Real uda się do swojego „schronienia”
W trudnych chwilach normalną reakcją jest szukanie miejsca, gdzie najłatwiej znaleźć psychiczny i emocjonalny spokój. Los chciał, że Real trafił w Lidze Mistrzów na Liverpool, przeciwko któremu w ostatnich latach czuje się wyjątkowo komfortowo.
Real Madryt ma dobre wspomnienia z Anfield. (fot. Getty Images)
Choć nie można bagatelizować zdobycia Superpucharu Europy, to jednak nie da się zaprzeczyć, że pierwsze miesiące sezonu w wykonaniu Realu wzbudzają morze wątpliwości. Kiedy rzeczy nie wychodzą tak, jak powinny, szczęście często uśmiecha się do odważnych. A pod względem odwagi Królewscy nie mają sobie równych.
W środę na Anfield dojdzie do jednej z potyczek o najdłuższej historii w europejskim futbolu, w której zawierają się między innymi trzy finały Pucharu Europy. Liverpool zwyciężył w 1981 roku, ale w 2018 i 2022 to Królewscy sięgali po najcenniejszy laur Starego Kontynentu. Triumfy w Kijowie i Paryżu były jednak wyłącznie najjaśniejszymi punktami rywalizacji, w której Real udowadnia swoją wyższość od dekady. Kiedy piłkarze Ancelottiego wyjdą na murawę w rytm legendarnego „You'll never walk alone”, będą mogli się poczuć na swój sposób wręcz ośmieleni do wykonania zadania, jakim jest wygrzebanie się z zauważalnego dołka.
Kiedy w białej części Madrytu słyszą, że rywalem będzie Liverpool, panuje może nie tyle spokój, ile to trudne do opisania poczucie pewności przed konfrontacją z silnym przeciwnikiem. Królewscy mierzyli się z The Reds 11 razy, a ogólny bilans to siedem zwycięstw Realu, trzy porażki i jeden remis (bilans bramkowy 17 do 10). By znaleźć ostatnią porażkę z Liverpoolem, trzeba jednak cofnąć się w czasie aż do sezonu 2008/09. Licznik wskazuje więc na ten moment 16 lat bez goryczy porażki w konfrontacji z angielskim gigantem.
Nie zmienia to faktu, że ta ostatnia porażka była wyjątkowo bolesna. Prowadzony przez Beniteza Liverpool z Fernando Torresem i spółką w składzie zwyciężył w rewanżowym starciu 1/8 finału Ligi Mistrzów aż 4:0. W pierwszym meczu Real przegrał natomiast 0:1. „U siebie wygramy 3:0, a w rewanżu będą musieli się otworzyć i zwyciężymy dzięki temu 2:1”, przewidywał losy rywalizacji ówczesny tymczasowy prezes, Vicente Boluda. I choć zdecydowanie się pomylił, to jednak późniejsza historia wyglądała już zupełnie inaczej.
W siedmiu kolejnych starciach Real wygrywał sześciokrotnie, w tym dwa razy w finale Champions League, i raz zremisował. Na specjalną wzmiankę oprócz meczów z Kijowa i Paryża zasługuje niewątpliwie ostatnie spotkanie na Anfield, gdzie Real przegrywał 0:2, by ostatecznie zwyciężyć 5:2. Oprócz boiskowej magii dzień tamten zostanie zapamiętany także z racji na braterskie podejście kibiców obu zespołów. Fani Liverpoolu oddali hołd zmarłemu Amancio, za co sektor gości podziękował na koniec brawami oraz odśpiewaniem a cappella „You'll never walk alone”.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze