Mijatović: Ancelotti zrobił fenomenalną robotę, zdobył mnóstwo tytułów, ale uważam, że po tym sezonie powinien odejść
Josep Pedrerol przeprowadził wywiad z Predragiem Mijatoviciem w programie El Cafelito. Już sama zapowiedź rozmowy odbiła się szerokim echem w mediach, a teraz przedstawiamy pełne tłumaczenie tej konwersacji.

Predrag Mijatović. (fot. Getty Images)
Potrzebujesz kawy, żeby wytrzymać? Ile godzin dziennie śpisz?
Bardzo mało, cztery, pięć godzin maksymalnie. Tak jest już od dłuższego czasu, ale czuję się dobrze, wstaję bez problemu.
I masz czyste sumienie?
Perfekcyjnie, perfekcyjnie. Dlaczego o to pytasz?
Bo ktoś, kto tak mało śpi, może mieć problemy z zaśnięciem, bo w jego głowie dzieje się za dużo rzeczy.
W moim przypadku to prawda, dzieje się mnóstwo rzeczy, to fakt. Ale sumienie mam czyste. Na razie.
Powinieneś zostać lekarzem.
Ach, tak?
Tak.
Jest coś w tym, że Nikola Tesla też spał bardzo mało. Może to coś bałkańskiego? Może ludzie z Bałkanów śpią mniej?
Może tak być. Twój ojciec chciał, żebyś był lekarzem?
Tak, mój ojciec tak.
Gdybyś nie był piłkarzem, zostałbyś lekarzem?
Na pewno.
To był wielki zawód dla twojego ojca? Wybaczył ci to?
Bardziej dla mojej mamy, wyobraź sobie.
Twoja mama bardziej tego chciała?
Tak, chciała, żeby jej syn został lekarzem. Takim młodym lekarzem, wiesz, jak to jest… Ale cóż, nie wyszło. Całe szczęście, całe szczęście.
Masz krew lekarza czy nie?
Nie, nie, skądże! Ale obejrzałem wszystkie dokumenty medyczne, wszystkie operacje na otwartym sercu. Uwielbiam medycynę, naprawdę. W pewnym momencie, dawno temu, miałem nawet pomysł, żeby zacząć ją studiować, ale to bardzo długie studia i wymagają dużo praktyki, a ja grałem w piłkę… więc nie było mi to dane. Ale fascynuje mnie to.
Wiele osób gra w piłkę, ale zostanie gwiazdą jest bardzo trudne. W twoim przypadku większą rolę odegrał talent czy ciężka praca?
Zgadzam się z tobą, żeby stać się ważnym piłkarzem i trafić do wielkiego klubu, tak jak mi się udało, trzeba mieć trochę szczęścia. Ale to nie tylko talent, trzeba dać z siebie o wiele więcej, żeby osiągnąć najwyższy poziom. Są różni piłkarze, każdy ma swoje zalety i wady. Jeśli jednak chcesz stać się gwiazdą i zostawić po sobie ślad, musisz poświęcić wiele. Trzeba dobrze przemyśleć, jak i co robić. W moim przypadku, oprócz talentu, kluczowe były konsekwencja, ciężka praca i profesjonalizm. Oczywiście, czasem zdarza się trochę poluzować, ale wtedy szybko wracasz na właściwe tory. Kariera piłkarza na najwyższym poziomie to bardzo skomplikowana droga.
Myślałeś, że jesteś najlepszy?
Zawsze chciałem być najlepszy, od dziecka. Nigdy nie zadowalało mnie bycie „trochę” dobrym, chciałem czegoś więcej. Stawiałem sobie cele, i to trudne do osiągnięcia. Nie chodziło mi o poprawę w ciągu dwóch kolejek, ale o bycie najlepszym w całym sezonie.
Dziś wystarczy zagrać trzy, cztery dobre mecze w Lidze Mistrzów i już jesteś uznawany za wielkiego piłkarza.
W moich czasach musiałeś rozegrać cały dobry sezon, albo nawet dwa, żeby zaczęto cię doceniać.
To ma swoje plusy i minusy. Plus jest taki, że ciągle się rozwijasz. Minus – nigdy nie jesteś do końca zadowolony.
Zgadza się, całkowicie się z tym zgadzam.
Już jako dzieciak chciałeś wygrywać wszystko?
Tak, to było niesamowite. Organizowałem turnieje szkolne, wybierałem drużyny. Byłem najmniejszy ze wszystkich… Zresztą, nawet dziś nie jestem wysokim gościem. Ale kiedy graliśmy w piłkę, byłem kapitanem drużyny, najsilniejszy, najbardziej zawzięty. Przepraszam za wyrażenie, ale byłem prawdziwym sku**ielem. I kiedy przegrywałem turniej, siadałem sam pod drzewem i płakałem. Nikt nie podchodził, bo w takim momencie mogło się to źle skończyć.
A kiedy zacząłeś grać w Valencii i w Realu Madryt? Kiedy przegrywaliście, było tak samo? Zamykasz się w pokoju, nie chcesz z nikim rozmawiać?
Nie, nie zamykałem się, ale bardzo cierpiałem. Nie znosiłem, kiedy ktoś mówił: „Nie martw się, wygramy następny mecz”. A skąd wiadomo, czy w następnym meczu zagram? Chcę wygrać ten mecz, który właśnie przegraliśmy!
Czyli nie akceptowałeś porażek?
Nie! Uważam, że po przegranej trzeba przeanalizować, co poszło nie tak. Trener robi to na poziomie drużyny, ale każdy zawodnik powinien sam ocenić, gdzie popełnił błędy i jak mógł lepiej zareagować w danej sytuacji.
Kiedy trafiłeś do Hiszpanii, analizowałeś obrońców, przeciwko którym grałeś.
Tak, nagrywałem fragmenty meczów i analizowałem defensorów. Wtedy nie było takich technologii, jak dziś. Zwracałem uwagę na ich ustawienie, nogę dominującą, sposób poruszania się. Wiedziałem, jak kogoś zaatakować w sytuacji jeden na jeden.
Dziś zawodnicy już tego nie robią.
Tak, ale ja robiłem to 30 lat temu! Nagrywałem mecze na kasetach VHS, czekałem na programy sportowe, by zdobyć więcej materiałów. Dzisiaj to wszystko jest łatwiej dostępne.
A bramkarzy analizowałeś?
Nie aż tak bardzo. Może przy rzutach karnych. Ale dla mnie najważniejsi byli obrońcy. Bramkarz mnie nie martwił – jeśli wychodzisz sam na sam i masz dobrą technikę, masz 90% szans na zdobycie gola. Obrońcy byli dla mnie większym problemem.
Ile razy widziałeś swojego gola w finale La Séptimy?
Żeby nie skłamać, ponad 2000 razy. A może i więcej, zarówno świadomie, jak i przypadkiem.
Czyli nie prosisz, żeby go puszczano, ale pojawia się często?
Dokładnie. Ale i tak sam oglądałem go mnóstwo razy.
Ponad tysiąc razy sam go sobie puszczałeś?
Tak. A teraz, kiedy moje córki są już duże, bo kiedy strzeliłem tego gola, jeszcze się nie urodziły, to pokazuję im: „Zobaczcie, co tata robił dawno temu, kiedy był w waszym wieku”. To fajne uczucie.
Ten gol to najpiękniejsza rzecz, jaka może przytrafić się piłkarzowi?
Tak, strzelić taką bramkę w finale Ligi Mistrzów, po 32 latach czekania… Gdybym przed meczem napisał scenariusz, pewnie bym coś pomylił.
Czy tamten gol został doceniony tak, jak na to zasługiwał?
Oczywiście, i to bardzo. Powiedziałbym nawet, że z każdym dniem bardziej. Real Madryt w ostatnich latach odnosił wielkie sukcesy, a jednak mnóstwo ludzi, gdy mnie widzi, mówi to samo: „Od ciebie wszystko się zaczęło”. To coś niesamowitego. Kiedy słyszysz od madridistas, że byłeś początkiem nowej ery Ligi Mistrzów, to najlepsze, co może ci się przytrafić.
To był piękny sezon, ale też bardzo trudny. Dlaczego? Mieliście przecież świetny zespół.
To była drużyna, która mogła albo osiągnąć wielki sukces, albo ponieść totalną porażkę. Nie było nic pomiędzy. Albo wygrywaliśmy, albo przegrywaliśmy wszystko.
Dlaczego?
Wtedy do drużyny przyszło nowe pokolenie piłkarzy i nowy trener – Fabio Capello. Człowiek z zupełnie inną filozofią pracy. Włoch, który wcześniej zdobył Ligę Mistrzów z Milanem, odnosił sukcesy. Więc wszyscy zastanawialiśmy się: „Co on zamierza tutaj zrobić?”. I rzeczywiście, zmienił wszystko – sposób trenowania, podejście taktyczne, sposób analizowania meczów… Na przykład zabronił nam gry w rondo przed treningami.
Nie było rondo?
Nie było. A my zawsze zaczynaliśmy od rondo. Nagle Capello powiedział: „Nie ma rondo, robimy specyficzne rozgrzewki”. Oczywiście protestowaliśmy, ale skoro nie było wyjścia, trzeba było się dostosować.
A treningi taktyczne?
Bardzo krótkie, ale intensywne. Ustawiał nas, czasem brał za rękę i przesuwał w konkretne miejsca. Trzeba było się szybko uczyć nowych rzeczy. I to działało.
Wygraliście ligę, ale Capello odszedł i przyszedł Heynckes.
Tak, przyszedł Heynckes – Niemiec, łagodniejszy, ale świetny człowiek. I wtedy się trochę rozluźniliśmy.
„Zjedliście trenera” – jak to mówią?
Dokładnie, tak się mówi w piłce. „Zjedliśmy go” – czyli wyczuliśmy, że nie ma nad nami takiej kontroli, jak Capello.
To dlatego w lidze nie poszło wam tak dobrze, a w Lidze Mistrzów wręcz przeciwnie?
Dokładnie. Liga wymaga regularności, a my się rozluźniliśmy. A w Europie to były pojedyncze mecze – faza grupowa, potem dwumecze. Wtedy potrafiliśmy się spiąć.
Piłkarz to egoista?
Tak, piłkarz to największy egoista, jaki może istnieć. A jeśli jesteś napastnikiem, to jeszcze większy.
W jakim sensie?
Masz okazję do zdobycia bramkę, a obok stoi twój kolega, który ma lepszą pozycję… Ale i tak próbujesz strzelać sam. Jeśli trafisz – wszystko świetnie. Jeśli nie – przepraszasz, ale wiesz, że przepraszasz tylko dla zasady, a nie dlatego, że naprawdę ci przykro.
W tamtej Lidze Mistrzów nie strzeliłeś żadnego gola aż do finału.
Tak, to niesamowite. Nawet Christian Karembeu, który w całej karierze może zdobył trzy gole, strzelił w tamtych rozgrywkach więcej ode mnie! A ja, napastnik, nie strzeliłem żadnego aż do finału.
Trzymałeś gola na finał?
Można tak powiedzieć.
Kilka dni przed finałem doznałeś kontuzji. To była prawdziwa kontuzja czy sposób na podgrzanie atmosfery?
Nie, nie, to była prawdziwa kontuzja! Przed finałem nie wiesz, czy kiedykolwiek jeszcze będziesz miał taką szansę. Ja wiedziałem, że to mój jedyny finał Ligi Mistrzów, więc musiałem zagrać.
Ale była jakaś sztuczka?
Może trochę… Byłem blisko z naszym fizjoterapeutą, Pedro Chuecą, i doktorem Coralem. Powiedziałem im: „Nie mówcie trenerowi, jak naprawdę się czuję”. I tak zagrałem.
Jeśli powiesz trenerowi przed finałem, że masz problem z łydką, to nie wystawi cię do gry, prawda?
Dokładnie. Jeśli przed takim meczem powiesz, że czujesz ukłucie w łydce, to trener cię nie wystawi, to niemożliwe. Dlatego musiałem zrobić wszystko, żeby się nie dowiedział. Wykorzystałem dobrą relację z Pedro Chuecą i doktorem Coralem, a oni mi zaufali.
Pomogli ci się wykurować?
Tak, Pedro Chueca stosował wszelkie możliwe zabiegi, zastrzyki, wszystko, co miał do dyspozycji. Nawet podczas rozgrzewki wciąż odczuwałem problem, ale potem – może przez adrenalinę, może przez atmosferę meczu – ból zaczął ustępować. Gdy zaczął się mecz, czułem się świetnie.
Miałeś mikrouraz?
Tak, Pedro mi mówił: „Gdybyśmy teraz zrobili ci rezonans, wykazałby mikrouraz”. Ale są takie mecze, takie momenty w życiu, gdy organizm mobilizuje się w całości – ciało, głowa, wszystko – i nagle nie czujesz bólu.
Jak można opisać uczucie po strzeleniu takiego gola?
Nie da się. To pytanie, które zadawano mi tysiące razy. I sam też wielokrotnie je sobie zadawałem. Jak opisać ten moment, gdy widzisz, że piłka wpada do bramki? To prawie niemożliwe. Trzeba to przeżyć, żeby zrozumieć. Na całym świecie jest niewielu piłkarzy, którzy przeżyli coś takiego – zdobycie gola w finale Ligi Mistrzów, który daje zwycięstwo po 32 latach czekania.
Koledzy też byli w euforii.
Oczywiście, wszyscy marzyliśmy o tym, żeby wygrać Ligę Mistrzów. Ale mój moment, ten gol, to coś, czego nie da się porównać z niczym innym.
Mówiłeś, że Fernando Sanz już przed meczem mówił, że strzelisz gola.
Tak, Fernando to nie tylko kolega, to mój brat. Jesteśmy sąsiadami od lat, przyjaźnimy się do dziś. Wtedy nie grał dużo, ale kiedy dostawał szansę, zawsze się spisywał. Jego ojciec, Lorenzo Sanz, sprowadził mnie do Realu Madryt, traktowałem go jak drugiego ojca.
Co powiedział ci Fernando przed finałem?
Powiedział: „Strzelisz gola i wygramy”. Ja na to: „Na jakiej podstawie masz taką pewność? Przecież nie strzeliłem ani jednego gola w tych rozgrywkach!”. A on: „Zobaczysz, strzelisz”. Wtedy mu obiecałem: „Jeśli trafię, pobiegnę do ciebie i będziemy świętować razem”. I tak się stało. Czasami taka wiara kolegi, kogoś, kto jest dla ciebie jak brat, daje ci ogromną motywację.
Wspominałeś o Capello, który zabronił wam grać w rondo. Kiedy odszedł, przyszedł Heynckes.
Tak, i był zupełnie inny.
Jaki trener jest idealny dla Realu Madryt? Twardy czy łagodny?
Ani taki, ani taki. Trener Realu musi mieć w sobie wszystko po trochu. Najlepsi byli Ancelotti i Del Bosque – to trenerzy, którzy w jednej chwili potrafili być twoim szkoleniowcem, ale i przyjacielem, ojcem, bratem. To mieszanka wszystkiego w jednym.
Zidane też taki był.
Tak, Zidane, Del Bosque, Ancelotti – to trenerzy, którzy nie szukają uwagi, nie chcą być w centrum wydarzeń, ale wiedzą, jak motywować piłkarzy. Wiedzą, kiedy trzeba odwrócić głowę i nie wdawać się w dyskusję.
Masz na myśli sytuację, gdy zawodnik reaguje źle na zmianę, jak kiedyś Cristiano czy Kroos?
Dokładnie. Zawodnik zaczyna się denerwować, ale trener, zamiast eskalować sytuację, mówi: „Spokojnie, siadaj”. I tyle. Niektórzy szkoleniowcy tego nie potrafią.
Mourinho?
Mourinho to mój przyjaciel, bardzo go cenię, ale w Realu Madryt… Nie wiem, czy to był trener odpowiedni dla tego klubu.
Dlaczego?
Jest zbyt impulsywny, zbyt konfrontacyjny. Może dla Florentino był idealny, ale dla drużyny? Nie jestem pewien. Mourinho to świetny trener pod względem metodologii, pracy na treningach, konferencji prasowych… Ale w Realu Madryt kluczowe jest to, jak grupa reaguje na trenera. Jeśli zbyt mocno naciskasz, to w pewnym momencie szatnia tego nie zaakceptuje.
Zidane miał dwie kadencje w Realu, a mówi się, że drugie podejście nigdy nie jest dobre.
Tak mówią, ale zobacz, jak to wyglądało w jego przypadku.
Dlaczego uważasz, że Mourinho był najlepszym trenerem dla Florentino?
Ze względu na jego charakter, sposób bycia. Myślę, że Florentino cenił go najbardziej.
Ale Ancelotti nadal jest trenerem Realu, bo Florentino tego chce.
Tak, przypuszczam, że tak. Bo jeśli Florentino mówi „nie”, to nie – to wszyscy wiemy.
Ale gdybyś zapytał go, kto był dla niego najlepszym trenerem w całej jego prezesurze?
Ty znasz go lepiej, ale myślę, że – z całym szacunkiem dla Ancelottiego, Zidane’a i wszystkich innych – odpowiedziałby: José Mourinho.
Mourinho przywrócił Real Madryt na europejską mapę?
Tak. Przez osiem lat klub nie mógł nawet dojść do półfinału Ligi Mistrzów, a on zrobił to trzy razy z rzędu. Przywrócił Real do ścisłej czołówki Europy.
Czyli dla ciebie Mourinho to numer jeden?
Tak. Gdybym ja był prezesem, to zawsze byłby moim pierwszym wyborem. A potem dopiero inni.
A sprowadziłbyś go do Partizana?
Nie mamy na to pieniędzy! Jesteśmy biedni.
Teraz pracujesz w Partizanie. Jak wygląda twoja rola?
Pracujemy w grupie sześciu osób. Partizan był w bardzo trudnej sytuacji, zarówno finansowo, jak i sportowo, i staramy się go odbudować. Powoli, ale dojdziemy do celu.
Już wcześniej miałeś doświadczenie jako dyrektor sportowy w Realu Madryt. Teraz znów pracujesz na wysokim stanowisku w Partizanie. Chcesz kiedyś zostać prezesem klubu?
Na razie nie. Mam mnóstwo pracy, musimy odbudować wielki klub od podstaw. Startujemy praktycznie z poziomu minus dziesięć – mamy ponad 50 milionów długu, budżet jest nierozsądnie zarządzany, trzeba oczyścić skład, zrobić rewolucję. Już kiedyś musiałem to robić w Madrycie.
W Realu byłeś odpowiedzialny za rozmontowanie ery Galácticos.
Tak, to była trudna decyzja, ale konieczna.
Jak trafiłeś do Valencii?
W 1993 roku Arturo Tuzón był prezesem Valencii. Kilka miesięcy przed końcem sezonu w Jugosławii przyjechał do Belgradu były piłkarz Valencii, Pasieguito, który pracował jako skaut. Dostał informację, że w Partizanie jest młody chłopak, który dobrze gra.
Wojna w Jugosławii sprawiała, że nie byłeś znany poza krajem.
Tak, przez embargo polityczne nie mogliśmy grać w europejskich pucharach ani w meczach międzynarodowych. W Jugosławii byłem gwiazdą, kapitanem Partizana, ale poza granicami nikt mnie nie znał. To nie były czasy, jak dziś, gdzie każdego można śledzić w internecie.
Pasieguito zobaczył cię na żywo i przekonał się do ciebie?
Tak, pojechał do Hiszpanii i powiedział: „Musimy go sprowadzić”. Potem przyszła oferta od Valencii.
Co wiedziałeś o Valencii?
Niewiele. Wiedziałem, że Mario Kempes tam grał, a on był moim idolem, więc od razu mnie to zaciekawiło.
Jak wyglądało twoje przybycie do Hiszpanii?
Myślałem, że będę gwiazdą, że na lotnisku będą kamery, ludzie… A tam? Nikogo! Tylko kierowca, który na mnie czekał.
Nie wiedzieli, że przylatujesz?
Wiedzieli, ale po prostu mnie nie znali! Wzięli mnie na stadion, pokazali wszystko, podpisałem kontrakt, wszystko super.
Pamiętasz swoją pierwszą konferencję prasową?
Tak! Pierwsze pytanie: „Na jakiej pozycji pan gra?”.
Serio?
Serio! Miałem bułgarskiego tłumacza, który znał trochę serbski, ale to nie było idealne tłumaczenie. Musiałem szybko myśleć – co odpowiedzieć? No i zacząłem się „sprzedawać”. Powiedziałem, że nie jestem klasycznym napastnikiem, bardziej drugą linią, że jestem techniczny… I tak sobie wymyślałem.
Jak wyglądały twoje pierwsze dni w Valencii?
Podjąłem najlepszą decyzję w moim życiu – zostałem tam na 20 dni, żeby trenować sam.
W środku lata?
Tak, 40 stopni, pusty klub, a ja codziennie trenowałem. Miałem 10 piłek, trener Paco Real pracował ze mną indywidualnie. Ćwiczenia fizyczne, strzały, bieganie.
Czemu zdecydowałeś się na to?
Bo wiedziałem, że nikt mnie tu nie zna. Musiałem być w świetnej formie na okres przygotowawczy.
Jak wyglądał twój pierwszy obóz z zespołem?
Pierwszy raz w życiu przeżyłem taką pretemporadę! Trenerem był Guus Hiddink. Kiedy zaczęliśmy biegać, zawsze trzymałem się z przodu.
To była dla ciebie lekcja pokory?
Tak, zrozumiałem, że czasem, mimo dobrej kariery w jednym miejscu, musisz zacząć od zera w innym. I ja zaczynałem od zera.
Byłeś szczęśliwy w Valencii?
Bardzo. Ludzie przyjęli mnie świetnie, rozumieli mnie, dobrze traktowali. Tam stałem się piłkarzem na wysokim poziomie i dojrzałem jako człowiek.**
Byłeś szczęśliwy w Valencii?
Bardzo, bardzo szczęśliwy. Przyjęli mnie świetnie, rozumieli mnie, dobrze traktowali. To tam stałem się piłkarzem na najwyższym poziomie i dojrzałem jako człowiek.
Ale twoje odejście było burzliwe.
Tak, to prawda. Ludzie byli bardzo źli.
W twoim ostatnim sezonie trenował cię Luis Aragonés. Jak bardzo cię ukształtował?
Jeśli zapytasz mnie, który trener dał mi najwięcej, nie mówię o najlepszym trenerze, ale o tym, który mnie najbardziej rozwinął jako piłkarza, to bez wątpienia Luis Aragonés. Jako szkoleniowiec, jako człowiek, jako motywator, jako osobowość – to był fenomen.
Jakiś jego komentarz szczególnie ci utkwił w pamięci?
Pierwsze słowa, które do mnie powiedział. Wtedy zrozumiałem, że to prawdziwy gość, od którego mogę się wiele nauczyć.
Jak wyglądało wasze pierwsze spotkanie?
Było w hotelu, gdzie drużyna się zbierała. Ja zawsze przychodziłem trochę wcześniej, jestem bardzo punktualny. Siedziałem przy barze i czekałem na kolegów. W pewnym momencie ktoś mówi: „Wchodzi Luis Aragonés”. Ja jako gwiazda Valencii pomyślałem sobie: „No dobrze, to on powinien podejść pierwszy”.
I co zrobił?
Ktoś mu powiedział, że tam siedzę, a on zaczął iść w moją stronę. Sztywny, pewny siebie, w tych swoich lekko przekrzywionych okularach. Podszedł na milimetr od mojej twarzy i powiedział: „Powiedziano mi, że jesteś najlepszym piłkarzem tej drużyny. To prawda?”. Odpowiedziałem: „Tak”. A on: „To będę od ciebie wymagał więcej niż od innych. Zrozumiano?”. Powiedziałem: „Oczywiście”. „Dobrze, bo możesz mi dać wiele, a ja mogę dać ci jeszcze więcej”. I poszedł.
To musiało zrobić wrażenie.
Pomyślałem sobie: „Kurde, to jest gość!”. Od tamtej pory mieliśmy świetne relacje. Było wiele anegdot, sytuacji… Ale najważniejsze było to, że gdy podpisałem wstępny kontrakt z Realem Madryt i miałem przeciwko sobie całe miasto, on mnie wspierał.
Jak cię wspierał?
Powiedział mi, żebym się nie martwił, że mnie ochroni. A potem dodał: „Podjąłeś najlepszą decyzję w swoim życiu, idąc do Realu Madryt. Z twoimi umiejętnościami i twoją grą, świat będzie należał do ciebie”. I miał rację.
Miałeś przeciwko sobie kibiców Valencii?
Tak, przez trzy-cztery miesiące na każdy mecz przychodziło 40 tysięcy ludzi, którzy byli przeciwko mnie. Miałem ochroniarzy – dziś to normalne, ale w sezonie 1995/96? Wtedy to było coś zupełnie innego.
Bolało cię to, jak odchodziłeś?
Tak, bo byłem młody i nie rozumiałem jeszcze, czym jest miłość do klubu, co znaczy dla kibica. Teraz to wiem doskonale. Gdybym był wtedy na miejscu kibiców Valencii, byłbym na siebie bardziej wściekły niż oni.
Czyli z czasem zrozumiałeś ich reakcję?
Tak, w pełni. Wyobraź sobie, że teraz Mbappé przychodzi do Realu, kibice są zachwyceni, zaczyna grać świetnie, jest najlepszy, a potem nagle Manchester City płaci jego klauzulę 500 milionów, a on mówi: „Odchodzę”. Dla mnie byłby skończony.
Mówisz, że gdyby Vinícius odszedł do Arabii Saudyjskiej, byłaby to zdrada?
Nie, to co innego. Jeśli ktoś z Arabii zapłaci jego klauzulę – 1000 milionów – i on zdecyduje się odejść, to można się trochę wkurzyć, ale da się to zrozumieć.
A jeśli Real Madryt sam go sprzeda za 500 milionów?
To wtedy sprawa wygląda inaczej. Bo jeśli klub go sprzedaje, to nie masz do niego żalu.
Jeśli Vinícius poprosiłby Real Madryt o zgodę na transfer i zaakceptowałby ofertę z Arabii Saudyjskiej, co byś zrobił?
To zależy od sytuacji. Jeśli piłkarz przychodzi i mówi: „Chcę odejść”, to trzeba mu na to pozwolić, nie ma z tym żadnego problemu. Dlaczego nie? Real Madryt przetrwał już wszystko. Odeszła Quinta del Buitre, odszedł Raúl, odszedł Fernando Hierro, Cristiano Ronaldo… Wcześniej czy później wszyscy odchodzą, a Real Madryt nadal wygrywa. Nie ma więc powodu, by się tym za bardzo przejmować.
Czy uważasz, że Vinícius to piłkarz, którego Real Madryt nie może stracić?
Jest doskonałym zawodnikiem, zdobył wiele i był decydujący w finałach. Ale może nadszedł moment, w którym chce odejść. A może wcale nie chodzi o to, że on chce odejść, tylko o to, że klub nie chce go sprzedać. Jeśli klub nie chce go sprzedać, a on nie chce odejść, to sprawa jest prosta – zostaje.
Kogo wolisz, Viníciusa czy Mbappé?
Mbappé. To tylko moja opinia, ale uważam, że to piłkarz innego rodzaju, bardziej kompletny. Ma o wiele więcej goli w nogach niż Vinícius. Oczywiście, Vinícius ma inne atuty, których Mbappé może nie mieć. Na przykład jego styl – kiedy atakuje setki razy w meczu, biegnie, drybluje… To koszmar. Dla obrońcy, dla kibiców drużyny przeciwnej, dla całej ludzkości – bo jest niewygodny, bardzo niewygodny. Ale jeśli musiałbym wybierać – Mbappé.
Odejście z Realu Madryt jest trudniejsze niż przyjście?
Nie, wręcz przeciwnie. Mam teorię – przyjście do Realu Madryt jest bardzo trudne, ale odejście jest bardzo łatwe. Spójrz, tylu piłkarzy chce tu trafić, ale tylko nieliczni mają tę szansę. Ale kiedy chcesz odejść, wystarczy, że podejmiesz decyzję.
W twoim przypadku też tak było?
Tak, popełniłem błąd. Miałem jeszcze trzy lata kontraktu, ale powiedziałem sobie: „Jestem bohaterem La Séptimy, a nie jestem zadowolony”. Trenerem był wtedy Toshack, nie dogadywaliśmy się. Gdy sezon się skończył, zapytałem prezesa Lorenza Sanza: „On zostaje?”. Odpowiedział: „Tak, nie mamy innej opcji”. Więc powiedziałem, że chcę odejść. A on na to: „Dokąd chcesz odejść?”.
To była pochopna decyzja?
Tak, klasyczny przypadek piłkarza, który myśli, że jest ponad Realem Madryt. W historii było wiele takich przypadków. Ja popełniłem błąd. Toshack przetrwał trzy, cztery miesiące i go zwolnili. A ja? Gdybym został, zdobyłbym kolejną Ligę Mistrzów, Ósmą, bo Real ją wygrał w kolejnych latach. Ale nie, ja chciałem odejść, bo uważałem, że jestem „człowiekiem La Séptimy”. Kiedy o tym myślę, to aż się denerwuję.
Teraz, gdy rozmawiasz z zawodnikami, jak im to tłumaczysz?
Mówię im: „Lepiej zagrać dziesięć meczów w Realu Madryt niż 35 czy 50 w innym klubie, z całym szacunkiem”. Spójrz na tych, którzy nie byli podstawowymi zawodnikami, a zdobyli kilka Ligi Mistrzów.
Myślisz, że Luka Modrić łatwo zaakceptował swoją nową rolę w drużynie?
Zaskoczyła mnie jego szybkość w dostosowaniu się do roli zawodnika rezerwowego. Luka Modrić i Toni Kroos to może dwaj najlepsi pomocnicy w historii Realu Madryt. Wygrali wszystko, dali drużynie niesamowicie dużo. Spodziewałem się, że trudniej będzie mu zaakceptować mniejszą rolę, ale zrobił to inteligentnie. Nadal tu jest, nadal wygrywa tytuły.
Dlaczego uznałeś to za inteligentne?
Bo został. Bo odrzucił oferty.
Otrzymał konkretne propozycje?
Tak, były propozycje.
Czy miałeś w tym swój udział?
Może bardziej jako doradca. Pomagam piłkarzom, daję im wskazówki.
Kto oferował mu transfer?
Arabia Saudyjska, dwa lata temu.
Jak na to zareagował?
Powiedział: „Nie, chcę zostać”. I pomyślałem: „O rany, rezygnuje z tylu pieniędzy w tym wieku, po tym wszystkim, co osiągnął?”. Ale spójrz – rok później znów wygrał Ligę Mistrzów. A potem jeszcze jedną.
Co chcesz mu powiedzieć teraz?
Nic. To jego decyzja. Jeśli chce tu zostać i zakończyć karierę w Realu Madryt, to wspaniale.
Myślisz, że zostanie?
Nie wiem. On chce zagrać na mistrzostwach świata ze swoją reprezentacją. To już przyszły rok, więc potrzebuje jeszcze jednego sezonu gry. Jeśli zostanie, będę szczęśliwy.
Myślisz, że Modrić tak bardzo kocha Real Madryt, że nawet zapłaciłby, żeby zostać?
Mam takie przeczucie. Że dla niego rok więcej tutaj jest wart wszystko. Może już wie, że nie będzie grał tak często, ale kiedy będzie dostawał minuty, da z siebie wszystko. I to pokazuje.
Ty nigdy nie zaakceptowałbyś roli rezerwowego?
Nie, jako piłkarz na pewno nie.
Ale doceniasz Modricia za to, jak się zachowuje?
Tak, biję mu brawo.
Gdybyś wtedy miał kogoś, kto by cię ostrzegł, posłuchałbyś?
Pewnie tak. Kogoś, kto by mi powiedział: „Gdzie idziesz? Do Fiorentiny? Trapattoni, Batistuta, Rui Costa – świetna drużyna. Ale gdzie idziesz? Z Realu Madryt do Fiorentiny?”. To tak, jakbyś mieszkał w Madrycie i nagle przeniósł się… Nie chcę nikogo obrazić, ale no… „Co ty wyprawiasz?”.
Czy żałowałeś swojej decyzji już po 15 dniach?
To spotyka każdego piłkarza.
Jak to wyglądało w twoim przypadku?
Pojechałem do Florencji. Piękne miasto, wszystko super. Okres przygotowawczy, nowe wyzwanie. Ale gdy okres przygotowawczy się skończył, usiadłem i pomyślałem: „Co ja zrobiłem?”.
I jak wtedy się czułeś?
Smutno. Ale nie chciałem tego przyznać. W wywiadach mówiłem: „Czuję się świetnie, Florencja jest fantastyczna!”. A potem wracałem do domu i miałem ochotę wymiotować, bo wiedziałem, że kłamię.
Dlaczego odszedłeś do Levante?
To była decyzja rodzinna. Fiorentina praktycznie upadła z powodów finansowych, więc byłem wolnym zawodnikiem. Wróciłem do Walencji, do Levante, bo chciałem być blisko mojego syna, którego teraz już nie ma. Bardzo za nim tęskniłem.
Miałeś inne opcje?
Tak, miałem oferty z krajów arabskich, ale wtedy nie płacono tam takich sum jak teraz. Ostatecznie postanowiłem zostać w Hiszpanii, grać w piłkę jeszcze rok, dwa, w zależności od projektu sportowego Levante, i spędzać czas z synem. Był chory, miał swoje problemy, więc chciałem po prostu być przy nim.
Levante nie awansowało wtedy do La Ligi.
Tak, zostaliśmy w drugiej lidze i wtedy zdecydowałem, że czas zakończyć karierę. Nie miałem już ochoty na grę.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że twój syn Andrea cię uratował.
Tak, jestem o tym przekonany. Urodził się w 1994 roku, a ja przyjechałem do Walencji w 1993. Mój pierwszy sezon był niesamowity. Zostałem największym zaskoczeniem rozgrywek, trenowałem samotnie przed sezonem, potem zdobywałem gole, wybrano mnie najlepszym piłkarzem okresu przygotowawczego. Wtedy na mnie patrzono jak na nowego Mario Kempesa.
Jak wpłynęło na ciebie jego przyjście na świat?
Gdy Andrea się urodził, miał już swoje problemy zdrowotne, ale jako młody chłopak nie traktujesz tego poważnie. Żyjesz swoim życiem, myślisz, że wszystko jest w porządku. Potem przeniosłem się do Madrytu, próbowałem go sprowadzić, ale nie czuł się tam dobrze, więc wrócił do Walencji, gdzie mieszkał z cudowną rodziną – Rafą i Maru, którzy byli dla mnie jak rodzice.
W tamtym okresie byłeś jedną z największych gwiazd La Ligi.
Tak, jak teraz największe gwiazdy. Kiedy jesteś na szczycie, wydaje ci się, że jesteś kimś więcej. Zarabiasz dobrze, masz świetne życie, myślisz, że jesteś nieśmiertelny. Jakbyś mógł skoczyć z budynku i nagle wyrosłyby ci skrzydła. Ale to nie jest prawda.
Andrea zmienił twoją perspektywę?
Tak. Kiedy zaczynałem myśleć, że jestem „niezniszczalny”, on miał kryzysy zdrowotne, które zmuszały mnie do jazdy do Walencji. Jechałem tam samochodem, nie pamiętając, czy padał deszcz, czy świeciło słońce. Spędzałem noce w szpitalu, a potem wracałem nad ranem do Madrytu, żeby trenować. I tak wiele razy.
Jak to na ciebie wpłynęło?
Uświadomiłem sobie, że choć mogłem czuć się potężny, to nie mogłem pomóc mojemu synowi tak, jak chciałem. To mi dało wielką lekcję.
Nadal cię to kształtuje?
Tak. Dziś też staram się pamiętać o tej lekcji. Okej, wszystko może być w porządku, ale trzeba zachować spokój, być pokornym, mieć empatię i pomagać, jeśli możesz. Andrea pomógł mi stać się lepszym człowiekiem, lepszym ojcem, lepszym przyjacielem. Był moim punktem równowagi.
Myślisz, że miał w twoim życiu misję?
Tak to widzę. Kiedy ktoś traci dziecko, zawsze szuka jakiegoś wytłumaczenia. Pytasz: „Dlaczego ja?”. Wierzę, że moja misja to było uratowanie ojca. I udało mu się.
Masz córki.
Tak, trzy córki i syna.
Są już dorosłe?
Tak. Mój syn ma 32 lata, córki 25, 24 i najmłodsza 22.
Dwie z nich zajmowały się modelingiem?
Tak, dwie są bardzo piękne, jak ich matka. Jedna z nich pracowała trochę w modelingu, ale obie skończyły studia i teraz pracują. Najmłodsza kończy uniwersytet.
Czujesz się nadal piłkarzem?
Całkowicie. Nie lubię określenia „były piłkarz”, brzmi fatalnie, jakbyś do niczego się już nie nadawał. Ja nadal się czuję piłkarzem, a do tego kocham futbol.
Myślałeś kiedyś o zostaniu trenerem?
Nigdy.
Dlaczego? Nie chcesz pracować z egoistami?
To też. Ale poza tym zawsze chciałem poznać drugą stronę futbolu. Jak podejmowane są decyzje transferowe? Jak organizuje się klub? Co dzieje się poza tymi 90 minutami na boisku? Jak wygląda codzienna praca poza szatnią? Chciałem to wszystko zrozumieć.
I jakie masz wnioski?
Że najlepiej być piłkarzem. To najlepsza praca na świecie.
Trafiłeś do Realu Madryt jako dyrektor sportowy, kiedy prezesem był Ramón Calderón. To była trudna misja?
Bardzo trudna.
Musiałeś zarządzać końcem ery Galácticos.
Tak, ale zanim do tego doszło, trzeba było zrozumieć, dlaczego w ogóle dostałem szansę na pracę w klubie. Florentino Pérez, który w 2000 roku przejął Real Madryt, zmienił klub, sprowadził gwiazdy i odnosił sukcesy. Ale potem: jeden sezon bez tytułów, drugi sezon bez tytułów, trzeci sezon bez tytułów… I zaczęły się problemy.
Florentino musiał przyznać, że jego projekt się wyczerpał?
Tak, musiał się z tym zmierzyć. I ty go znasz dobrze – w pierwszej swojej kadencji wykonał fenomenalną pracę. Ale potem sam stał się niemal przyjacielem piłkarzy.
To największy błąd, jaki może popełnić prezes?
Największy. To samo dotyczy dyrektora sportowego i każdego działacza. Jeśli chcesz być kumplem piłkarzy – jesteś skończony.
Dlaczego?
Bo piłkarze to egoiści. Mówię to z pełnym szacunkiem, ale tak to działa. Nie dotykaj ich dwóch rzeczy: pieniędzy i reputacji. Jeśli zauważą, że próbujesz to naruszyć, stajesz się ich wrogiem.
Florentino podał się wtedy do dymisji i były nowe wybory.
Tak, było pięciu kandydatów. Jednym z nich był Ramón Calderón, którego osobiście nie znałem. Spotkaliśmy się przez wspólnego znajomego, a on chciał, żebym był częścią jego zespołu.
Jakie miałeś szanse na dostanie się do klubu?
W normalnych warunkach? Żadne. To tak, jakby dziś ktoś miał startować w wyborach przeciwko Florentino.
Jak teraz wygląda twoja relacja z Florentino Pérezem?
Była bardzo dobra i nadal jest dobra.
Powiedziałeś „była”…
Bo dawniej rozmawiałem z nim częściej. W pierwszej kadencji jego prezesury spotykaliśmy się jako były piłkarz i prezes.
Kiedyś przez przypadek pomogłeś mu znaleźć trenera koszykówki.
Tak, przypadkiem poleciłem mu trenera i wygrali dwie ligi. Ale potem musieli go zwolnić.
Czy Florentino się na ciebie o coś obraził?
Podejrzewam, że tak, bo dołączyłem do kampanii Ramóna Calderóna.
Dlaczego to miałoby go urazić?
Bo Ramón Calderón był wcześniej dyrektorem w zarządzie Florentino Péreza, a potem stał się jego konkurentem w wyborach. Florentino zobaczył to jako zdradę. A skoro ja poszedłem z Ramónem, to się na mnie trochę obraził.
Powiedział ci to wprost?
Nigdy mi tego nie powiedział, ale to było jasne. Wiedziałem o tym. Widzisz to, czujesz to. Mieliśmy wspólnych znajomych i przez nich docierały do mnie takie sygnały.
Co mówili?
Na przykład dzwonił do mnie znajomy, który był blisko Florentino, i mówił: „Florentino jest trochę rozczarowany, że poszedłeś z Calderónem”. Ale nikt mi tego nie powiedział w twarz.
Ostatecznie Calderón wygrał wybory, a ty zostałeś dyrektorem sportowym. To było trudne zadanie?
Bardzo trudne, zwłaszcza w tamtym okresie.
Ale od początku wiedziałeś, co chcesz zrobić?
Tak, miałem to bardzo jasno określone. Tak samo jak teraz w Partizanie Belgrad. Kiedy wchodzisz do klubu w kryzysie, kiedy przez trzy lata nie ma wyników, kiedy nie działa zmiana trenerów, kiedy nie działają zmiany dyrektora sportowego, a nawet sam Florentino Pérez podaje się do dymisji – to co trzeba zrobić? Zmienić drużynę.
Nie bałeś się radykalnych decyzji?
Nie, bo jeśli przez trzy lata nic nie działa, to trzeba zrozumieć, że problemem są piłkarze, a nie trenerzy czy dyrektorzy sportowi.
Ilu zawodników pożegnałeś w pierwszym sezonie?
Ponad 18. W pierwszym i drugim roku to były duże zmiany.
Nie mogli odejść wszyscy na raz.
Oczywiście, że nie. Trzeba było mieć gotowe zastępstwa. Przykład – Roberto Carlos. Jego kontrakt dobiegał końca, więc sześć miesięcy wcześniej sprowadziliśmy Marcelo, 18-latka, o którym nikt nie słyszał. Ale my go znaliśmy. Więc Roberto Carlos odchodził, a Marcelo był gotowy do gry.
Jak powiedziałeś Roberto Carlosowi, że nie zostanie?
Po prostu. Kontrakt się kończy, a my mamy inną wizję na przyszłość. Bez żadnych dramatów. Może się mylę, ale taka jest moja decyzja.
Wkurzył się?
Trochę tak, nie spodziewał się tego po mnie. Ale teraz jesteśmy w świetnych relacjach.
Straciłeś przez to przyjaciół?
Może na jakiś czas. Ale teraz rozumieją, że w futbolu, nawet jeśli kogoś uwielbiasz jako człowieka, to w pracy musisz podejmować trudne decyzje.
Czy Marcelo był twoim najlepszym transferem?
Był jednym z najlepszych.
Kogo jeszcze uważasz za dobry transfer tamtych czasów?
– Ruuda van Nistelrooya, Cannavaro…
Jak ważny jest pierwszy sezon dyrektora sportowego?
Kluczowy. Wchodzisz do klubu i musisz natychmiast wywrzeć wrażenie. Jeśli twój pierwszy rok jest słaby, kryzys cię pożre.
Beckham był jednym z zawodników, którzy wtedy odeszli. Jakim był profesjonalistą?
Niesamowitym. Z taką presją medialną, jaką miał on, a jednocześnie tak profesjonalnym podejściem – czegoś takiego nigdy nie widziałem. Zawsze był przygotowany do gry, nigdy się nie skarżył.
Fabio Capello nie chciał na niego stawiać?
Miał inne pomysły na zespół. A potem Beckham podpisał kontrakt z LA Galaxy, więc Capello się wściekł i go odstawił.
I co zrobiliście?
Przekonaliśmy Capello, żeby go przywrócił.
Mówisz, że trenerzy o silnym charakterze cierpią w Realu Madryt?
Tak, cierpią sami na własne życzenie. W Realu trzeba umieć stosować delikatniejsze podejście.
Ronaldo Nazário również odszedł.
Tak, sprzedaliśmy go do Milanu.
Capello miał z nim problem?
Był wręcz obsesyjnie skupiony na wadze piłkarzy.
Jak wyglądała sytuacja Ronaldo?
Każdego ranka wszyscy musieli się ważyć i wpisywać wagę na tablicy. A miejsce Ronaldo zawsze było puste. Capello wariował: „On się nie waży! Nie chce się ważyć!”.
Jak to rozwiązaliście?
Poszedłem do Ronaldo i zapytałem: „Dlaczego się nie ważysz?”. A on na to: „Przecież wszyscy widzą, że jestem gruby. Po co mam to jeszcze wpisywać?”.
I co zrobiłeś?
Powiedziałem: „Masz rację. Nie musisz się ważyć”. Poszedłem do Capello i powiedziałem: „Ronaldo ma specjalne pozwolenie od klubu, nie musi się ważyć”.
Capello się wściekł?
Oczywiście. Powiedział: „Ale przecież on waży co najmniej 6 kg za dużo!”. Więc zapytałem: „To po co ma się ważyć?”. I tyle.
To była decyzja klubu, żeby Ronaldo odszedł?
Tak, sprzedaliśmy go do Milanu.
Spotkałeś się z krytyką?
Tak, część prasy mnie za to zniszczyła.
Czemu byłeś tak często krytykowany?
Nie wiem. Każdy piłkarz Realu Madryt ma swoich dziennikarzy, swoje gazety. To zauważyłem bardzo szybko.
Która gazeta była „twoja”?
Kilka.
Wiedziałeś, kto puszczał przecieki?
Oczywiście. Wystarczyło zobaczyć, gdzie coś się pojawia, i od razu było wiadomo, kto to przekazał.
Wysłałeś Ronaldo do Milanu, a on od razu strzelił dwa gole.
Tak, i od razu mnie zaatakowano.
Pamiętasz, jak cię nazywano?
Tak, „Balkański mafioso”, „Al Pacino z Bałkanów”, „skorumpowany”, „złodziej”.
Pisali, że nawet Santiago Bernabéu zabierzesz ze sobą?
Tak, mówili, że wyniosę stadion do Czarnogóry!
Jak sobie z tym radziłeś?
Byłem już na to odporny.
Krytyka cię nie ruszała?
Nie, bo zostałem na nią zaszczepiony w Walencji. Tam przez trzy miesiące byłem niszczony.
To ci pomogło?
Tak, to jest szczepionka na całe życie.
W Partizanie też podejmujesz trudne decyzje?
Tak, zwolniłem 80 osób, 30 ze sztabu sportowego.
Krytyka cię nie powstrzyma?
Nie. Jeśli zaczynasz podejmować decyzje, kierując się tym, co piszą media, jesteś martwy.
Czy wojna w twoim kraju zmieniła twoje spojrzenie na świat?
Tak, stawia przed tobą mnóstwo pytań. Czy to jest sprawiedliwe? Dlaczego? Jak to możliwe, że nagle w środku Europy NATO bombarduje Serbię i Czarnogórę? Nie rozumiesz tego.
Czułeś się bezsilny?
Tak, bo jesteś przyzwyczajony, że wojny toczą się gdzieś daleko, a nagle dzieje się to w Europie, w twoim kraju. A cały świat, NATO, wszyscy razem przeciwko Serbii i Czarnogórze. To nie miało sensu.
Próbowałeś coś zrobić?
Tak, jako ktoś rozpoznawalny w świecie futbolu próbowałem protestować, ale szybko zrozumiałem, że nie mam na to żadnego wpływu. Nikogo to nie obchodziło.
Bolało cię to?
Oczywiście. Tyle osób zginęło, tyle rodzin straciło domy. Tutaj ludzie tego nie rozumieją, ale my, którzy tam żyliśmy, wiemy, jak wielka to była niesprawiedliwość.
Czy trudno było być przyjacielem Chorwatów, takich jak Šuker czy Prosinečki?
Nie dla mnie. Ale dla ludzi w moim kraju? Byłem największym zdrajcą w historii.
Dlaczego?
Bo w 1994 roku, w środku wojny, Chorwacja grała towarzyski mecz przeciwko Hiszpanii w Walencji. Przyjechali moi dawni koledzy – Šuker, Boban, Prosinečki, Jarni… Razem byliśmy mistrzami świata U-20 w 1987 roku. Poszedłem się z nimi spotkać w hotelu.
I co się stało?
W Serbii uznano to za zdradę. Dla polityków Chorwaci byli wrogami. Ale dla mnie? To byli moi przyjaciele. I jeśli moi przyjaciele przyjeżdżają do miasta, w którym mieszkam, to pójdę się z nimi zobaczyć.
Nadal to robisz?
Zawsze. I będę to robił.
Kto jest najlepszym piłkarzem La Ligi w tej chwili?
Mbappé.
Mbappé? Ale on nawet nie gra rok w La Lidze.
Mówię o piłkarzu z największym potencjałem i przyszłością. Jeśli chodzi o najlepszego obecnego zawodnika w lidze hiszpańskiej, to temat jest otwarty.
A co sądzisz o sędziowaniu w Hiszpanii?
W klubie takim jak Real Madryt można czasem narzekać na jakieś decyzje, ale nie ma sensu robić z tego wielkiej sprawy.
Czy f**k off to obraza?
Nie, f**k you to obraza. f**k off to wyrażenie w stylu „daj mi spokój” albo „spadaj”. Każdy, kto zna trochę angielski, to wie.
Czy w takim razie Jude Bellingham zasłużył na czerwoną kartkę za powiedzenie tego do sędziego?
Nie. Myślę, że to była przesadzona decyzja. Sędziowie są pod ogromną presją, ale powinni mieć trochę więcej wyczucia.
Afera Negreiry – co o niej myślisz?
Coś takiego nie powinno mieć miejsca w żadnym poważnym kraju piłkarskim. Nigdy. To skandal.
Barcelona mówi, że to nic wielkiego, a jednocześnie krytykuje Real Madryt.
To mnie bawi. Wyobraź sobie, co by się stało, gdyby to Real Madryt miał takie powiązania z sędziami jak Negreira. To byłby skandal na skalę światową.
Czy Real Madryt rzeczywiście miał w historii fory u sędziów?
Nie, to mit. Jeśli przeanalizujesz historię, zobaczysz, że Real Madryt częściej był poszkodowany przez sędziów, niż im pomagano.
Kiedy grałeś w Walencji, sędziowie traktowali cię lepiej niż w Madrycie?
Tak samo. Ale byłem piłkarzem, który często przewracał się w polu karnym…
Czyli symulowałeś?
Czasami tak. Ale w futbolu tak to działa – jeśli nie oszukujesz, nie wygrywasz.
Chciałbyś, żeby Haaland zagrał w Realu Madryt?
Tak, i myślę, że to się stanie.
Dlaczego?
Bo wiem z dobrego źródła, że Haaland marzy o grze w Realu Madryt.
Ale podpisał nowy kontrakt z Manchesterem City.
Tak, ma świetne warunki, zarabia fortunę, wygrał Ligę Mistrzów, ale jeśli Real Madryt się po niego zgłosi, nie będzie się wahał.
Mecz z Manchesterem City w Lidze Mistrzów – martwisz się?
Nie, ale Real musi być skoncentrowany. City w tym sezonie nie jest aż tak błyskotliwe jak wcześniej, ale nadal ma niesamowitych zawodników. To kwestia czasu, zanim znów zagrają na najwyższym poziomie.
Pep Guardiola powiedział, że City ma tylko 1% szans na awans. Wierzysz mu?
Ani trochę. Guardiola to najlepszy trener na świecie, razem z Ancelottim. Są kompletnie różni, ale Pep dobrze wie, że jego drużyna ma co najmniej 50% szans. Może nawet 70%.
Lubisz Ancelottiego i Xabiego Alonso?
Tak, bardzo.
Czy Xabi Alonso pasowałby do Realu Madryt?
Powiedziałem niedawno, że Ancelotti zrobił fenomenalną robotę, zdobył mnóstwo tytułów, ale uważam, że po tym sezonie powinien odejść.
Nawet jeśli wygra Ligę Mistrzów?
Tak, niezależnie od wyników. Myślę, że Florentino Pérez powinien postawić na nowego trenera, jak Xabi Alonso.
Dlaczego uważasz, że era Ancelottiego powinna się skończyć?
Bo był tu długo i osiągnął wszystko. Nie sądzę, żeby mógł jeszcze czymś zaskoczyć.
A jeśli znów wygra Ligę Mistrzów i La Ligę?
Wciąż uważam, że klub powinien przygotować się na zmiany.
Przecież Fabio Capello wygrał ligę i został zwolniony.
Dokładnie. I to ja go zwolniłem.
Czemu?
Bo nie podążał za wizją przyszłości Realu Madryt. Chciał na przykład przedłużyć kontrakt Roberto Carlosa, a ja uważałem, że czas postawić na Marcelo.
I miałeś rację?
Tak. Capello odszedł, przyszedł Schuster i zdobył mistrzostwo. A Marcelo stał się kluczowym zawodnikiem.
Czyli trzeba wiedzieć, kiedy powiedzieć „dziękujemy”?
Tak, w odpowiednim momencie trzeba podziękować i zrobić krok naprzód.
Chciałbyś wrócić do Realu Madryt?
A kto by nie chciał?
Więc jeśli zadzwoniłby do ciebie Florentino…
W pierwszej sekundzie mówię „tak”!
Chcesz, żebym mu to przekazał?
Jeśli ktoś może to zrobić, to ty!
Teraz nie jest moment na powrót do Realu Madryt?
W tej chwili jestem w pełni skupiony na Partizanie Belgrad.
Ale w przyszłości?
Kiedy postawię Partizan na nogi, dam ci znać.
To zostajemy w kontakcie?
Oczywiście. Między nami.
Dzięki za rozmowę.
Dzięki również
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze
Komentarze pod tym tekstem zostały wyłączone