Advertisement Advertisement
Menu

Po prostu wstyd

Real Madryt już drugi raz w tym sezonie został zdeklasowany i upokorzony przez Barcelonę, przegrywając 2:5 w finale Superpucharu Hiszpanii. Swoimi rozważaniami na temat kolejnej sromotnej klęski Królewskich w starciu z odwiecznym rywalem dzieli się nasz redaktor, Jakub Glibowski.

Foto: Po prostu wstyd
Carlo Ancelotti. W tle Thibaut Courtois. (fot. Getty Images)

Jeszcze w czwartek późnym wieczorem wydawało się, że po uporaniu się z trudami początków sezonu Real Madryt przyleciał do Arabii Saudyjskiej po 14. w swojej historii Superpuchar Hiszpanii. Królewscy bez fajerwerków, ale jednak rozprawili się z Mallorcą, nie dopuszczając do przykrej niespodzianki i awansując do finału. Tam natomiast czekała już na nich FC Barcelona, która dzień wcześniej wyeliminowała Athletic. Niejeden z nas pomyślał sobie wtedy, że to idealny scenariusz, żeby kontynuować triumfalny marsz, włożyć do gabloty już trzecie w bieżących rozgrywkach trofeum, a przy okazji zrewanżować się odwiecznemu rywalowi za bolesną ligową porażkę 0:4 poniesioną w październiku ubiegłego roku na Santiago Bernabéu.

Nic bardziej mylnego. Los Blancos – nie wiedzieć dlaczego – postanowili bowiem zadać temu wszystkiemu kłam, drastycznie załamując zarówno swoje, jak i nasze morale. Uczciwie trzeba przyznać, że we wczorajszej grze Realu Madryt przez ponad 107 minut zgadzało się jedynie… No dobra, nie będziemy nikogo oszukiwać – nic się nie zgadzało. Jedynym zawodnikiem, do którego jakkolwiek możemy nie mieć pretensji, bo starał się dać drużynie impuls nawet w tych najtrudniejszych momentach, był Kylian Mbappé. On wyprowadził zespół na prowadzenie i on szarpał w dalszej fazie meczu z nadzieją na zdobycie kolejnej bramki. Prawdę mówiąc, błyskotliwa akcja Francuza z pierwszych minut oraz gol Rodrygo z rzutu wolnego po czerwonej kartce dla Wojciecha Szczęsnego to jedyne pozytywne akcenty w wykonaniu naszych ulubieńców, za sprawą których mogliśmy się wczoraj uśmiechnąć. Poza tym – jedna wielka bryndza.

Drugi raz w tym sezonie Królewscy zostali upokorzeni przez swojego odwiecznego rywala. Drugi raz w tym sezonie nie byli w stanie znaleźć na niego sposobu, prezentując bojaźliwy, niezorganizowany i piekielnie pragmatyczny futbol. Drugi raz w tym sezonie, gdy wydawało się, że obie ekipy znajdują się na tym samym poziomie, Barcelona też ma swoje problemy i tak naprawdę nie taki diabeł straszny, jak go malują, Katalończycy udowodnili Realowi, że biją go na głowę w każdym aspekcie. Od defensywy, przez rozegranie, aż po atak. To była deklasacja. Być może powinniśmy nawet być wdzięczni Szczęsnemu, że wyleciał z boiska jak za starych „dobrych” lat, bo dzięki temu Blaugrana zwolniła i niewykluczone, że pozwoliło to naszej drużynie uniknąć kolejnych miażdżących ciosów na ich już i tak roztrzaskaną i ledwo trzymającą się szczękę.

Wstyd. To uczucie towarzyszy mi od wczoraj. Nieustannie. Nie wiem, co czują piłkarze, ale nie ukrywam, że mam nadzieję, iż też ogarnia ich podobny stan i nie mogą pogodzić się z tą sromotną klęską. „Czasem musimy przegrać finał, prawda?”, rzucił wczoraj jeszcze na murawie stadionu w Dżuddzie Florentino Pérez do Luki Modricia. Nie da się zawsze wygrywać. Można do tego dążyć, ale nikt nie zdoła tego osiągnąć. I szaleńcem jest ten, kto twierdzi inaczej. Istnieje jednak różnica między porażką z godnością a łomotem, po którym nie ma czego zbierać. Nie jest więc żadną ujmą uznać wyższość przeciwnika w decydującym o tytule starciu. Ani dla Realu Madryt, ani dla żadnego innego klubu. Ale plamę na honorze stanowi taka porażka jak ta, której doznali wczoraj gracze ze stolicy Hiszpanii.

Mimo tych wszystkich wymiernych powodów i klarownych deficytów, z którymi zmaga się madrycka ekipa, chyba najbardziej boli brak reakcji, takiej zwykłej sportowej złości, a czasem nawet obojętność, które zatruwały szeregi Los Merengues. Spotkania takie jak Klasyk nierzadko najpierw przegrywa się w głowie, a dopiero potem na boisku. I tak też było w tym przypadku. Nasz bilans potyczek z Barçą w trwających rozgrywkach to dwie porażki i stosunek bramek 2:9. Jeśli Real nadal będzie tak podchodził do batalii z rywalami klasy premium, to najgorsze i najboleśniejsze dopiero przed nami. A przypomnę tylko, że w tym sezonie w konfrontacjach z Barceloną, Atlético, Milanem, Liverpoolem i Athletikiem Królewscy nie zanotowali ani jednego zwycięstwa.

Carlo Ancelotti musi wstrząsnąć. Najpierw sobą, żeby dotarło do niego, że Realowi Madryt nie przystoi grać tak jak wczoraj, a następnie swoimi podopiecznymi, którzy najwidoczniej zapomnieli, że białą koszulkę Realu Madryt można splamić błotem, potem, a nawet krwią, ale nigdy hańbą.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!