Di María: Cristiano urodził się w nieodpowiednim momencie, bo akurat trafił na kogoś, kto został dotknięty przez magię
Ángel Di María udzielił obszernego wywiadu dla angielskiej gazety Infobae. Były gracz Realu Madryt opowiadał głównie o swojej karierze w reprezentacji, ale został też zapytany o ostatnie słowa Cristiano Ronaldo.

Ángel Di María. (fot. Getty Images)
Można powiedzieć, że jesteśmy u ciebie w domu, prawda? Mam na myśli Benficę.
Tak, to prawda. To mój pierwszy dom w Europie, miejsce, które jako pierwsze otworzyło przede mną drzwi. Przyjechałem tu z rodziną jako osiemnastolatek. Spędziłem tu trzy niesamowite lata. Zawsze chciałem mieć możliwość powrotu i w końcu mi się to udało.
Wyobrażam sobie, że jesteś do tego przyzwyczajony, bo we wszystkich klubach, w których grałeś, radziłeś sobie świetnie i zdobywałeś tytuły. Ale tutaj, w Benfice, ludzie naprawdę cię kochają. Wiem, że w tym mieście kibice są bardzo emocjonalni, ale czuć, że to uczucie wobec ciebie jest wyjątkowe.
Tak, dają mi to odczuć na ulicy, kiedy idę coś zjeść, albo gdy jestem z dziećmi na placu zabaw. Jest jeden plac blisko naszego domu, tam je zabieram i ludzie zawsze okazują mi sympatię. Powtarzałem to od samego początku – przez pierwsze dwa lata byłem głównie rezerwowym, a kiedy wchodziłem na boisko, czułem się, jakbym był Leo Messim na Monumental. Nie rozumiałem dlaczego. Nigdy tego do końca nie pojąłem, ale kibice od pierwszego dnia darzyli mnie ogromnym uczuciem. Może dlatego, że przyjechałem tu jako młody chłopak i mieli wrażenie, że to tutaj wszystko się dla mnie zaczęło, że właśnie stąd ruszyła moja kariera. To uczucie było ze mną od samego początku, dlatego zawsze miałem w głowie myśl o powrocie, by znów to poczuć.
Są rzeczy, o których my, stojący z boku, nie mamy pojęcia, ale wybór Benfiki i miłość kibiców też miały na to wpływ. Po mistrzostwach świata i po tych wszystkich klubach, w których grałeś, pewnie miałeś mnóstwo ofert. I to także tych ogromnych, jak te, które teraz pojawiają się choćby z Arabii Saudyjskiej. Czy to był twój świadomy wybór? Czy to też miało jakieś znaczenie?
Miałem mnóstwo ofert, z kwotami, jakich nigdy w życiu nie widziałem na papierze. Miałem je na stole, ale razem z rodziną powiedzieliśmy: „Nie, wracamy do Lizbony, chcemy wrócić do Benfiki”. Już rok wcześniej, gdy byłem w Juventusie, miałem taką możliwość, ale chciałem jeszcze poznać włoską ligę. To największy klub we Włoszech, miałem na to ochotę. Ale już w 2022 roku mogłem wrócić do Benfiki, a rok później powiedziałem: „To jest ten moment, wracamy do Lizbony”. Poza tym Rui Costa jest tu teraz prezesem. Grałem z nim, więc mamy ze sobą stały kontakt. On chciał, żebym wrócił, a ja miałem na to ogromną ochotę, więc tak się stało.
Nie chcę być nietaktowny, rozmawiając o pieniądzach, ale kiedy dostajesz takie niesamowite oferty, jak to wygląda? Mówią ci: „Dajemy ci 20” i tak dalej, a potem ta kwota rośnie do absurdalnych sum? Czy po prostu coraz bardziej cię kuszą?
Dostałem ofertę z Arabii. Nie mam menedżera, zajmuje się tym mój przyjaciel, który pomaga mi we wszystkim. Przyszła oferta, odmówiłem. Potem przyszła kolejna, ponad dwa razy wyższa, z tego samego klubu. Znów powiedziałem „nie”. Wtedy mój przyjaciel powiedział: „Musimy coś im odpowiedzieć, bo chyba nie wiedzą, że ty po prostu nie chcesz tam grać”. Więc powiedziałem: „Dobra, jeśli dadzą tyle, to może się zastanowimy” – podałem absurdalnie wysoką kwotę. I oni… to dali!
Zagrałeś ostro!
Moja żona mówiła: „Ale jak oni mogą dać tyle, ty głupku?”. No cóż, okazało się, że miałem rację.
Rzuciłeś kwotę tylko po to, żeby ci odmówili…
Tak, a oni powiedzieli: „Dobra, akceptujemy”. Gdy mój przyjaciel mi to przekazał, powiedziałem do żony: „Widzisz? Jednak nie jestem głupkiem. Poprosiliśmy i dostaliśmy”. A potem przyszło pytanie: „I co teraz?”. Nic, wracamy do Lizbony, do Benfiki. Ostatecznie odpuściłem. To wszystko działo się po mistrzostwach świata, gdy byłem jeszcze w Juventusie. Myślę, że wtedy to miało sens, ale teraz to już zamknięta sprawa. Nawet jeśli znów dostałbym taką ofertę, nie mam już ochoty na taki kierunek u schyłku kariery.
14 lutego masz urodziny. Z zewnątrz wygląda na to, że ty i twoja żona jesteście bardzo romantyczną parą. Świętujecie tego dnia twoje urodziny? Obchodzicie Walentynki? Czy obie rzeczy naraz?
Obie rzeczy. Ja bardziej skupiam się na Walentynkach, a ona na moich urodzinach, więc świętujemy wszystko razem.
Zbliżają się eliminacje do mistrzostw świata, a przed reprezentacją dwa bardzo ważne mecze – z Brazylią i Urugwajem. Mówiłeś już o tym i byłeś bardzo zdecydowany, mówiąc „już nie gram”, ale czy nie czujesz czegoś szczególnego, kiedy nadchodzą takie spotkania?
Tak, oczywiście, że tak. Ale nie tylko dlatego, że to Brazylia czy Urugwaj. To zawsze się pojawia, bo chodzi o reprezentację, miejsce, w którym byłem szczęśliwy. Zawsze powtarzałem to samo – ilu jest argentyńskich piłkarzy na świecie? Tysiące. A tylko 26 jedzie na turniej. To ogromny przywilej, by tam być. Powiedziałem „nie”, bo uznałem, że to był właściwy moment. Nie jestem Leo. Leo to Leo i będzie grał tak długo, jak zechce. A nawet gdyby kiedyś fizycznie nie był w stanie, to i tak wciąż będzie mógł tam być, bo to on. Rozumiesz? A my, zwykli śmiertelnicy, musimy umieć powiedzieć sobie: „To już czas”. Patrzysz wstecz i widzisz chłopaków, którzy wchodzą do drużyny z ogromnym entuzjazmem, a przed nami mundial. Są tylko mecze eliminacyjne i oni muszą dostawać minuty. Leo powiedział to ostatnio w jednym z wywiadów w Argentynie – ci młodzi piłkarze potrzebują gry. Nie możesz jechać na mundial z zawodnikiem, który nie ma za sobą 90 minut w pełnym meczu. Garnacho musi się ogrywać. Widziałem mecz z Paragwajem i mówili: „Wszyscy czekają na Garnacho, ale...”. Ale to są eliminacje, to nie gra z Chelsea, która może pozwolić ci na więcej swobody. On potrzebuje tej rywalizacji, musi to poczuć. Trzeba dać tym chłopakom minuty, bo za nieco ponad rok to oni będą reprezentować Argentynę na mundialu. Jeśli ja nadal bym tam był, to odbierałbym im te minuty. Rozumiesz?
Z zewnątrz wygląda na to, że wciąż jesteś w świetnej formie, patrząc na twoje mecze w Benfice i ostatnie występy w reprezentacji. Wiesz, że mógłbyś zagrać jeszcze jeden mundial?
Tak naprawdę nie wiem. Jak przed chwilą mówiłem – zaraz skończę 37 lat. I jak powiedział Leo, trzeba podchodzić do tego z dnia na dzień, miesiąc po miesiącu. Patrzeć, jak się czujesz, jak reaguje twoje ciało. Miałem ostatnio dwa nawroty kontuzji mięśniowej, przez które byłem wyłączony na cztery czy pięć dni, a potem wracałem. Ale ciało już inaczej to znosi. Dlatego zacząłem analizować wszystko, co wiązałoby się z kolejnym mundialem, i doszedłem do wniosku, że najlepsze, co mogę zrobić, to już teraz ustąpić. Osiągnąłem wszystko, co chciałem osiągnąć. Odchodzę w sposób, w jaki chciałem odejść, nawet nie wiedząc, czy wygramy Copa América, czy nie. Ale to był mój ostatni turniej i wszystko potoczyło się idealnie. Powiedziałem to Scaloniemu już na boisku i zapytałem: „Czy jest lepszy sposób, żeby odejść?”. A on szeptał mi do ucha: „Zostań”. Odpowiedziałem: „Nie, już wystarczy, to ten moment”. Widziałem, ilu chłopaków czeka w kolejce i on sam przyznał: „Masz rację”. Zrozumiałem, że to idealny moment na odejście. Jestem wdzięczny ludziom, którzy wciąż do mnie piszą: „Zagraj jeszcze trochę”. Tak, to mogłoby być „trochę więcej”, ale co jeśli za pół roku powiem: „Już nie mogę, mam dość, kończę z piłką”? Co wtedy? Odejść z reprezentacji bez pożegnania? Już miałem swoją chwilę, mogłem odejść tak, jak chciałem. To był ten moment.
Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że mogłeś podjąć złą decyzję?
Nie, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Dlatego jestem spokojny, bo wiem, że podjąłem właściwą decyzję. Ale gdy przychodzi moment ogłoszenia kadry, wciąż daję „lajka” i serduszka. Nie ma mnie tam, ale nadal to robię, rozumiesz? Wciąż czuję się częścią tej drużyny. To trudne, bo byłem tam przez 16 lat, jakby to był mój klub. Nie jest łatwo się od tego odciąć. Ale wiem, że to była słuszna decyzja. Oczywiście, kusi mnie, bo to reprezentacja. Może kiedyś tam wrócę, w innej roli.
Wyrzucili cię już z drużynowego czatu czy nadal tam jesteś?
Jestem. Nic się nie zmieniło, wciąż tam wrzucają głupoty, nabijają się z kogoś, jak zawsze.
Czy musimy się pogodzić z tym, że ostatni mecz, w którym razem zagrali Di María i Messi, to finał Copa América? Chyba że namówisz go na grę w Benfice albo on przekona cię do Miami.
Tak, to byłby jedyny sposób. Tamten finał był wyjątkowy, bo choć wygraliśmy, to jednocześnie było to strasznie do dupy, że Leo doznał kontuzji i musiał pauzować przez długi czas. Kiedy zobaczyłem, jak upadł i sam poprosił o zmianę, od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. Bo on nigdy nie schodzi z boiska. Nawet gdy coś go boli, gra dalej. Nigdy cię nie zostawia. Więc gdy to się stało, wiedziałem, że jest źle. To był trudny moment. Dla mnie to była ostatnia Copa América. Dla niego pewnie też, bo teraz myśli już o mundialu, ale to był nasz ostatni wspólny turniej.
Czyli Paredes ma rację, mówiąc, że kiedyś stworzycie sztab szkoleniowy?
Właśnie siedzi u mnie w domu. Jesteśmy bardzo bliskimi przyjaciółmi, dostał trzy dni wolnego i został u mnie. To pewne, że kiedyś będziemy razem pracować, ale jeszcze nie wiemy kiedy. To nasze marzenie. Wszystko zaczęło się spontanicznie, pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy u niego w domu, piliśmy wino i oglądaliśmy mecz. Nasze żony zaczęły rozmawiać o tym, jak to będzie, gdy już nie będziemy grać razem, i wtedy pojawił się ten temat. Zawsze robimy wszystko razem – jeździmy na wakacje, mamy dzieci w tym samym wieku, więc świetnie się dogadują. I tak to się zaczęło. Potem dziewczyny też zaczęły o tym mówić i temat się rozkręcił.
Chciałem porozmawiać o rodzinie. Widziałem, jak tańczysz ze swoimi córkami. Ale jest jedna, Mía, która ciągle robi ci żarty, jej filmiki mają miliony wyświetleń, to ona namawia cię do tańca…
Tak, wkręca mnie w to jak Carlitos. Ale powiem ci coś – robimy to jakieś osiemdziesiąt razy, zanim wyjdzie. A jak już wyjdzie, to i tak wygląda tragicznie. Stoję tam i robię swój taniec, patrząc na nią, a potem mówię: „Nie możesz tego wrzucić, cały czas na ciebie patrzę, robię wszystko sztywno, nie uśmiecham się, ty się śmiejesz… To jest bardzo trudne!”.
A Jorgelina już spaliła swoją listę? Nie jest już potrzebna? (Chodzi o listę krytyków, którą stworzyła żona Di Maríi – przyp. red.)
Już po wszystkim, to zamknięty temat. Nie trzymam urazy, zawsze miałem tę możliwość i zawsze jestem wdzięczny Bogu, że wszystko w końcu się poukładało, odwróciło na moją korzyść i znalazłem się po tej stronie, po której chciałem być. Dziś, gdy ktoś robi ze mną wywiad, musi powiedzieć: „Mistrz świata, osiągnąłeś wszystko”, i to już dla mnie jest zwycięstwem.
W twoim serialu pojawia się refleksja, że gdyby pewna ściana się nie zawaliła, mogłoby być piekło i wielkie cierpienie. Chodzi o jeden mecz – ten, w którym w 2021 roku podciąłeś piłkę na Maracanie. Gdyby to nie był gol, może dziś mówilibyśmy o czymś zupełnie innym. Masz tego świadomość?
Tak, myślę, że nawet gdybym wrócił do Argentyny, i tak bym to zrobił. Chyba. Mówię „chyba”, bo nigdy nie wiadomo. Mogłoby się jednak zdarzyć to samo, co spotkało innych piłkarzy. Na przykład Pipę (Higuaín), z którym często rozmawiam. Mieszka teraz w Miami, ale bardzo mocno przeżył to, co się wydarzyło. A przecież grał w Realu Madryt, Napoli, Juventusie, w niesamowitych klubach, wszędzie był czołowym strzelcem, a przez to, że nie wygrał niczego z reprezentacją, skończył tak, jak skończył – albo źle, albo musząc chodzić do psychologa. Niestety w Argentynie tak to wygląda. Jeśli wygrywasz, jesteś najlepszy, jeśli przegrywasz – najgorszy. Dlatego powtarzam, że odszedłem w idealnym momencie, kiedy nikt nie może mi niczego zarzucić. A gdybym grał dalej i potem odszedł po porażce? Po nieudanym mundialu? Wtedy znów zaczęłyby się te wszystkie gadki… Tak jest idealnie.
Pamiętam, że mówiłeś, że musiałeś brać tabletki na sen, bo to wszystko cię przerastało. Ale mimo to wciąż przyjeżdżałeś na zgrupowania…
Przez to nadal biorę tabletki. Udało mi się ograniczyć ich liczbę, jest znacznie lepiej, ale to coś, co uzależnia. Miał tak Bilardo, wiele osób o tym mówiło. Ale teraz jest już lepiej. Takie rzeczy zostają, odciskają ślad.
Przecież docieraliście do finałów, tylko nie udawało się ich wygrać.
Tylko kto dziś pamięta o piłkarzach, którzy dotarli do finału mundialu i go przegrali? Niewielu. I to jest niesprawiedliwe. Kto o nich mówi? Prawie nikt. Niewielu jest w stanie powiedzieć, jak grali. Ludzie pamiętają tylko zwycięzców, nic więcej. Tak jest w klubach, w reprezentacjach. Tacy jesteśmy. Dlatego uważam, że jeśli coś kończy się w dobry sposób, to lepiej odejść. Wiele razy powtarzałem – kiedy zostaliśmy mistrzami świata, kiedy wygraliśmy Copa América, zawsze mówiłem, że te trofea należą także do poprzedniego pokolenia. Czasem potrzebujesz trochę szczęścia, żeby wszystko się odwróciło. Zawsze będę pamiętał o tych piłkarzach, bo nauczyli mnie bardzo dużo. Tak samo jak ci, z którymi zdobyłem to, o czym marzyłem.
Bardzo przeżywasz to, co dzieje się z twoją rodziną? Czasem wydaje się, że twoi bliscy cierpią bardziej niż ty.
Myślę, że bardziej cierpimy przez to, co przeżywają nasi bliscy, niż przez własne emocje. W serialu widać, jak moja żona mówi o sytuacji, gdy była na trybunach z moimi rodzicami i słyszała, jak ludzie krzyczeli: „Ten skurwiel nawet nie biega, nie strzela, niech go zdejmą”. Była tam, widziała moją mamę i mojego tatę i zobaczyła, jak zaczynają płakać. To bardzo mocne. Kiedy jesteś na boisku, słyszysz wyzwiska, ale rozumiesz to, bo ci nie idzie. Ale największe cierpienie to patrzenie na reakcję najbliższych. Moja mama zawsze mnie wspierała. Potrafiła jechać na rowerze 40, 45 minut, prawie godzinę, czasem w deszczu, pod górę i z górki, nie zważała na nic. Walczyła o mnie tak samo, jak ja walczę na boisku. Wszystko, co zrobiłem, było dla rodziców, bo dali mi wszystko. Najpierw miałem ich, potem nadeszła zmiana – zacząłem życie z moją żoną, to ona mnie wspierała. A potem doszły moje córki. Zawsze miałem te filary.
Jesteś czuły? Dziękujesz im za to?
Czasami tak, czasami nie. Moja żona często mnie strofuje: „Pisz więcej do rodziców, bądź z nimi bliżej”. Straciła ojca i zrozumiała, że mogła mu częściej mówić „kocham cię”, spędzać z nim więcej czasu. Teraz zawsze mi przypomina: „Gdy ich zabraknie, będziesz tego żałować”. Staram się więc być z nimi bliżej, zawsze dzwonię, rozmawiamy. Ale czasem człowiek chce się też zamknąć w swoim świecie – rodzina, treningi, powrót do domu, dzieci, szkoła, to wszystko… Mimo to staram się być z nimi jak najbliżej.
Tęsknisz za Diego? Wszyscy go kochają, ale spośród piłkarzy reprezentacji to ty najczęściej o nim mówisz.
To dlatego, że on wierzył we mnie, kiedy nikt inny nie wierzył. Zabrał mnie na mundial, mimo że dostałem sześć meczów zawieszenia po spotkaniu z Boliwią. Wyrzucili mnie, zawiesili na sześć spotkań, a on i tak mnie powołał. Podczas mistrzostw, gdy mnie wygwizdywali, w dni odwiedzin podchodził do mojej rodziny i mówił: „Spokojnie, im bardziej go będą wyzywać, tym więcej będzie grał”. Co mogę powiedzieć o Diego? Nie mogę powiedzieć o nim ani jednego złego słowa. Był niesamowity. Poza tym zawsze byłem sam w pokoju, a on co wieczór wpadał, opowiadał mi historie, siedział godzinę i rozmawialiśmy. To chwile, których nigdy nie zapomnę. A kiedy umarł, to było dla mnie ogromnym szokiem. Nie mogłem w to uwierzyć.
Jak dowiedziałeś się o jego śmierci?
Byłem w domu. Zaczęły pojawiać się informacje, że nie żyje. Mówili: „Diego nie żyje”. Powtarzałem sobie: „To niemożliwe, to nie może być prawda”. Ale potem wiadomość zaczęła się potwierdzać coraz bardziej, aż w końcu pojawiły się nagrania z tej dzielnicy, w której mieszkał. Ambulans i cała reszta… Wtedy to do mnie dotarło.
To musiało być bardzo trudne. Rozmawiałeś wtedy z jego rodziną?
Tak, moja żona ma świetne relacje z Claudią, to ona pomogła nam przygotować ślub. Mieliśmy też bardzo dobrą relację z Gianinną i Dalmą. Często rozmawialiśmy, ale w takiej chwili trudno cokolwiek powiedzieć. Do dziś mamy kontakt. One wiedzą, jaką rolę odegrałem dla Diego, bo same mi mówiły, że kiedy z nimi był, zawsze powtarzał, że jestem jego pollo, jego piłkarzem. Jestem mu za to wdzięczny na zawsze.
Jesteś świadomy tego, jak bardzo cię kochają w Argentynie?
Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Kiedy jadę do Rosario albo tak jak ostatnio na pożegnanie, wszędzie czeka na mnie tłum – przed hotelem, w środku, gdziekolwiek bym nie poszedł. To wszystko, co przeżyłem w ostatnich latach, było jednym z powodów, dla których zdecydowałem się odejść w takim momencie. Wszystko, co kiedyś było złe, zostało przykryte przez te dobre chwile. Dlatego powiedziałem sobie: „Już wystarczy, mogę odejść spokojny”. Miłość ludzi przewyższyła wszystko. Pokazałem, że zawsze czułem tę koszulkę, że zawsze oddawałem za nią życie. Czasem wyniki nie przychodziły, ale kiedy w końcu przyszły, poczułem tę miłość i mogłem odejść w spokoju, dając ludziom tę radość.
Czy udało ci się spełnić obietnicę, którą dałeś córkom po finale Copa América, że będziesz więcej w domu?
Tak. Kiedy teraz są zgrupowania reprezentacji, jestem w domu. Oglądam mecze i moja starsza córka, która już to rozumie, mówi: „Argentyna gra, a ty jesteś tutaj, tato”. I to mnie cieszy, bo wiem, że one to przeżywały. Zawsze, kiedy wyjeżdżałem na kadrę, jedna z nich dostawała gorączki albo coś innego, jakby ich organizmy reagowały na moją nieobecność. Wiedziały, że będę poza domem przez dziesięć dni, i zawsze jakoś to odczuwały. Moja żona mówiła mi: „Przylatujesz do Argentyny, a dwa dni później córka ma gorączkę”, a ja myślałem: „Cholera…”. Teraz, dzięki Bogu, jestem w domu i one to czują. Mam kilka dni wolnego, więc mogę je odprowadzać do szkoły, odbierać razem z żoną. To zupełnie coś innego i one to doceniają.
Co sądzisz o wypowiedziach Cristiano Ronaldo, który twierdzi, że jest najlepszym piłkarzem w historii?
Nie zaskakuje mnie to, spędziłem z nim cztery lata. Zawsze taki był. Zawsze wygłaszał tego typu deklaracje, zawsze dążył do bycia najlepszym, ale cóż… urodził się w nieodpowiednim momencie, bo akurat trafił na kogoś, kto został dotknięty przez magię. Liczby mówią same za siebie. Jeden ma osiem Złotych Piłek, drugi pięć. To ogromna różnica. Zdobycie mistrzostwa świata to kolejna wielka różnica, do tego dochodzą dwie Copa América. Różnic jest mnóstwo, naprawdę mnóstwo. A potem wystarczy spojrzeć na mecze – widać to w każdej minucie. On gra, jakby był na własnym podwórku. Strzela w to samo okienko co zawsze i wciąż mu to wychodzi. I robi to nieprzerwanie od 18, 20 lat. Jak długo on już to powtarza? Ludzie mówią: „Przecież wiadomo, co zrobi”, ale idź go zatrzymać – i tak to zrobi. Będzie miał 40 lat i dalej będzie grał swoją tiki-takę, tiki-takę. Taki już jest. Ale cóż, Cris też taki jest. Zawsze wypowiadał się w ten sposób. Zawsze był taki sam. Dla mnie Leo jest najlepszy na świecie i najlepszy w historii, bez żadnych wątpliwości.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze