Djené: Wielu w Afryce myśli, że jedziesz do Europy, zarabiasz mnóstwo pieniędzy i wysyłasz je z powrotem, ale nikt im nie mówi prawdy
Djené Dakonam przed meczem z Realem Madryt udzielił wywiadu dziennikowi El Mundo, ale opowiadał w nim głównie o sprawach pozaboiskowych.

Djené Dakonam. (fot. Getty Images)
Urodziłeś się 31 grudnia w Lomé, stolicy Togo.
Moi rodzice pochodzą z Dapaong, ale ja urodziłem się w stolicy. To dobra data, bo świętowaliśmy i Boże Narodzenie, i Nowy Rok. Jesteśmy chrześcijanami, chociaż teraz nie praktykuję zbyt często. Od małego graliśmy w piłkę, zawsze po szkole. Pochodzę z biednej rodziny, a dla moich rodziców szkoła była czymś bardzo ważnym – musiałem się uczyć, nie było dyskusji. A potem rzucałem plecak i leciałem grać.
Opowiedz mi o swojej rodzinie. Czym zajmowali się twoi rodzice?
Jest nas czworo rodzeństwa, ja jestem najmłodszy, byłem najbardziej rozpieszczany. Mój tata był krawcem, a mama handlowała – sprzedawała różne rzeczy na ulicy. Ja chodziłem z domu do szkoły, a potem na boisko.
Masz jeszcze kontakt z przyjaciółmi z dzieciństwa?
Tak, z większością. Tyle że tylko ja nadal gram w piłkę. Większość już zajmuje się czymś innym w Togo – niektórzy mają pracę, inni nie... Ale… wiesz, chciałbym wrócić do dzieciństwa.
Dlaczego? Ktoś mógłby powiedzieć, że teraz masz łatwiejsze życie.
Wszystko było takie… czyste. Przysięgam. Chciałbym to przeżyć jeszcze raz. Teraz mam wszystko – rodzinę, dzieci… I czasem robi się trudniej, bo nie żyjesz już tylko dla siebie. Ja żyję dla siebie, dla dzieci, dla rodziców… To ciężar. Czasami to coś pięknego, ale czasem trudno go nieść.
Kiedy wracasz do Togo i spotykasz ludzi, z którymi dorastałeś, co wtedy czujesz?
Chłonę wszystko. Co roku muszę tam pojechać w wakacje, żeby z nimi przeżyć teraźniejszość mojego kraju. Muszę tam być, rozmawiać z nimi o tym, co się dzieje – co jest dobre, co złe, co mogę poprawić ze swojej pozycji… To coś, co daje mi dużo siły. Przeżywać to naprawdę, bo jak czytasz media, to czasem nie mówią ci całej prawdy, a ludzie opowiadają ci coś zupełnie innego.
Jak próbujesz coś zmieniać w swoim kraju?
Przede wszystkim jeżdżę tam i mówię prawdę. Bo są ludzie, którzy myślą, że wszystko jest łatwe – że przyjeżdżasz do Hiszpanii, grasz w La Lidze i każdy może to zrobić, bo to proste. A tak nie jest. Życie tak nie wygląda. Staram się mówić im prawdę, żeby się obudzili – że wszystko osiąga się dzięki pracy i pokorze. A potem, jak ktoś opowiada mi o swoich projektach, to staram się je przeanalizować i pomóc. W mojej wiosce widzą we mnie wzór, jestem jedynym piłkarzem, a tam nie jest łatwo… Niełatwo jeść trzy razy dziennie, więc jeśli mogę, to pomagam – finansowo albo materialnie, projektami rolniczymi i tym podobnymi rzeczami.
Zrealizowałeś słynny „sen” o Europie, ale to nie jest rzeczywistość większości imigrantów.
Wielu myśli, że pojedzie do Europy, zarobi kupę pieniędzy i łatwo je wyśle rodzinie. A moja droga wcale nie była łatwa. Grałem w Togo, Ghanie, Beninie i Kamerunie, zanim pojawiła się szansa w Alcorcónie. To była walka. Młodym nie mówi się prawdy. Dlatego za każdym razem staram się ją im przekazywać. Moi przyjaciele już wiedzą, że to nie takie proste.
Czym dla ciebie jest piłka nożna?
Wszystkim. Kiedy byłem młody, studiowałem, bo mama chciała, żebym został lekarzem. Grałem chyba w reprezentacji U-18, ale ona chciała, żebym się uczył. Aż któregoś dnia coś we mnie kliknęło – spakowałem plecak i powiedziałem, że jadę grać w piłkę do Kamerunu, do tamtejszej ekstraklasy. Prosiła, żebym został, żebym się uczył, ale byłem zdecydowany i powiedziałem: „Mamo, jadę”.
A w 2014 roku trafiłeś do Alcorcónu, który prowadził Bordalás. Jak to się stało?
Nie wiem, czy to jest znane. Byłem wtedy w Kamerunie, w sierpniu 2014 roku. I nagle zadzwonił agent, że załatwił mi dwutygodniowe testy w Alcorcónie. Na każdym treningu dawałem z siebie wszystko. Potem dyrektor sportowy powiedział mi, że mnie nie chce, bo ma już dwóch środkowych obrońców i trzech bocznych. Poszedłem więc do hotelu, szykując się na powrót do Kamerunu. I wtedy znów zadzwonił agent – powiedział, że trener, czyli Bordalás, chce, żebym został. I zostałem. Bordalás był kluczowy.
Gdzie mieszkałeś?
Mieszkałem w Alcorcónie, w mieszkaniu… trudnym. Niedawno poszedłem tam z dziećmi, żeby zobaczyły, gdzie wtedy żyłem. To było mieszkanie… uff. Musiałem mieszkać blisko stadionu, bo codziennie chodziłem tam pieszo – nie miałem ani samochodu, ani prawa jazdy. Ale dałem radę, bo wiem, skąd pochodzę – nie obchodził mnie ani chłód, ani upał.
Twoje dzieci wiedzą, skąd pochodzisz?
Tak, bo przy każdej okazji jeździmy do Togo, żeby też mogły zobaczyć tę rzeczywistość – zrozumieć, że życie nie jest takie proste.
Dwa lata w Alcorcónie, potem podpisujesz kontrakt z Sint-Truidense w Belgii, spędzasz tam rok i wracasz do Hiszpanii, do Getafe, znów pod skrzydła Bordalása.
Miałem wtedy dwie oferty z Hiszpanii – z Getafe i z Levante. Levante prowadził Muñiz, mój trener z drugiego roku w Alcorcónie. Nie byłem pewien, co wybrać, więc zadzwoniłem do mamy. A ona, jak to mama, która zawsze coś przeczuwa, powiedziała: „Idź do swojego pierwszego trenera, do tego, który przyjął cię jak syna”. Więc poszedłem do Bordalása, choć oferta finansowa z Levante była lepsza. I proszę – to już osiem sezonów.
Opowiedz o swoim ciele. Ile w nim pracy, a ile genetyki?
Genetyka oczywiście coś daje, ale bez pracy nie znaczy nic. Od młodego bardzo nad sobą pracowałem – nawet więcej niż z piłką. W moim kraju nie było siłowni, ale i tak robiliśmy, co się dało. No i są też rzeczy naturalne – do szkoły chodziłem pieszo, czasem biegliśmy, czasem szliśmy po wodę do studni i dźwigaliśmy ją na rękach przez długi czas.
Czego się boisz?
Kiedyś niczego, ale teraz tak – boję się o dzieci. O to, co teraz widzę, o to, jak trudny jest świat. O siebie się nie boję, ale o nich – tak. O przyszłość, bo uważam, że świat idzie w złą stronę. Kiedy byłem dzieckiem, świat był pełen miłości. Teraz jest więcej pieniędzy, więcej rzeczy… Ludzie nie żyją już tak, jak kiedyś. Społeczeństwo bardzo się zmieniło, również w moim kraju i w całej Afryce. W mojej miejscowości ludzie już się tak nie śmieją – z każdym rokiem, gdy wracam, widzę, że jest gorzej. Są smutniejsi.
Doświadczyłeś rasizmu?
Na boisku jestem bardzo skoncentrowany i naprawdę nie słyszę tego, co się dzieje dookoła. A poza boiskiem… Chodzę spokojnie po różnych miejscach i nikt mi nic nie mówi, ale to istnieje. Widzę rzeczy. Widzę, co spotyka moją żonę, moje dzieci… Ale przyjmuję to z pokorą i uważam, że to problem wychowania. Trzeba więcej edukować. Ojciec nie może iść z synem na stadion i mówić coś rasistowskiego przy dziecku, bo ono na pewno to powtórzy. To przechodzi z pokolenia na pokolenie – to właśnie problem edukacji. Nie wiem, czy to kiedyś zniknie, ale mam nadzieję, że będzie tego coraz mniej, bo wierzę, że dobrych ludzi jest więcej niż złych. W Hiszpanii spotkałem mnóstwo dobrych ludzi. Na przykład w szkole mojego syna zawsze traktowano nas bardzo dobrze.
Słyszałem, że twoim idolem w młodości był Andrés Iniesta.
Tak, był moim ulubionym piłkarzem. Zaczęło się, gdy miałem jakieś 16 lat, około 2007 roku. Oglądałem piłkę na jakimś telewizorze i od razu bardzo mi się spodobał. Byłem obrońcą, ale to nie miało znaczenia – to był taki zawodnik, że patrzyłeś i mówiłeś tylko: „wow”. Dzięki Bogu, udało mi się zagrać przeciwko niemu w jego ostatnim sezonie.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze