W końcu występ na miarę oczekiwań
W 4. kolejce Euroligi Real Madryt wygrał z Panathinaikosem. Był to mecz, na jaki madridistas czekali od początku sezonu. W końcu można było zobaczyć właściwą wersję drużyny Chusa Mateo.
Facundo Campazzo. (fot. Getty Images)
W końcu! W końcu zobaczyliśmy na parkiecie taki Real Madryt, jakiego wszyscy oczekiwali od samego początku sezonu. Wreszcie była to drużyna, która przypominała swoją wersję z poprzedniego sezonu. Panathinaikos, mimo świetnie grających Nunna czy Herngómeza, został zneutralizowany. Od początku do końca to Real Madryt miał inicjatywę i było to zwycięstwo całkowicie zasłużone. To widowisko na trybunach WiZink Center oglądali między innymi Florentino Pérez, Sergio Rodríguez czy Juan Carlos Navarro (dyrektor generalny koszykarskiej sekcji Barcelony).
Real Madryt znakomicie rozpoczął mecz i cała pierwsza kwarta była najlepszym momentem gry Królewskich w całym obecnym sezonie. Wszystko działało, była skuteczność i zaangażowanie. Zespół w ogóle nie przypominał siebie z poprzednich pojedynków. Panathinaikos był początkowo mocno zaskoczony takim obrotem wydarzeń i Ataman szybko posadził na ławce takich graczy jak Osman czy Brown, szukając jakiejkolwiek odpowiedzi. Goście zaczęli w końcu gonić, ale po 10 minutach na prowadzeniu byli gospodarze (28:19).
Trudno byłoby utrzymać taką intensywność i skuteczność dłużej, więc do drugiej kwarty trzeba było podejść inaczej. Real Madryt przede wszystkim skupił się na defensywie i to funkcjonowało całkiem nieźle. Panathinaikos dalej nie potrafił rozwinąć skrzydeł. Szkoda, że zgubiła się skuteczność na obwodzie. Ciekawe wejście zaliczył Rathan-Mayes. Kanadyjczyk rewelacyjne zagrania przeplatał z błędami. Ostatecznie przed zejściem na przerwę Grecy tracili pięć punktów (43:38).
Po powrocie na parkiet Panathinaikos zrobił krok w przód i prawie dogonił Królewskich, ale dzisiaj widzieliśmy odmienioną drużynę, która potrafiła zareagować. Abalde rozgrywał znakomite minuty i to jego rzuty z dystansu robiły różnicę. Hiszpan nie był osamotniony. Na wyróżnienie zasługiwało wielu zawodników, o ile nie wszyscy. Madrytczycy wygrywali walki o ofensywne zbiórki, co pozwalało powiększać prowadzenie. Panathinaikos nie tracił wiary i kiedy tylko Real Madryt popełniał błąd, był on wykorzystywany, jak chociażby w ostatniej akcji, gdy Osman trafił z dystansu równo z końcową syreną (70:58).
W ostatniej części Kendrick Nunn próbował przywrócić Panathinaikos do gry. Na jego wejścia pod kosz nie było sposobu, ale Real Madryt odpowiadał po drugiej stronie boiska. Swoje do powiedzenia w zespole gości miał też Cedi Osman, który sporą część rywalizacji przesiedział na ławce. Właściwie kiedy Llull trafił do kosza, a chwilę później Nunn spudłował na 1,5 minuty przed końcem, to było już po meczu. Królewscy trochę odpuścili końcówkę i dali Panathinaikosowi zmniejszyć stratę, co może mieć znaczenie przy bilansie bezpośrednich spotkań. W tym momencie jednak znaczenie ma zwycięstwo, które może być punktem zwrotnym dla drużyny Chusa Mateo.
90 – Real Madryt (28+15+27+20): Abalde (13), Campazzo (19), Musa (15), Tavares (8), Ndiaye (5), Rathan-Mayes (4), González (0), Hezonja (7), Deck (11), Gueye (-), Ibaka (0), Llull (8).
86 – Panathinaikos (19+19+20+28): Brown (0), Osman (13), Nunn (23), Lessort (8), Mitoglou (0), Kalaitzakis (-), Sloukas (3), Papapetrou (12), Grant (3), Grigonis (0), Hernangómez (16), Yurtseven (8).
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze