie. Luis Enrique to jeden z najlepszych trenerów w piłce. Okazał nam szacunek, ale czasami trafia się na drużynę, która daje z siebie wszystko. Postawiliśmy im trudne warunki i nie znaleźli rozwiązań. A potem karne to już loteria. W 2023 roku odpadliśmy z Pucharu Narodów Afryki w 1/8 finału po tym, jak Achraf nie wykorzystał jedenastki, a przecież na mundialu trafił z karnego przeciwko Hiszpanii. Uważam, że Hiszpania zagrała dobrze, zgodnie ze swoim stylem – miała 70% posiadania piłki. Może zabrakło jej trochę indywidualnej jakości, by przechylić szalę. Grali tak, jak zwykle grają Hiszpanie. Luis Enrique umarł z tym, co zawsze ma Hiszpania – ze swoją ideą. My zrealizowaliśmy nasz plan, z grą na więcej niż 100% i trochę szczęścia.
Nie zaskoczyło pana, że Rodrigo zagrał jako stoper?
Jeśli masz w składzie także Busquetsa, musisz wybierać. W tamtym momencie nikt nie przewidywał, że Rodrigo zostanie zdobywcą Złotej Piłki. Trenerzy chcą wystawić najlepszych zawodników i Luis uznał, że z Rodrigo jako stoperem i Busquetsem przed nim będzie miał pełną kontrolę nad piłką i nie pozwoli na kontry. Oni chcieli piłki, grali bardzo środkiem, a my mieliśmy to dobrze rozpracowane – zamknąć środek, wypchnąć ich na skrzydła. Może Hiszpanii zabrakło zawodnika, który w pojedynkach jeden na jednego potrafiłby zrobić różnicę. Grali z fałszywą dziewiątką, z Asensio. Może gdyby od początku zagrał Morata, sprawiliby nam więcej problemów, ale to kwestia wyboru. My z każdą minutą nabieraliśmy pewności siebie. Taktycznie mój zespół spisał się świetnie – nie cofnęliśmy się zbyt głęboko, trzymaliśmy średni blok i byliśmy cierpliwi. W takich meczach zawsze znajdzie się jeden czy dwóch zawodników, którzy odpuszczą, przestaną biegać – i wtedy Hiszpania cię zabije. My wytrzymaliśmy całe 120 minut. To pokazuje naszą siłę mentalną.
Po mundialu przyszedł Puchar Narodów Afryki i rozczarowanie porażką z RPA. Czy to był moment zwrotny dla „planu Brahima”?
Tak, mundial był punktem przełomowym. Mieliśmy model przygotowany pod mistrzostwa świata – by grać przeciwko najlepszym, naturalne było, że nie będziemy mieć piłki. Ale po takim turnieju trzeba zmienić styl. Jeśli wcześniej bazowałeś na solidności w defensywie, potrzeba czasu, by przejść do bardziej ofensywnego modelu. Gra pozycyjna wymaga czasu i jakości. Potrzebni są piłkarze, którzy potrafią przełamać nisko ustawiony blok, a nam ich brakowało. Potrzeba więcej jakości – i w wyjściowym składzie, i na ławce. Po mundialu zacząłem nad tym pracować. Dlatego tyle podróżuję. Rozmawiam z zawodnikami, którzy mają przed sobą przyszłość, sprawdzam, kto może do nas dołączyć: Ilias Akhomach, Ben Seghir, Talbi, Sahraoui… Na mundialu zrozumieliśmy, że potrzebujemy więcej talentu, by wygrywać. To lekcja dla zespołu, który chce być wielki. Z przeciętną kadrą można coś osiągnąć, ale by zwyciężać, trzeba więcej. W osiem miesięcy nie udało się zmienić całej koncepcji – to za mało czasu. Ale potem nasz plan to więcej posiadania, więcej talentu. Jesteśmy na dobrej drodze: 11 zwycięstw, jeden remis i dobra średnia bramek (3). Zawsze łatwiej bronić niskim blokiem, niż atakować nisko ustawiony zespół. To wymaga czasu – i jesteśmy tego świadomi.
Ile podróży i ile pracy kosztowało przekonanie samego Brahima?
Bardzo wiele, naprawdę wiele… Po raz pierwszy pojechałem do Mediolanu, żeby się z nim spotkać. To było dobre pierwsze spotkanie – żadna ze stron nie zamknęła drzwi, a ja zrozumiałem, że to bardzo trudna decyzja. Spodobało mu się, że rozumiemy, iż potrzebuje czasu, by przemyśleć nasz projekt. Docenił też okazane mu wsparcie. Nie chodziło tylko o to, że miałby od razu ważną rolę w drużynie – chcieliśmy dać mu również czas na adaptację do nowego zespołu, nowej kultury, bo to piłkarz urodzony w Hiszpanii, który wcześniej rzadko bywał w Maroku. Przyjechał do nas na kilka dni, odwiedził nasze ośrodki, zobaczył Rabat, Marrakesz, Tanger… Chciał poczuć kraj, by wybrać to, co najlepsze nie tylko dla jego kariery, ale i dla jego serca. Dwa razy poleciałem do Madrytu – raz z prezesem Federacji, potem znowu z nim, a za trzecim razem już sam. Piękne jest to, że Brahim wybrał Maroko w momencie, gdy mógł jeszcze grać dla Hiszpanii. Mówiono, że zrobił to, bo nie miał już szans na grę dla Hiszpanii, ale prawda jest taka, że wybrał Maroko w chwili, gdy świetnie radził sobie w Realu i był na listach wstępnych powołań De la Fuente. Przyznam, że się bałem – to najtrudniejsza decyzja dla piłkarza. Marokańczycy zawsze będą mu za to wdzięczni.
A Brahim dał wam bardzo wiele – na boisku i poza nim.
Oczywiście, bardzo mi pomógł. Teraz, gdy rozmawiam z innymi dwunarodowymi zawodnikami z Europy, jest mi łatwiej. Widzą, że przyszedł do nas piłkarz, który wygrał Ligę Mistrzów z Realem i gra dla seniorskiej reprezentacji Maroka. Że wybrał Maroko, choć mógł grać dla Hiszpanii… Mamy też Achrafa. Młody chłopak, który także jest z nami. Widzimy, że nasi piłkarze grają w PSG, Realu Madryt, Monaco, Premier League… Wszystko się zmienia. Teraz możemy patrzeć największym w oczy. Jesteśmy wśród 12 najlepszych drużyn na świecie, więc łatwiej ich przekonać. Musimy dziękować takim zawodnikom jak Brahim, Achraf, ale też Ziyech czy Mazraoui – to oni pomogli Maroku się rozwinąć.
Teraz mówi się o kolejnym piłkarzu Realu Madryt, którego szybko powołała Hiszpania do kadry U-18. Porozmawia pan z Thiago Pitarchem?
Tak, ale nie myślcie, że Maroko goni za każdym zawodnikiem marokańskiego pochodzenia. Piłka się zmieniła. Świat się zmienił. Wiele osób ma dziś podwójne obywatelstwo. To świat wielokulturowy. Widzimy to też w Hiszpanii – grają tam Nico Williams, Lamine, Laporte, Le Normand… Kiedyś był też Senna. My chcemy, by najlepsi grali z nami. Wykonujemy swoją pracę – rozmawiamy z zawodnikami, opowiadamy im o projekcie, kibicach, wsparciu, jakie możemy dać. Ale najważniejsze jest to, że mamy teraz obiekty na światowym poziomie i że będziemy organizować mistrzostwa świata u siebie, na nowoczesnych stadionach. Maroko się zmienia – dzięki nastawieniu, a potem to zawodnicy dokonują wyboru. W duchu, jaki chcę nadać pierwszej reprezentacji, lepiej jest wybierać wcześniej, bo jeśli zwlekasz, znaczy to, że nie wiesz, czego chcesz. Im wcześniej z nimi rozmawiamy, tym lepiej – wtedy widać, jakie mają podejście. A gdy już wybiorą – wybór jest dokonany. Jeśli to Maroko, jesteśmy szczęśliwi. Jeśli nie – nie płaczemy. Jeśli wybiorą Francję, Hiszpanię, Belgię… życzymy im powodzenia. Najważniejsze, by wybrali sercem.
El Khannous to dobry przykład.
Tak, i także Yusi Lekhedim, który również gra w młodzieżówce Realu. Lewy obrońca, którego powołałem, by pokazać, że jesteśmy blisko, że go chcemy. I też wybrał Maroko, będąc jeszcze bardzo młodym – to świetny przykład. Pitarch też będzie musiał wybrać. Jeśli wybierze Maroko – super, bo chcemy najlepszych. A jeśli wybierze Hiszpanię, musimy uznać, że tam się wychował, tam się urodził. Wybór to sprawa rodzinna. I jeśli wybierze Hiszpanię, nie znaczy to, że nie kocha Maroka. A jeśli wybierze Maroko – nie znaczy to, że nie kocha Hiszpanii. To nieprawda. Sam urodziłem się we Francji i wiem, że to bardzo skomplikowane – mamy przecież dwie kultury. Tylko osoby z podwójną tożsamością mogą to naprawdę zrozumieć. A ja wiem, jakie to trudne – i trzeba to szanować.
Tak też było z Lamine’em.
Łatwo to wytłumaczyć. Wiele osób mówiło, że może projekt, jaki mu przedstawiliśmy, nie był wystarczająco dobry, że selekcjoner powiedział mu, że zagra w U-23… Jak ja miałbym powiedzieć Lamine’owi Yamalowi, że zagra w kadrze U-23, skoro w wieku 16 lat grał już w pierwszym zespole Barcelony! Przecież powołałem El Khannousa i Bena Seghira, gdy mieli po 18 lat… Sprawa z Lamine’em była bardzo jasna. To zawodnik, który grał w młodzieżówkach Hiszpanii. Hiszpania też zaproponowała mu dobry projekt. Byli wobec niego szczerzy – tak jak ja. Na pewno powiedzieli mu, że zagra na Euro i będzie miał miejsce w pierwszej reprezentacji. I dotrzymali słowa. Niektórzy robią inaczej – coś obiecują, a potem nie dotrzymują. Dają zawodnikowi dziesięć minut i już więcej nie powołują. Ale z nim tak nie było. To była jego decyzja. Był wobec mnie szczery. Spotkaliśmy się po jednym z jego pierwszych meczów w pierwszym składzie Barcelony. Mieliśmy tylko godzinę, bo w La Masii obowiązuje godzina policyjna – musiał wrócić przed północą, bo jest niepełnoletni. Spotkałem się z nim i z jego dziadkiem. Opowiedziałem o naszym projekcie, że będzie miał stałe miejsce w drużynie, że czeka nas Puchar Narodów Afryki, mundial w 2026 roku i ten w 2030 – u nas, w Maroku. „Możesz przejść do historii z Marokiem…” – powiedziałem. Dałem mu całe wsparcie, jakie tylko mogłem. (śmiech) Federacja zrobiła wszystko, co mogła. Ale on wybrał z rodziną. Zadzwonił do mnie. „Trenerze, zagram dla Hiszpanii” – powiedział. „Urodziłem się tutaj i grałem w młodzieżówkach” – dodał. I zrozumiałem, że dla niego to było całkowicie naturalne. Podziękowałem mu za szacunek. „Jeśli przemyślisz to jeszcze przez parę dni i zmienisz zdanie, masz mój numer – zadzwoń” – rzuciłem… (śmiech) Życzę mu powodzenia.
Benatia powiedział, że to pan wprowadził stabilizację w reprezentacji Maroka i podkreślał pańską rolę w zarządzaniu ludźmi – ten ludzki wymiar. Czy takiego przywództwa można się nauczyć, czy trzeba się z nim urodzić?
W piłce pomaga ci doświadczenie. Byłem pokornym zawodnikiem. Lubiłem być częścią szatni, w której panowała dobra energia. Mówię to moim piłkarzom: jeśli przez dwanaście lat spędzasz czas w szatni, a sześć lub siedem z nich przypada na toksyczne środowisko, w którym jest zła energia… To jakbyś spędzał miesiąc, a może i rok w więzieniu. Bo w szatni jesteś częściej niż z rodziną. A jeśli brakuje tam dobrej atmosfery albo sztab nie okazuje ci wsparcia, to bardzo źle wpływa na każdego zawodnika. Zawsze staram się być blisko. Mogę być ojcem, mogę być przyjacielem, ale też mówię prawdę, kiedy trzeba. Kocham zawodników, ale jeszcze bardziej kocham drużynę. Nigdy nie widziałem zespołu, który zdobyłby tytuły bez silnej grupy. To niemożliwe.
W zeszłym roku w Realu Madryt było widać zespół – jedność, rodzinę w trakcie meczów. W tym sezonie tej rodziny już tak nie widać i wyniki pokazują, że futbol właśnie tak działa. PSG miało w składzie Messiego, Neymara i Mbappé, a teraz – bez żadnego z nich – być może gra najlepiej w historii. Mówi się o PSG, bo emanuje energią. Widać to na boisku – wszyscy biegają za zespół. A jeśli trener potrafi to wypracować, to najważniejsza rzecz. Dziś nasza praca bardzo się zmieniła. Trenerzy, którzy tego nie zrozumieją, nie zajdą daleko. Jasne, trzeba być dobrym taktycznie – wszyscy mamy dyplomy i znamy się na piłce. To najłatwiejsze. Najtrudniejsze jest zarządzanie zawodnikami. Dziś pracujemy z milionerami. Zawsze powtarzam: nie rozmawiasz z „zwykłymi” ludźmi, rozmawiasz z milionerami – i nie możesz mówić do nich tak, jak do zwykłych ludzi. To trzeba umieć. Taka jest rzeczywistość naszego zawodu. Trenerzy, którzy tego nie zrozumieją, długo nie przetrwają.
Dużo rozmawia pan z Brahimem o jego sytuacji w Realu?
Tak, cały czas, ale przede wszystkim rozmawiamy o człowieku. Ma świetne piłkarskie wychowanie. Wie, że kto pracuje, ten osiąga sukces – i on pracuje. Czeka na swoją szansę. W najlepszym klubie świata konkurujesz z wielkimi graczami – on to wie. Ma w sobie pewność, by walczyć o miejsce i nigdy się nie podda. I to mnie najbardziej cieszy. Widzę, że jest silny psychicznie, bo to nie jest łatwe. Jest jeszcze młody. Ten etap w Realu tylko mu pomoże w przyszłości i jestem pewien, że wywalczy sobie miejsce. Jeśli utrzyma to nastawienie, będzie jednym z najlepszych na świecie. Nigdy nie spuszcza głowy. Mali zawodnicy to robią – ci wielcy pracują dalej.
Amrabat miał możliwość przejścia do Atlético. Czy chciałby go pan tam zobaczyć?
Jeśli miałbym go gdzieś widzieć w Hiszpanii, to właśnie w Atlético. Ze względu na styl, charakter. Grać u Cholo… wiele by się nauczył. Ale teraz też ma Mourinho. W Hiszpanii jest wielu marokańskich piłkarzy. Jest Aguerd w Realu Sociedad – niesamowity zawodnik. Mógłby grać w każdym topowym hiszpańskim klubie, ale transfer do Realu Sociedad pozwolił mu się rozwinąć. Dał mu pewność siebie, także dzięki zaufaniu trenera i stylowi gry zespołu. Imanol to świetny szkoleniowiec – nadał drużynie tożsamość, która bardzo mi się podoba. Mamy też w Hiszpanii Omara El Hilaliego, Abde…
I pojawił się Sannadi w Athleticu – mało kto wcześniej o nim słyszał.
Mamy osobę pracującą dla Federacji w Hiszpanii – nie zdradzę nazwiska, bo mnie zabije! – która wykonuje świetną robotę. Maroan był wypożyczony do jednej z drużyn w trzeciej lidze i spisał się bardzo dobrze. Strzelił ponad dziesięć goli, po czym kupił go Athletic. To ogromny krok dla niego. Rozwija się. Muszę chronić taki typ zawodnika. Musi strzelać gole i się rozwijać. Jesteśmy teraz dużym zespołem – w trzy czy sześć miesięcy nie da się tak szybko wejść do pierwszej reprezentacji Maroka. Mamy też znakomitych napastników jak En Nesyri, El Kaabi czy Igamane z Rangersów. Powiedziałem Sannadiemu, by pracował tak samo dalej – dostanie swoją szansę, bo ma inny profil, mentalność, która mi się podoba, i wszystko przyjdzie z czasem.
Oglądał pan Ligę Mistrzów na Bernabéu. Sam wygrał pan afrykańską Ligę Mistrzów z Wydadem Casablanca. Czy widzi pan siebie w Europie?
To moje marzenie, zawsze o tym marzyłem. Mam swoje cele i marzenia, ale moją obsesją teraz jest wygranie Pucharu Narodów Afryki. Chcę przejść do historii z moim krajem. Mam głód sukcesu. Po porażce w poprzedniej edycji chciałem odejść. Obiecałem prezesowi Federacji, że jeśli znów nam się nie uda, zrezygnuję. A on powiedział: „Jesteś wojownikiem, a Maroko chce wygrywać. Nie zdobyliśmy tego trofeum od 50 lat. Pokaż ludziom, że możesz to zrobić”. Przekonał mnie. Jesteśmy w dobrym momencie, trzeba pracować, by zapisać się w historii tego turnieju.
Grał pan w Racingu. Czego nauczyła pana hiszpańska szkoła piłkarska?
Bardzo wiele. Pochodzę ze szkoły francuskiej, która – trzeba przyznać – też jest jedną z najlepszych na świecie, ale Hiszpania również. To zupełnie inny świat: gra oparta na posiadaniu piłki, treningi z futbolówką, ogromna kultura piłkarska. W Hiszpanii nie da się nikogo oszukać – ludzie naprawdę znają się na piłce. We Francji gra jest bardziej bezpośrednia, ale bardzo dobrze zorganizowana taktycznie, oparta na sile fizycznej i szybkości zawodników. Kiedy w 2004 roku trafiłem do Hiszpanii, doznałem futbolowego szoku, ale szybko zrozumiałem, że trzeba czerpać to, co najlepsze z obu szkół. Posiadanie piłki jest bardzo cenne, ale czasami trzeba mieć coś więcej. Z kolei żelazna taktyka i szybkość są świetne, ale musisz też umieć utrzymać się przy piłce. Ja chcę łączyć jedno z drugim. Moje doświadczenie w obu krajach bardzo mi pomogło, ale najbardziej lubię w swojej pracy to, że mogę czerpać z każdej szkoły coś wartościowego. Na przykład mam dyplom UEFA Pro, który zdobyłem we Francji, ale chciałem też poznać realia każdego kontynentu, każdego kraju, każdej kultury. Dlatego mimo że miałem już uprawnienia, zrobiłem też trenerską licencję w Afryce. Potem byłem w Katarze i zdobyłem licencję Pro w Azji. Chciałem zrozumieć tamtejszych trenerów, rozmawiać z nimi i poznać ich kulturę. Mam więc już trzy kontynentalne licencje – i na tym nie poprzestanę. Mam marzenie: kiedy będę miał rok przerwy od pracy, pojadę do Ameryki Południowej – może do Argentyny albo Brazylii – i zrobię tam czwartą licencję trenerską. Chcę mieć uprawnienia z czterech kontynentów.
Pana Racing walczy o powrót do Primera División.
Muszę się tam wybrać na mecz. Powiedziałem to już mojej żonie. Muszę zrobić rundę po północy kraju – zobaczyć Sannadiego, Aqbara, Aguerda. Jeszcze przed końcem roku pojadę do Santander. Serce mnie bolało, gdy spadli do Segunda B. To klub pierwszoligowy z niesamowitymi kibicami.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze