„Sprawa Antony’ego” dostarcza argumentów Realowi Madryt
„Ułaskawienie zawodnika Betisu potwierdza obsesyjną retorykę zawartą w tej przerażającej skardze Królewskich”, zaczyna swój felieton na łamach El País Alfredo Relaño. Hiszpan to emerytowany dziennikarz i były dyrektor dziennika AS od 1996 do 2019 roku, ale ciągle udziela się w mediach.

Antony cieszy się po wygranej z Realem Madryt. (fot. Getty Images)
Otóż to, że ktoś jest paranoikiem, nie oznacza, że można go prześladować. Mówię o tym, ponieważ to, co zaczęło się od manipulacyjnych nagrań RMTV (w których pokazywane są wyłącznie błędy na niekorzyść Realu, a pomijane analogiczne sytuacje na jego korzyść), przekształciło się w mniej lub bardziej domyślną postawę federacji w stylu „nas Real Madryt nie zastraszy” – a konsekwencje tego widzimy na własne oczy. Ostatnim przykładem jest niespodziewane unieważnienie czerwonej kartki dla Antony’ego, czym Komitet Rozgrywek podważył decyzję arbitra, który go wyrzucił z boiska, oraz VAR-u, który to zatwierdził. Jednocześnie była to forma legitymizacji obsesyjnej retoryki zawartej w tej przerażającej skardze klubu. Zwracam uwagę na VAR – system wprowadzony do piłki, aby zwiększyć jej sprawiedliwość, a co za tym idzie, wiarygodność. Na razie działa raczej odwrotnie, a jeśli do tego jeszcze Komitet Rozgrywek, który pozuje na Sąd Najwyższy piłkarskiej sprawiedliwości, zaczyna go podważać, to sytuacja staje się jeszcze gorsza.
Rory Smith, błyskotliwy angielski dziennikarz piszący dla The Athletic, sportowego działu New York Timesa, opublikował w tym tygodniu znakomity tekst o narastającym kryzysie wiarygodności sędziów. Punktem wyjścia było zatrudnienie Slavko Vinčicia, arbitra finału ostatniej Ligi Mistrzów, do poprowadzenia derbów interkontynentalnych między Galatasaray i Fenerbahçe – dwoma klubami z tego samego miasta, ale oddzielonymi Bosforem i należącymi do różnych kontynentów. Obie drużyny są przekonane, że arbitrzy systematycznie sprzyjają tej drugiej, podczas gdy trzeci klub z Stambułu, Beşiktaş, twierdzi, że to Galatasaray i Fenerbahçe są faworyzowane. Z kolei zespoły z reszty Turcji przysięgają, że to właśnie ta trójka cieszy się przywilejami.
Vinčić wykonał swoją pracę dobrze – zarobił za to 10 tysięcy euro plus 800 euro diety. Poprowadził spotkanie z godnością i pokazał tylko siedem żółtych kartek. Mecz zakończył się wynikiem 0:0, ale trudno powiedzieć, że był całkowicie nudny. Poprzedziła go wojna rac odpalanych przez obie grupy kibiców, co wymusiło interwencję policji i opóźnienie rozpoczęcia meczu. Z kolei po jego zakończeniu doszło do ostrej kłótni między sztabami szkoleniowymi – z José Mourinho w roli głównej – która zakończyła się sankcjami. Patrząc na to wszystko, sam mecz jawił się niemal jako chwila wytchnienia – być może dlatego, że Vinčić mógł pracować wolny od lokalnych podejrzeń, które otaczają rodzimych sędziów na całym świecie.
W tym samym tygodniu nie brakowało problemów na innych europejskich boiskach, nie trzeba nawet spoglądać dalej. Takie przypadki są już nawet w Anglii. Niestety, VAR nie uspokoił atmosfery – wprost przeciwnie, jeszcze bardziej ją podgrzał, odbierając kibicom możliwość pogodzenia się z decyzjami, a arbitrom domniemanie niewinności. Jeśli do tego nawet Komitet Rozgrywek nie respektuje jego werdyktów, to jak można oczekiwać, że inni będą go traktować poważnie? Wracając do Turcji – jeśli tamtejsza federacja ściąga zagranicznego sędziego do swojego największego hitu, to jakie światło rzuca to na krajowy korpus sędziowski? W Madrycie pojawiają się głosy, że La Liga powinna pójść tym samym tropem i zatrudnić obcych arbitrów na wzór rozwiązania z Vinčiciem. Podobny precedens miał miejsce w Argentynie pod koniec lat 40., gdy z powodu kryzysu sędziowskiego zakontraktowano ośmiu angielskich arbitrów. Początkowo zostali dobrze przyjęci – wnieśli nowość w postaci rzutów karnych przeciwko tzw. Wielkiej Piątce. Ale gdy efekt świeżości minął, wrócił chaos i sędziowie wyjechali.
Niestety, propozycja Realu Madryt ma nieprzyjemny kontekst: obecne kierownictwo sędziów działało w czasach ponurej ery Negreiry. Hiszpańskie sędziowanie nosi to piętno – a jeszcze bardziej boli bezkarność, z jaką Laporta obnosi swój uśmiech, co jest podwójnym policzkiem, bo dla Florentino to jedyna postać hiszpańskiej piłki, którą szanuje. I tak oto mamy Negreiragate, VAR i Real Madryt, który podkłada nogę systemowi. Dwa pierwsze problemy nie mają rozwiązania, a trzeci tylko się pogłębia, jeśli odpowiedzią na jego skargę nie jest spokój i sprawiedliwość, lecz to niepisane „nas nie zastraszycie”.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze