Dziś też nie będzie normalnie
Błysk, krótkie mgnienie, a potem już nic nie jest takie samo.

Antonio Rüdiger i Fede Valverde. (fot. Getty Images)
Jedna przelotna chwila lub z pozoru niezbyt istotny fakt mogą w rezultacie stanowić źródło niekończącej się inspiracji. Czasami jest to świetnie zrealizowany dokument o jakimś egzotycznym miejscu. Innym razem usłyszymy jakiś oddziałujący na najgłębsze emocje utwór lub przeczytamy coś, co przeniesie nas na moment w inny świat. Na naszej życiowej ścieżce możemy też trafić na kogoś, kto na co dzień wykonuje niby zwyczajny zawód, ale robi to z taką pasją i zaangażowaniem, że z automatu budzi w nas pociąg do tej profesji.
Właśnie w ten sposób świat dorobił się niejednego podróżnika, muzyka, dziennikarza, pisarza, czy nauczyciela. Oczywiście nie wszystkim było dane przebyć podobną drogę od początku do końca. W międzyczasie trzeba bowiem jeszcze ogromu pracy i nieustannego dbania o to, by ogień nie zgasł. Ci, którym się to udało, musieli jednak od czegoś zacząć i zazwyczaj doskonale pamiętają, z czego wykiełkowały ich późniejsze życiowe losy.
Zeszłotygodniowy mecz na Etihad należał do jednych z tych, które obejrzane przypadkowo mogły śmiało przyczynić się do wzrostu populacji kibiców Królewskich. Potyczka ta miała w sobie wszystko, by w głowie młodego człowieka coś nieodwracalnie zaskoczyło i wciągnęło go w objęcia, z których już się nie wyswobodzi. Starszy stażem kibic otrzymał zaś jedną z produkcji utwierdzających go w przekonaniu, że ta dożywotnia subskrypcja bez możliwości rezygnacji była jedną z najbardziej opłacalnych umów w życiu, nawet jeśli opłaca się ją czymś znacznie cenniejszym od pieniędzy, bo własnymi emocjami.
Rywalizacja Realu Madryt z Manchesterem City należy niewątpliwie do jednych z najbardziej elektryzujących na europejskiej arenie w ostatnich latach. Tegoroczna jej odsłona różni się jednak od poprzednich. Trudno bowiem nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że gdyby nie szereg anomalii, w ogóle nie powinno do niej na tym etapie rozgrywek dojść. Przy poprzednim formacie Champions League tego rodzaju legendarne przedwczesne finały w 1/8 nie dziwiły aż tak bardzo. Szanse ich wystąpienia były o wiele większe. Ktoś zajmuje pierwsze miejsce w grupie, ktoś drugie, potem dochodzi do losowania z określoną liczbą opcji, ot cała filozofia.
Tym razem o skrzyżowanie dróg obu drużyn było znacznie trudniej. Najpierw i jedni, i drudzy musieli przez osiem kolejek nieudolnie przygotowywać sobie grunt pod dalsze fazy, w dziewiątej przystąpili do pierwszego losowania, bo trudno inaczej nazwać to, jak w praktyce wyglądała ostatnia seria gier przy tabeli płaskiej niczym deska do prasowania, a potem trafić na siebie w jeszcze jednym losowaniu, gdzie szanse wynosiły fifty-fifty i koniec końców wypadło na to teoretycznie mniej kolorowe fifty.
Z perspektywy pierwszego starcia można poniekąd stwierdzić, że to chyba dobrze, iż oba zespoły w fazie ligowej zepsuły tyle, ile tylko były w stanie, a następnie jeszcze miały pecha w losowaniu. Choć z naszego punktu widzenia to rzecz jasna dwa gole Królewskich w końcówce uczyniły z wieczoru w Manchesterze jeden z tych, które w razie awansu z pewnością trafią do księgi magii, to jednak jeśli mamy być szczerzy, nawet bez nich dalecy bylibyśmy od przekreślania szans na awans. Podopieczni Carlo Ancelottiego jak na mecz z City na wyjeździe sprawiali wrażenie zespołu czującego się na tle tego rywala o wiele swobodniej niż zazwyczaj. W razie porażki po prostu czulibyśmy zwyczajny niedosyt, a Emilio Butragueño mógłby rzucić po ostatnim gwizdku legendarne „zasłużyliśmy na zwycięstwo” i miałby przy tym pewnie sporo racji.
Gdybyś jednak, drogi czytelniku, do tej pory miał wrażenie, że zapomnieliśmy, iż dziś czeka nas jeszcze rewanż, to jesteś w błędzie. Mamy tego pełną świadomość i doskonale wiemy, że wieczorem może wydarzyć się dosłownie wszystko. Choć tęgie umysły hiszpańskiego dziennikarstwa wyliczają, że Real ma 80% szans na awans, to jednak podobne kalkulacje są dla nas równie wiarygodne, jak ...................................... (wpisz dowolną obietnicę przedwyborczą). Z drugiej strony, nic nie poradzimy na to, że przed wieczorną konfrontacją na Santiago Bernabéu czujemy po prostu ekscytację. Nie jest jej w stanie zahamować nawet fakt, że w parę chwil roztrwoniliśmy przewagę w La Lidze, a w przeszłości w Champions League w rewanżowych starciach kręciliśmy thrillery, które były w stanie skrócić życie o kilka lat.
Liga Mistrzów dla Realu Madryt jest czymś, co zakrzywia logikę, tłumi zdrowy rozsądek i wprawia w stan świadomości, w którym porażka z Espanyolem, czy remis z Osasuną mają znacznie dopiero po powrocie do tego równoległego wszechświata. Bernabéu jest zaś stadionem, o którym większość ludzi mylnie mówi, że widział już wszystko. A mylnie dlatego, że jego tolerancja na zdarzenia ze wszech miar niepojęte jest nieskończona. I to nie tylko wtedy, gdy wcześniej wiatr mocno wieje nam w oczy.
Gdyby chodziło o normalny mecz w normalnych rozgrywkach między normalnymi drużynami, napisalibyśmy, że dziś po prostu gospodarze muszą dowieźć skromną zaliczkę z wyjazdowej potyczki. To jednak nie będzie normalne spotkanie w normalnych rozgrywkach między normalnymi drużynami. Dlatego też jesteśmy pewni, że na naszych oczach odstawi się jeszcze coś, czego nikt się nie spodziewał. I właśnie dlatego nie możemy się już doczekać 21:00.
***
Mecz z Manchesterem City rozpocznie się dzisiaj o godzinie 21:00, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale CANAL+ Extra 1 w serwisie CANAL+ Online.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze