McManaman: Na pewno nie miałbym pretensji do Trenta, gdyby zdecydował się na odejście do Realu
Steve McManaman, były piłkarz Liverpoolu i Realu Madryt, udzielił wywiadu The Athletic. Był pytany między innymi o Trenta i swoje przenosiny do stolicy Hiszpanii.

Christian Karembeu i Steve McManaman podczas meczu legend Realu Madryt z Ajaksem w 2024 roku. (fot. Getty Images)
– Między sytuacją moją a Trenta są pewne podobieństwa. Miałem 27 lat, Trent ma teraz 26. Nie byłem wtedy żonaty, nie miałem dzieci – myślę, że u Trenta jest podobnie. W obu przypadkach w Liverpoolu zaszły zmiany, które sprawiły, że zawodnicy mogli dojść do ostatniego roku kontraktu. Klub zwlekał z rozmowami na temat przedłużenia mojej umowy, choć obiecywano mi to miesiącami. Powstała pewna próżnia. Wszystko w klubie działało bardzo powoli. Myślę, że w pewnym stopniu tak samo było w przypadku Trenta. Jurgen Klopp zyskiwał coraz większą władzę, dyrektor sportowy Julian Ward odszedł, Mike Gordon wycofał się z zarządzania, ponieważ FSG rozważało sprzedaż klubu, a potem na pół roku pojawił się Jorg Schmadtke jako tymczasowy dyrektor sportowy. To wszystko doprowadziło nas do obecnej sytuacji.
– Kiedy dołączyłem do Realu Madryt, nigdy wcześniej nie grałem w Lidze Mistrzów. Dziś każdy, kto gra w czołowym klubie, ma taką możliwość, ale ja nie miałem jej w Liverpoolu. W tamtych czasach trzecie i czwarte miejsce w lidze nie dawało awansu. Chciałem sprawdzić się w rywalizacji z najlepszymi. Czułem, że potrzebuję nowego wyzwania, czegoś innego. Real Madryt wygrał Ligę Mistrzów w 1998 roku, więc był na ustach wszystkich. Wiedziałem, że Gerard Houllier przygotowuje się do przebudowy drużyny. Gdybym podpisał nowy kontrakt, wiedziałbym, że czeka nas kilka lat budowania, zanim osiągniemy coś znaczącego.
– Mam nadzieję, że Trent, Virgil i Mo zostaną. Nie wiem, jakie są plany Trenta, ale na pewno nie miałbym do niego pretensji, gdyby zdecydował się na odejście. Jeśli chciałby spróbować nowego stylu życia, nauczyć się innego języka, poznać nową kulturę, w pełni bym to zrozumiał. Byłaby to ogromna strata dla Liverpoolu, ale gdyby się na to zdecydował, całkowicie bym go szanował i był bardzo dumny. Jest chłopakiem stąd, który osiągnął niesamowite rzeczy – a to cenię najbardziej. Real Madryt to dziś jeszcze większa, bardziej profesjonalna i lepiej zarządzana maszyna niż wtedy, gdy do niego dołączyłem. Mają nowy, zmodernizowany stadion i kilku najlepszych piłkarzy na świecie. Oczywiście jest tam też Jude Bellingham, który jest blisko z Trentem. Trent zdobył już z Liverpoolem wszystkie możliwe trofea.
– Liverpool przyjął za mnie ofertę w wysokości 12 milionów funtów. Dowiedziałem się o tym dopiero wtedy, gdy zadzwonił do mnie agent piłkarski Dennis Roach i powiedział: „Zadzwoni do ciebie prezes Barcelony”. Myślałem, że to żart, bo Liverpool nie powiedział mi ani słowa. Około tydzień później klub poinformował mnie, że przyjęto ofertę i mogę rozmawiać z Barceloną. Ale gdy zaczęliśmy rozmowy, szybko stało się jasne, że to nie wypali. W pewnym sensie było to tylko zagranie PR-owe – przedstawiono to tak, jakbym to ja chciał odejść. Byłem rozczarowany, bo prawda była taka, że klub po prostu dostał świetną ofertę. Takie sytuacje uczą, czym naprawdę jest ten biznes. W oczach fanatycznych kibiców Liverpoolu zostałem oczerniony, ale to nie miało ze mną nic wspólnego. Nie pokłóciłem się z nikim, ale sytuacja była nieuczciwa.
– Od samego początku wiedziałem, że to nie będzie działać. Miałem wrażenie, że szukamy trenera z nowymi pomysłami, który odświeży zespół. A potem Gerard został mianowany współmenedżerem. Gdy taka sytuacja ma miejsce, a drugi współmenedżer nic o tym nie wie, wiadomo, że to się nie uda. Kiedy wygrywaliśmy mecz, to dzięki nowym pomysłom Gerarda. Kiedy przegrywaliśmy, winny był Evo (Roy Evans). Uważałem, że to było okropne. Kochałem Evo. Nie wyobrażałem sobie, że mój klub może tak traktować ludzi. Gdy go zwolnili – i to w taki sposób – podjąłem decyzję: „Odchodzę”. Powiedziałem o tym Gerardowi dość wcześnie i zachował to dla siebie, co mu się chwali. Miałem z nim dobre relacje. Sprowadził Vladimira Šmicera jako mojego następcę.
– W ostatnich miesiącach, gdy Liverpool przegrywał, mówiono: „On nie walczy, bo i tak odchodzi”. Słyszałem takie historie, nawet od byłych piłkarzy Liverpoolu. Trudno było to zaakceptować, bo ktoś, kto sam grał w piłkę, powinien wiedzieć, że to bzdura. Rozumiałem, dlaczego ludzie byli rozczarowani – odchodziłem za darmo – ale w mieście reakcje były w większości pozytywne. Wiele osób było ze mnie dumnych i mówiło: „Dobra robota”. To był emocjonalny okres. Moja mama była wtedy bardzo chora i zmarła niedługo po moim ostatnim meczu dla Liverpoolu.
– Dziś Liga Mistrzów jest najważniejszym trofeum ze względu na prestiż i pieniądze, jakie się z nią wiążą, ale dla mnie ten pierwszy puchar był najcenniejszy. Miałem tylko 20 lat. Puchar Anglii był wtedy najważniejszym trofeum. Wcześniej byłem na Wembley tylko jako kibic. Moja mama i tata byli tam tego dnia. Gdy przenosiłem się do Realu Madryt, mamy już nie było – nie widziała mnie zdobywającego Ligi Mistrzów ani mistrzostwa Hiszpanii. Dlatego ten pierwszy triumf w 1992 roku jest dla mnie najważniejszy.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze