Advertisement Advertisement
Menu

Powtarzalność na opak

Grunt to powtarzalność (?)

Foto: Powtarzalność na opak
Antonio Rüdiger. (fot. Getty Images)

Jedną z najczęściej powtarzanych piłkarskich półprawd jest ta, która głosi, że piękno futbolu polega na nieprzewidywalności. Od strony technicznej trudno się z tym nie zgodzić. Bo czy każdy może wygrać z każdym? No może, i czasami nawet faktycznie dochodzi do niemałych sensacji (pozdrowienia dla Alcorconu, Alcoyano i Realu Irún). Czy w meczu mogą wydarzyć się rzeczy, które nie śniły się filozofom? No mogą, czasami przecież na boisku piszą się scenariusze, z jakich czerpać mogliby twórcy science-fiction. 

Skoro tak jest, to dlaczego w takim razie posługujemy się w tym przypadku pojęciem „półprawda”? Odpowiedź nie jest zbyt skomplikowana. O ile bowiem w wąskiej perspektywie futbol może być nieprzewidywalny, o tyle w szerokim ujęciu opiera się mimo wszystko na powtarzalności. Nie ma przypadku w tym, że o triumf w większości rozgrywek regularnie biją się te same zespoły, co najwyżej wymieniające się kolejnością. Mali lejący wielkich to także w gruncie rzeczy obrazki stosunkowo rzadkie. Budzące emocje, ale w istocie ginące w tłumie zupełnie niezaskakujących rozstrzygnięć.

Nie ma przypadku w tym, że Getafe, czy Mallorca nie walczą o mistrzostwo Hiszpanii, a historie takie, jak ta Leicester z 2016 roku dzieją się raz na kilkaset lat. Więcej kasy, lepsi piłkarze, lepsze zarządzanie równa się większa szansa na sukces. Ogólnie rzecz biorąc piłka jest wyjątkowo przewidywalna, czasami dochodzi jedynie od drobnych odchyleń od normy. Wygrywa ten, który jest najbardziej powtarzalny, a zazwyczaj jest nim ten, kto dysponuje ku temu najlepszymi/najdroższymi środkami. Niezależnie od tego, czy pierwsze miejsce na koniec sezonu zajmie Real, Barcelona, czy Atlético, w każdym z tych wariantów trudno powiedzieć, by tak naprawdę stało się coś wielce zaskakującego. 

Doskonale świadomi tych prawideł są także Królewscy. O ile jednak w poprzednich latach powtarzalność umieli oni opanować do perfekcji nawet w tak trudnych dziedzinach jak przeprowadzanie remontad, czy sięganie po uszaty puchar, o tyle w bieżącym sezonie nagle zaczęli pojmować ją na opak. Real przegrał bowiem w ostatnich tygodniach praktycznie każde starcie, w którym ewentualną porażkę można było rozpatrywać w kategoriach realnego scenariusza. 0:4 z Barceloną, 1:3 z Milanem, 0:2 z Liverpoolem i 1:2 z Athletikiem jasno dowodzą pewnej zależności. Real wygrywa mecze, które z racji różnicy potencjałów nakazuje wygrywać czysta ludzka przyzwoitość, a następnie dostaje po odwłoku od każdego bardziej wymagającego rywala. 

Czy jest w tym przypadek? Myślcie, co chcecie, ale wydaje nam się, że mimo wszystko nie. Zbyt wiele kwestii do rozwiązania stoi w miejscu, albo naprawianych jest zbyt wolno. Czasami można wręcz odnieść wrażenie, że w klubie czekają, aż problemy znikną same. Kontuzjowani piłkarze dojdą do zdrowia (tutaj faktycznie pozostaje jedynie czekać), Mbappé – parafrazując Jerzego Brzęczka – wstanie któregoś dnia i coś mu przeskoczy w głowie, Tchouaméni nauczy się grać w piłkę lepiej niż Pablo García, a Toni Kroos się zreinkarnuje. Pokonanie w niezłym stylu Osasuny, Leganés, czy Getafe pozwoliło utrzymać nam się na powierzchni, ale z drugiej strony jest to już chyba najwyższy czas, by zacząć się zastanawiać, jak długo można pociągnąć w ten sposób, jeśli faktycznie celem jest walka o najcenniejsze trofea. 

Długo czekaliśmy na odpowiedzi, a kiedy już je dostaliśmy, to na nasze nieszczęście nie były one takie, jakich byśmy chcieli. Na ten moment Real jest zespołem wciąż będącym w stanie okładać bez większych kłopotów słabszych od siebie i jednocześnie totalnie zagubionym w konfrontacjach z przeciwnikami o zbliżonym wzroście i wadze. A gdy mimo wszystko, jak z Athletikiem, różnica samego potencjału piłkarskiego jest zauważalna, choć nie aż tak ogromna, zasypuje ją najzwyczajniej w świecie aktualna forma. Cały Real Madryt jest w pewnym sensie jak Kylian Mbappé. Suchy bilans nie prezentuje się aż tak źle, ale deficyty w konkurencyjności rozsiewają trudną do przeoczenia niekorzystną aurę. 

W dzisiejszym meczu z Gironą istnieją dwie opcje: albo przebijemy się do ostatniego kręgu piekła, albo przeżyjemy kolejny dzień świstaka z możliwością podjęcia kolejnej próby przerwania go we wtorek z Atalantą. Na wszystkich frontach na tę chwilę w teorii wciąż zależymy wyłącznie od siebie. Przy obecnej stagnacji wkrótce możemy jednak zacząć być zdani na łaskę innych. A na pewno nie taka jest definicja dumy z bycia madridistą

* * *

Spotkanie Realu Madryt z Gironą odbędzie się dziś o 21:00, a ten mecz w Polsce będzie można obejrzeć na kanale CANAL+ Sport w serwisie CANAL+ online.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!