Wyłączyć autopilota
Pobudka w środku nocy, praca, jedzenie, spanie. Czas coś zmienić.

Dani Ceballos. (fot. Getty Images)
Godzina 6:00. Dzwoni budzik. Wciskasz pierwszą drzemkę. Potem jeszcze jedną. „Dobra, trzeba się zwlec z wyra”, mówisz sobie w myślach głosem pełnym niechęci. Wstajesz. Nikotyna i kofeina pięknie się do ciebie uśmiechają. Robisz kawę, następnie odpalasz szluga. Zasyłasz łóżko. Ogarniasz facjatę. Ubierasz się. Szlug. Zakładasz buty i kurtkę. Wychodzisz z domu. Docierasz do pracy, odbijasz kartę na zakładzie. Szlug. Zajmujesz myśli, by czas jak najszybciej mijał. Odbijasz kartę na zakładzie. Wracasz do domu. Obiad, następnie szlug. Nie masz za bardzo siły na dzisiejszą porcję samorozwoju, więc po prostu odpalasz telewizor i wyciągasz nogi na kanapie. Kolacja. Do spania. Godzina 6:00. Dzwoni budzik. Wciskasz pierwszą drzemkę. Potem jeszcze jedną. „Dobra, trzeba się zwlec z wyra”, mówisz sobie w myślach głosem pełnym niechęci (…)
Witamy w życiu na autopilocie, w krainie, gdzie czas przecieka przez palce w oczekiwaniu, aż coś popchnie rozwój fabuły do przodu samo z siebie. I choć czasami faktycznie jakieś zrządzenie losu samoistnie jest w stanie urozmaicić naszą historię o istotne szczegóły, to jednak najczęściej życiowy autopilot wystarcza co najwyżej do tego, by utrzymać się na powierzchni. Ewentualnie jest przydatny w określonych okolicznościach, gdy zwyczajnie jesteśmy nastawieni jedynie na przetrwanie dnia. Jesteśmy w końcu tylko ludźmi. By postawić zauważalny krok naprzód, najczęściej trzeba jednak samemu wziąć sprawy w swoje ręce.
Real Madryt tryb autopilota odpalił na trzy pierwsze rundy Pucharu Króla. Jest to zresztą w przypadku Królewskich dość częsta praktyka w tych rozgrywkach. Z jednej strony Copa del Rey nigdy nie było traktowane z założenia jako priorytetowy cel, z drugiej jednak mimo wszystko głupio było odpadać. No bo nie przystoi, nie Realowi Madryt. O ile samoster w starciu z Minerą zadziałał bezbłędnie, o tyle w konfrontacjach z Celtą i Leganés algorytm mechanizmu momentami się rozkraczał i gdy okazało się, że wynik sam się nie dowiezie, trzeba było pewne rzeczy korygować własnoręcznie. Podopieczni Carlo Ancelottiego dwukrotnie prowadzili 2:0, by za pierwszym razem rozstrzygnąć los spotkania dopiero w dogrywce, a za drugim awansować po golu Gonzalo w doliczonym czasie gry. Patrząc wyłącznie na efekt końcowy, cel został osiągnięty. W szerszym ujęciu dziś podobne nastawienie jednak niemal na pewno nie wystarczy.
Królewscy doszli do momentu krajowego pucharu, w którym trofeum znajduje się już w zasięgu wzroku, co siłą rzeczy musi działać bardziej motywująco. I choć losowanie było dla nas w teorii najbardziej łaskawe z możliwych, bo w drugim dwumeczu Atlético i Barcelona muszą powybijać siebie nawzajem, to jednak na tym etapie odrabianie pańszczyzny nie wchodzi już w grę. Zamiast liczyć, że coś zrobi się samo, trzeba podejść do tematu na poważnie od początku do końca, rozegrać dwa solidne spotkania, a dzień później śledzić na bieżąco, czy w finale Klasyk, czy jednak derby.
Pokusimy się o stwierdzenie (z którym najwyżej, drogi Czytelniku, się nie zgodzisz), że pewien paradoks Copa del Rey polega na tym, iż odpadnięcie z niego w fazie poprzedzającej półfinały bywa mniej bolesne, o ile rzecz jasna nie jest to równoznaczne z kompromitacją z rywalem z niższych lig. Gdy w grze pozostają już tylko cztery zespoły, nazwa „Puchar Króla” zaczyna wybrzmiewać zdecydowanie bardziej majestatycznie. Na tym etapie na placu boju najczęściej pozostają bowiem tylko nieprzypadkowe drużyny, a wśród nich odwieczni rywale.
Z obowiązku do odhaczenia na autopilocie i testu na przyzwoitość dochodzimy do momentu, kiedy wypadnięcie za burtę staje się faktycznie bolesne, a triumf ma wyjątkowo przyjemny i wyrazisty smak. Dość powiedzieć, że Puchar Króla potrafił nieraz osłodzić sezony zakończone niepowodzeniem w lidze lub Champions League. Śmiemy wątpić, że Superpuchar Hiszpanii, czy Klubowe Mistrzostwo Świata są zdolne w podobnych okolicznościach wywołać tak samo szczery uśmiech w chwilach ogólnego rozczarowania.
Nie sugerujemy w żadnym razie, by traktować już dziś Copa del Rey jako ewentualny puchar pocieszenia. Zauważamy jedynie, że to koniec końców wciąż jedno z cenniejszych trofeów do zgarnięcia, choć jego prawdziwa wartość jest trudna do docenienia w pierwszym momencie. Później jednak okazuje się, że wspomnienia Bale'a rzucającego czar spowolnienia na Bartrę (2014), czy Cristiano wyskakującego do piłki zawieszonej gdzieś w chmurach (2011) zostają w głowie na długie lata.
* * *
Mecz z Realem Sociedad rozpocznie się dzisiaj o godzinie 21:30, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale TVP 1 w serwisie CANAL+ Online.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze