Jude Bellingham i płomień, który podsumowuje jego status w Realu Madryt
Anglik w rewanżowym meczu z Atlético pokazał, że jest prawdziwym liderem drużyny, gotowym do brania za nią odpowiedzialności w najbardziej krytycznych momentach.

Jude Bellingham. (fot. Getty Images)
Zbliżała się przerwa w dogrywce, gdy Jude Bellingham, wyczuwając niebezpieczeństwo i pędząc z pełną prędkością, wślizgiem odebrał piłkę Marcosowi Llorente, przerywając kontratak Atlético Madryt.
Wślizg był czysty, a zagrożenie zażegnane, ale Anglik na tym nie poprzestał. Dwukrotnie ze wściekłością uderzył dłonią w murawę, po czym zerwał się na równe nogi i skierował swoją złość na kolegę z drużyny, który jego zdaniem zawiódł. Vinícius Júnior, znajdujący się dalej przy linii bocznej, został minięty zbyt łatwo minięty, brakowało mu zaangażowania w pracy.
Brazylijczyk wciąż podnosił się z murawy i unikał kontaktu wzrokowego z Bellinghamem. Ale z pewnością usłyszał jego pretensje. Ten moment doskonale ukazał osobowość Bellinghama, pisze Guillermo Rai z The Athletic.
21-latek już teraz uosabia niezłomnego ducha Realu Madryt. To lider, mimo że nie minęły jeszcze dwa sezony od jego przybycia do klubu. Jest zawodnikiem, który wyznacza standardy i pomógł swojej drużynie przejść trudną rywalizację w 1/8 finału Ligi Mistrzów przeciwko lokalnemu rywalowi. Kontrowersyjne zwycięstwo Realu 4:2 w serii rzutów karnych po remisie 2:2 w dwumeczu oznacza awans do ćwierćfinału, w którym zmierzy się w przyszłym miesiącu z Arsenalem.
O jego wpływie na drużynę wszystko mówi fakt, że widok Bellinghama karcącego kolegę za rzekomy brak wysiłku podczas napiętego środowego rewanżu i porażki 0:1 na Metropolitano, nie był żadnym zaskoczeniem.
Przedmeczowe dyskusje koncentrowały się wyłącznie na Kylianie Mbappé. Jak przekazał klub, francuski napastnik odczuwał dyskomfort po uderzeniu w kostkę, które otrzymał podczas niedzielnego zwycięstwa 2:1 nad Rayo Vallecano, ale ostatecznie znalazł się w wyjściowej jedenastce na mecz z Atlético. Jednak Mbappé nie był jedynym zawodnikiem Królewskich, który ucierpiał fizycznie w tym spotkaniu.
Bellingham również nabawił się stłuczenia, tyle że uda. Nie wspominając o uporczywym problemie z barkiem, który ciągnie się za nim od poprzedniego sezonu i z powodu którego wciąż nosi specjalną ochronę w każdej potyczce.
Angielski pomocnik był daleki od swojej najlepszej formy przeciwko Rayo, wracając po trzymeczowym zawieszeniu za czerwoną kartkę, którą otrzymał w zeszłym miesiącu w konfrontacji z Osasuną. Słabsza dyspozycja utrzymywała się aż do derbów z Atlético. Podobnie jak jego koledzy z zespołu, zaczął ospale i już w pierwszej minucie mógł tylko patrzeć, jak jego rodak, Conor Gallagher, zdobywa bramkę dla gospodarzy.
Bellingham, podobnie jak cały Real, miał trudności. Gdzie podziało się jego ofensywne zagrożenie? Nie potrafił oddać strzału na bramkę ani stworzyć dogodnej sytuacji dla swoich partnerów. Cztery minuty przed przerwą, gdy w pole karne Atlético posłano wysokie dośrodkowanie, miał swoją pierwszą realną szansę na strzelenie gola, ale zaplątał się z Aurélienem Tchouaménim, który również wyskoczył do piłki. Okazja przepadła, a pomiędzy piłkarzami doszło do sprzeczki. Napięcie było oczywiste, przy wyrównanym wyniku w dwumeczu.
To nieporozumienie doskonale podsumowywało grę Realu. Zawodnicy mieli trudności ze skuteczną współpracą, a ich akcje ofensywne rzadko się zazębiały. Vinícius fatalnie przestrzelił rzut karny, a Bellingham starał się go pocieszyć. Nic nie funkcjonowało poprawnie. Gdy w 79. minucie gra została zatrzymana, a goście szykowali się do zmiany, Anglik musiał się zastanawiać, czy to nie przypadkiem dla niego czas już się skończył.
Zamiast tego, trener Carlo Ancelotti zdecydował się wprowadzić Brahima Díaza za Rodrygo. I właśnie wtedy, gdy jego drużyna była w najgorszym momencie, Bellingham w końcu wziął sprawy w swoje ręce.
To on gestykulował, zachęcając kolegów do przyspieszenia tempa rozgrywania piłki, gdy mecz zbliżał się do dogrywki. To on rzucał się, żeby robić wślizgi i wybijać piłkę – zanotował po trzy w każdej z tych kategorii – i wygrał dwie trzecie pojedynków na ziemi (10 z 15). To on, zdaniem sztabu Realu, najbardziej podniósł swój poziom fizyczny, zwłaszcza w dodatkowych 30 minutach. Dziennikarz zauważa, że kiedy Atlético zaczęło słabnąć, Bellingham zaczął dominować.
Na koniec meczu miał na koncie 84 celne podania (ze skutecznością na poziomie 93%), udane 6 z 8 długich podań i odcisnął swoje piętno na całym boisku. Przeprowadził kilka ze swoich charakterystycznych rajdów, utrzymując się przy piłce mimo ataków rywali, i popychał Real w kierunku pola przeciwnika, gdy losy dwumeczu wisiały na włosku.
Takie późne zrywy to dla niego nic nowego. W pierwszym starciu 1/16 finału z Manchesterem City to właśnie Bellingham strzelił kluczowego, ostatniego gola na Etihad Stadium, zapewniając Los Blancos zwycięstwo 3:2. Od momentu przybycia na Bernabéu z Borussii Dortmund latem 2023 roku, Anglik uczynił z trafiania do siatki w doliczonym czasie swój zwyczaj.
Tym razem kluczowe okazało się jednak jego przywództwo na boisku, czego najlepszym przykładem była reprymenda udzielona Viníciusowi. Hiszpański Bellinghama może i jeszcze nie jest płynny, ale jego pozycja w szatni jest już ugruntowana. Cieszy się szacunkiem i podziwem kolegów z drużyny, od których tak wiele wymaga na boisku. Od końca ubiegłej kampanii z klubu odeszło kilku weteranów (Nacho Fernández, Toni Kroos i Joselu), ale on jest naturalnym kandydatem do roli lidera. Zawodnikiem, który już teraz wychodzi przed szereg.
W serii jedenastek naśladował Cristiano Ronaldo. Wymienił kilka słów z bramkarzem Atlético, Janem Oblakiem, po czym opanował nerwy i pewnym uderzeniem posłał piłkę w róg bramki, podczas gdy Oblak rzucił się w przeciwną stronę. Jego strzał emanował pewnością siebie. Nie było mowy o pomyłce.
W obliczu uzyskania awansu dołączył do kolegów, by świętować przed północną trybuną stadionu, na szczycie której ponad 3500 kibiców Królewskich znajdowało się w zrozumiale euforycznym nastroju. Niektórzy kibice Atlético z dolnych sektorów zaczęli rzucać w nich różnymi przedmiotami, ale Bellingham niewiele sobie z tego robił. Beztrosko odbił głową jeden z plastikowych kubków, czym zaskoczył Brahima. Następnie odszukał swoich rodziców, Marka i Denise, którzy byli na stadionie w towarzystwie prywatnej ochrony.
„Trochę martwiłem się o przyjście mojego taty, ze względu na wrogość środowiska, ale klub zdołał im pomóc”, powiedział Bellingham w pomeczowej rozmowie z brytyjską telewizją TNT Sports. „Nieważne, ile masz lat, zawsze miło jest zobaczyć mamę i tatę na trybunach”, skwitował.
„Czasami właśnie tego potrzeba. Nie chodzi o jakość, chodzi o opanowanie i spokój, a także o tę mentalność, dzięki której wiemy, że istnieje określony sposób na wygrywanie meczów. Jesteśmy w tym bardzo dobrzy. Bardzo dobrze rozumiemy sytuacje i wiemy, jak je przezwyciężyć”, dodał.
Takie noce są stworzone dla Bellinghama. On i Real Madryt wydają się idealnie do siebie pasować, podsumowuje Guillermo Rai.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze