Advertisement
Menu

Madryt, mamy problem

Po bolesnych porażkach z Barceloną i Milanem Carlo Ancelotti znalazł się na cenzurowanym. Rozważaniami na temat kryzysu Realu Madryt oraz kwestionowanej pozycji włoskiego trenera dzieli się nasz redaktor, Jakub Glibowski.

Foto: Madryt, mamy problem
Fot. RealMadryt.pl

„To nie jest odpowiednie miejsce, by rozmawiać o naszych problemach”, powiedział na dzisiejszej konferencji prasowej Carlo Ancelotti. Ale nasz portal jest miejscem najodpowiedniejszym z odpowiednich, by w kilku słowach spróbować przeanalizować i zrozumieć to, co w ostatnich tygodniach dzieje się z Realem Madryt. A dzieje się źle. Lub nawet bardzo źle.

Najwyższa pora przestać usilnie zaklinać rzeczywistość. Trzeba sobie mówić, jak jest. Real znajduje się w głębokim kryzysie. Nie najlepszy początek sezonu, nie licząc starcia o Superpuchar Europy, mogliśmy sobie tłumaczyć na wiele sposobów, ale z każdym kolejnym meczem sytuacja nie ulegała poprawie, a pojedyncze zwycięstwa jedynie tuszowały złe wrażenie, jakie zostawiali po sobie Królewscy.

Oglądanie podopiecznych Włocha w akcji przestało być przyjemnością. Zresztą oni sami wysyłali i wciąż wysyłają jednoznaczne sygnały, że męczą się na boisku i tak naprawdę nie wiedzą, jak mają grać. Ancelotti jeszcze w sierpniu przekonywał nas, że wie, w czym tkwi problem. Obiecywał znalezienie rozwiązania. Słowo „równowaga” odmienione zostało przez wszystkie przypadki milion razy. I nic. Co najlepsze, 65-latek dalej brnie w tę narrację. „Myślimy, że znaleźliśmy rozwiązanie”, stwierdził przed jutrzejszym spotkaniem z Osasuną. Są dwie opcje – albo rzeczywiście ślepo w to wierzy, albo po prostu próbuje mydlić nam oczy.

W żadnym wypadku nie zarzucam Carletto tego, że siedzi z założonymi rękami, nic nie robi i nie szuka lekarstwa na liczne choroby trawiące obecnie jego drużynę. Albert Einstein powiedział kiedyś jednak, że szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów. Choć teoretycznie trener imał się już w bieżącej kampanii wszystkiego, od 4-4-2 i 4-3-3, przez 4-2-3-1, aż po kuriozalne 3-4-1-2, to efekt był identyczny – niska intensywność, mało biegania, mało ruchu bez piłki, kłopoty z rozegraniem, zbyt wolno funkcjonujący środek pola i dziurawa obrona.

Punktem kulminacyjnym były dwie ostatnie potyczki na Santiago Bernabéu. Dotkliwe porażki 0:4 z Barceloną i 1:3 z Milanem. Bilans bramkowy 1:7. Tym samym Los Blancos polegli na własnym stadionie dwa razy z rzędu po raz pierwszy od 2020 roku. To nie koniec, bowiem po raz pierwszy od 15 lat przegrali dwa domowe mecze z rzędu, tracąc w każdym z nich przynajmniej trzy gole. Ideał sięgnął bruku. „Straciliśmy wiele goli, bo brakowało nam solidności. Drużyna nie jest dobrze ustawiona na boisku i musimy nad tym pracować”, taką diagnozę Carlo wygłosił po wtorkowej klęsce w Lidze Mistrzów. Ile to już razy słyszeliśmy coś takiego?

Na kryzys Realu Madryt składa się oczywiście wiele zmiennych. Odejście Toniego Kroosa, przyjście Kyliana Mbappé, który jak na razie bardziej przeszkadza, niż pomaga, spadek formy wielu zawodników względem minionych rozgrywek (przede wszystkim Jude’a Bellinghama), kontuzje, brak zaufania do rezerwowych (pozdrowienia dla Ardy Gülera i Endricka), mityczny już brak równowagi czy błędy zarządu (zaniechanie letnich transferów środkowego i prawego obrońcy). Florentino Pérez i spółka nie mogli rzecz jasna przewidzieć poważnego urazu Daniego Carvajala, ale zagwarantowanie szkoleniowcowi zbalansowanej i głębokiej kadry leżało w ich gestii.

Koniec końców, niezależnie od postawy zarówno piłkarzy, jak i włodarzy, odpowiedzialność zawsze spada na barki trenera. Tak to już działa w tym biznesie. Carlo Ancelotti nie jest już nietykalny, o czym poinformowało choćby Relevo. Chyba jednak nikt z nas nie potrzebował ekskluzywnych doniesień hiszpańskich dziennikarzy, żeby zdać sobie sprawę z tego, że jeśli zespół stanowczo nie zareaguje i nie przejdzie radykalnej wręcz metamorfozy, to Włoch zostanie zwolniony. Nic nie zabierze mu statusu niekwestionowanej legendy naszego klubu, jednego z najlepszych menedżerów w jego historii, ale w Madrycie nikt nie żyje przeszłością. Najważniejsze jest to, co tu i teraz. A sam Ancelotti miał już okazję, by się o tym przekonać, gdy stracił pracę w 2015 roku, będąc człowiekiem, który dał Królewskim upragnioną Décimę. Nie ma sentymentów.

Żeby coś miało się zmienić, Carletto musi wziąć sobie do serca, że jeśli jego gracze nie zaczną harować w pressingu i nie zaczną biegać – jakkolwiek kuriozalnie to brzmi – to nic z tego nie będzie. Real jest w tej edycji Champions League drugą najmniej biegającą ekipą. To bardzo kiepsko o nim świadczy. Intensywność i napór na rywala to podstawa współczesnego futbolu. Ancelotti wydaje się być na to głuchy, a może go to kosztować posadę.

Paradoksalnie to ten sezon jawi się jako sezon przejściowy, podczas gdy było to prognozowane w kontekście tego poprzedniego, w którym to zostaliśmy mistrzami Hiszpanii i klubowymi mistrzami Europy. Ten Real Madryt jest wrakiem drużyny z ubiegłej kampanii. Nie ma żadnej koncepcji przewodniej, a wszystkim rządzi chaos. Bez kilku indywidualnych błysków, które w głównej mierze zapewniał Vinícius, byłoby jeszcze gorzej. I być może to jest sedno problemu, bo Los Merengues są teraz zbiorem indywidualności, nie wspierającym się kolektywem.

Mimo wszystko, kierownictwo klubu twardo stoi na stanowisku, że jeżeli ktoś ma zażegnać ten kryzys, to tym kimś jest właśnie Carlo Ancelotti. Tak czy siak, pewna formuła sukcesywnie się wyczerpuje, a może nawet już się wyczerpała. Zespół coraz bardziej potrzebuje nowego otwarcia i świeżego spojrzenia. Prędzej czy póżniej musi to nastąpić. Od Ancelottiego i jego zawodników zależy, czy stanie się to lada chwila, czy też będziemy musieli na to poczekać do lipca.

„Przy całej władzy, którą ma trener, jedyna rzecz, na którą nie ma wpływu, to wynik meczu”, rzekł niegdyś Carletto. Sporo w tym prawdy, ale w zastanych okolicznościach on sam musi swoim słowom zaprzeczyć. Nie chcę sobie wyobrażać, jakie trzęsienie ziemi wywołałby brak wygranej Realu w jutrzejszej konfrontacji z Osasuną. Czas uderzyć pięścią w stół. Ancelotti się zagubił i to zdecydowanie ostatni dzwonek, żeby wrócić na właściwe tory.

Zaufanie Florentino i całego madridismo ma swoje granice. Nawet jeśli chodzi o człowieka, który bezapelacyjnie zasłużył na pomnik pod Bernabéu. Twój ruch, Carlo.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!