Finał, którego nie powinno być
O mocy słów świadczy to, jak bardzo zmienia się ich wydźwięk w zależności od sytuacji.
Jude Bellingham i Kylian Mbappé. (fot. Getty Images)
Jednym z dowodów na to, że język jest żywym organizmem, jest fakt, iż niektóre słowa w zależności od okoliczności z czasem nabierają szerszego lub węższego znaczenia, czy też zyskują bądź tracą na wydźwięku. Zjawisku temu nie oparł się także piłkarski słownik.
Dość wspomnieć, że remontada, która pierwotnie była synonimem heroicznej i zakończonej sukcesem pogoni za rywalem, dziś przywoływana jest w sytuacjach, gdy ktoś przegrywa 0:1 i wygrywa 2:1. „Cierpienie” zostało zdegradowane w futbolowym świecie do mniejszego czy większego, ale wciąż jedynie dyskomfortu. „Dyskretny” z kolei służy najczęściej jako eufemizm dla zwyczajnie słabego występu. Niewykluczone też, że w Katalonii niektórzy chadzali do sklepu po manitę bułek lub jajek. To już jednak wyłącznie nasze luźne przypuszczenia.
Dewaluacji uległo również słowo „finał”. Do pewnego momentu pojęcia tego używać można było wyłącznie w sytuacjach, kiedy coś zrobi się dobrze, dzięki czemu staje się przed szansą na ostateczny triumf. Do finału trzeba było dojść. Dziś natomiast finał można sobie także stworzyć samemu, gdy wcześniej mocno coś pokpimy. Niech zrobi salto w tył ten, kto nie spotkał się w życiu ze stwierdzeniem, że „do końca rozgrywek czeka nas X finałów”.
Finał nie jest już więc tylko nagrodą za trud, lecz także szansą na to, by naprawić to, co zepsute zostało grzechem zaniedbania. Nie musi on też być pojedynczym meczem, lecz ich całą serią. Z pierwotnego założenia pozostaje jednak to, że finały trzeba wygrywać niezależnie od tego, czy mają zagwarantować chwałę, czy po prostu utrzymanie się przy życiu.
Co ciekawe, Real Madryt w ciągu kilku miesięcy ma okazję przerobić oba konteksty słowa „finał” w konfrontacji z tym samym rywalem. W sierpniu Królewscy mierzyli się z Atalantą w meczu finałowym o Superpuchar Europy, ponieważ wcześniej sobie na to zapracowali triumfem w Lidze Mistrzów. Dzisiejszego wieczoru natomiast dojdzie do finału, który wykreowaliśmy serią niepowodzeń w Champions League. Jakkolwiek patrzeć, fakt, że w obu z nich mierzymy się z Atalantą, jedynie wzmaga refleksje dotyczącego tego, jak wiele może zmienić się w ciągu czterech miesięcy.
Inny kontekst słowa jest nierozerwalny także z odmiennymi okolicznościami. W sierpniu w Warszawie to Atalanta miała masę problemów, włącznie z buntującym się wobec braku zgodny na transfer zawodnikiem. Realowi natomiast towarzyszyła aura zespołu, który po transferze Kyliana Mbappé ma być jeszcze silniejszy, jeszcze szybszy, jeszcze skuteczniejszy i jeszcze bardziej niezwyciężony. Na Stadionie Narodowym faktycznie udało się zresztą sięgnąć po pierwsze trofeum w sezonie. Królewscy może nie zachwycili szczególnie, ale mimo to zdołali stworzyć złudzenie, że choć celowo nie wrzucili wyższego biegu, to i tak zwyciężyli. Sam Mbappé już w swoim debiucie zdołał zaś wpisać się na listę strzelców.
Teraz, gdy mniej więcej tyle czasu, co wtedy do końca wakacji, teraz pozostaje do świąt, krajobraz wygląda zupełnie inaczej. Real wciąż jeszcze płynie, ale przynajmniej w Lidze Mistrzów kra nad nim powoli zamarza. Porażki z Lille, Milanem i Liverpoolem sprawiają, że przed wieczorną konfrontacją podopieczni Carlo Ancelottiego zajmują ostatnią lokatę gwarantującą awans do kolejnej fazy. Nad nami znajdują się natomiast takie zespoły, jak Dinamo Zagrzeb, Brest, Brugia, czy Celtic. No i rzecz jasna cała masa innych ekip, wybraliśmy jedynie te najdobitniej obrazujące nasze obecne położenie.
W ciągu wspomnianych czterech miesięcy zupełnie inną drogę przebył z kolei nasz rywal. Gian Piero Gasperini przed sierpniową potyczką w stolicy Polski nie ukrywał, że jego drużyna zmaga się z wieloma problemami. W przeciwieństwie do swojego rodaka pracującego w Madrycie jak na razie o wiele skuteczniej sobie z nimi radzi. Atalanta na ten moment mimo kiepskiego startu jest liderem Serie A, który może pochwalić się serią dziewięciu zwycięstw z rzędu, w tym choćby z Napoli, czy Milanem. W Champions League znajduje się zaś na 5. miejscu, które zapewnia bezpośredni awans do 1/8 finału rozgrywek.
O ile więc w połowie sierpnia wielu z nas wychodzić mogło z założenia, że czeka nas dość spokojny mecz o odhaczenie kolejnego trofeum, o tyle dziś ostrze noża na gardle w starciu z tym samym przeciwnikiem jest bliskie przebicia skóry. Atalanta pozostanie niepokonana od 24 września, Real zaś od 14 sierpnia po omacku kontynuuje poszukiwania własnej tożsamości.
Wieczorem czeka nas finał, którego nie powinno być. Ale jest i trzeba go wygrać. Zwycięstwo z Gironą stanowi kontynuację scenariusza z ostatnich tygodni polegającym na ogrywaniu słabszych i konsekwentnym przegrywaniu z bardziej wymagającymi rywalami. Zaczyna to nieco przypominać jakąś serialową pętlę czasową, którą bohaterowie starają się przerwać metodą prób i błędów. Gdy jednak zaczyna to trwać zbyt długo, widzowie zaczynają się irytować. Niezbędny jest wówczas jakiś przełom. Tak jak dziś. Real Madryt potrzebuje przełomu. Tu i teraz.
***
Mecz z Atalantą odbędzie się dzisiaj o godzinie 21:00, a to spotkanie w Polsce będzie można obejrzeć na kanale CANAL+ Extra 1 w serwisie CANAL+ Online.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze