Transfery są już obowiązkiem
Wysoka porażka w Klasyku jeszcze bardziej uwidoczniła problemy kadrowe Realu Madryt. Braki przede wszystkim w defensywie zmuszają klub do tego, aby mimo wszystko skorzystać z zimowego okienka transferowego.
Carlo Ancelotti. (fot. Getty Images)
Nie ma Klasyków, które nie niosą ze sobą żadnych konsekwencji. Każdy mecz z Barceloną tworzy nowe prawa i obowiązki w obozie Realu Madryt. Zwłaszcza po tak bolesnej porażce, jak ta z ostatniej soboty na Santiago Bernabéu – poza samą przegraną 0:4 podopieczni Carlo Ancelottiego powiększyli stratę w tabeli do Barçy do sześciu punktów i wzbudzili ogromne wątpliwości w kontekście całego sezonu 2024/25. Od samego początku rozgrywek mimo ogólnie dobrych wyników odczucia wokół gry Los Blancos były bardzo nieregularne i pierwsza poważna próba ognia zakończyła się totalnym fiaskiem.
Ostatni Klasyk jeszcze bardziej wyeksponował problemy, z jakimi boryka się kadra Realu Madryt. Zaczynając od bramki, widać, że Andrij Łunin nigdy nie pokryje w pełni braku Thibaut Courtois i będzie pozostawał tylko zmiennikiem Belga. Ponownie widać było braki w środku pola, gdzie nie sprowadzono nikogo za Toniego Kroosa i uznano, że wszystko zostanie pokryte zastrzykiem bramkowym od Kyliana Mbappé. Mimo wszystko wydaje się, że akurat sama ofensywa wzmocnień nie potrzebuje – zespół jest coraz bliżej przejścia na stałe do ustawienia 4-4-2, w którym dwójką atakujących będą Mbappé i Vinícius, a w odwodzie pozostają jeszcze Rodrygo, Endrick, Brahim Díaz czy Arda Güler. Jeśli chodzi o środek pola, to niewiele wskazuje na to, aby klub był w stanie znaleźć w zimie kogoś, kto chociaż w jakimś stopniu odpowiadałby profilowi Kroosa. Większe szanse na to były w lecie, ale wówczas uznano, że nie jest to niezbędne.
Niezbędne na już są natomiast wzmocnienia w linii obrony. W meczu z Barceloną defensywa Królewskich ewidentnie nie stanęła na wysokości zadania – przy pierwszej bramce Roberta Lewandowskiego oszukać dali się Éder Militão i Ferland Mendy, przy drugiej bramce Polaka ponowne źle dystans zmierzył Militão, przy trafieniu Lamine'a Yamala na alibi krył go Mendy, a kropkę nad i postawił Raphinha, który bez większym problemów poradził sobie z Lucasem Vázquezem. Pełny przegląd różnego rodzaju fatalnych błędów, które na ten moment nie wzbudzają jeszcze w klubie alarmu – wciąż bowiem utrzymywany jest przekaz, że w zimie transferów nie będzie.
Pomijając już jednak formę poszczególnych zawodników pierwszego składu, problem w tym, że Ancelotti mając tak wąską kadrę igra z ogniem. W tym momencie w pierwszym zespole Królewskich jest tylko dwóch stoperów (Militão i Antonio Rüdiger), jeden w końcówce meczu z Deportivo Alavés udowodnił, że nie prezentuje odpowiedniego poziomu (Jesús Vallejo), jeden jest w trakcie przeciągającej się rehabilitacji po poważnej kontuzji kolana i tak naprawdę nie wiadomo, jak będzie wyglądał jego powrót (David Alaba), a jedyną alternatywą dla środka defensywy pozostaje przesunięcie Auréliena Tchouaméniego.
Na tapecie jest również obsada prawej obrony. Dani Carvajal w tym sezonie już nie zagra, a to przekłada się na utratę kolejnych opcji do rotacji wśród stoperów. Innymi słowy, w tym momencie Real Madryt dla trzech spośród czterech obrońców pierwszego składu nie ma żadnego zmiennika – są Lucas, Rüdiger i Militão, a za nimi długo, długo nic. Nie ma żadnej siatki bezpieczeństwa przy tym niesamowicie napiętym terminarzu. I dopóki wyniki w miarę się spinały, klub mógł utrzymywać, że faktycznie uda się przetrwać ten sezon bez doraźnych wzmocnień. Jednak ekipa Ancelottiego wykoleiła się na pierwszym trudniejszym zakręcie i w La Lidze nie ma już zbyt dużego marginesu błędu przy tak regularnie punktującej Barcelonie Hansiego Flicka (30 punktów na 33 możliwe).
Alexander-Arnold, Laporte, Gila…
Dylemat jest w klubie dobrze znany – historycznie zimowe transfery w Realu Madryt zazwyczaj się nie sprawdzały. Jeśli chodzi o prawą obronę, to dyrekcja wie, że wobec poważnej kontuzji Carvajala prędzej czy później po prostu będzie musiała sprowadzić nowego podstawowego zawodnika. I faworytem jest tutaj Trent Alexander-Arnold. Kontrakt Anglika z Liverpoolem wygasa w czerwcu 2025 roku, a to oznacza, że jeśli ostatecznie go nie przedłuży, to do stolicy Hiszpanii mógłby się przenieść zupełnie za darmo. I właśnie tym argumentem mógłby się posiłkować Real Madryt, gdyby postawił na sprowadzenie 26-latka już w zimie i chciałby wynegocjować z The Reds przystępną sumę odstępnego. A należy pamiętać, że Alexander-Arnold to nie tylko i wyłącznie prawa obrona, ale również możliwość przesunięcia go do środka pola, gdzie gra zazwyczaj w reprezentacji Anglii.
Do zagospodarowania pozostaje też temat środka defensywy. Tutaj regularnie powraca nazwisko Aymerica Laporte, który chciałby opuścić Arabię Saudyjską i wrócić do europejskiego futbolu, ale główną przeszkodą pozostają jego wygórowane zarobki, jakie inkasuje w Al-Nassr. Inną opcją jest skorzystanie z wychowanków, co do których klub zachował sobie 50% praw – tutaj wyróżnia się przede wszystkim Mario Gila, który bardzo dobrze odnalazł się w Lazio. Każda z tych operacji wiąże się jednak z tym, że Real Madryt musiałby wyłożyć na stół pieniądze, których początkowo nie planowano wydawać. Wydaje się jednak, że zimowe wzmocnienia stają się powoli obowiązkiem.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze