Prawo derbów
Kto nigdy nie słyszał bądź nie czytał, że derby rządzą się swoimi prawami, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Dani Carvajal i Koke podczas derbów Madrytu. (fot. Getty Images)
Mimo że wszystkie ligowe wygrane premiowane są trzema punktami, to są jednak takie mecze, na które czeka się jakoś bardziej. Niosą one ze sobą zupełnie inny ładunek emocjonalny niż – dajmy na to – wyjazdowa partia z Getafe w szary, czwartkowy wieczór. Niczego nie ujmując Getafe, rzecz jasna.
Do tejże kategorii gier bez cienia wątpliwości należą derby. Niezależnie od aktualnej formy i pozycji w tabeli mierzących się w nich zespołów, są to spotkania, w których praktycznie zawsze wrze, a walka o zwycięstwo idzie na noże. Deklaracje zawodników o podchodzeniu do nich jak do wszystkich innych możemy schować między bajki. Poziom adrenaliny wywoływany rangą przeciwnika i historią wzajemnej rywalizacji siłą rzeczy musi być u nich wyższy. Nas nie oszukają.
I w tym miejscu, chcąc nie chcąc, musimy odwołać się do bodaj najbardziej wyświechtanego piłkarskiego porzekadła. Bo przecież wszyscy doskonale wiemy, że derby rządzą się swoimi prawami. No właśnie – ale jakimi prawami? Sęk tkwi w tym, że poza tym, co zostało napisane powyżej i co jest w swej naturze wręcz banalne, nikt tego konkretnie nie sprecyzował. Jednakże przecież do odważnych świat należy, postanowiliśmy więc wytłuścić jedno podstawowe i najważniejsze prawo wszystkich derbów – tylko zwycięstwo.
Ta maksyma powinna przyświecać Realowi Madryt przed dzisiejszym starciem z Atlético. Szczególnie, że będzie to już nasze czwarte sąsiedzkie spotkanie w tym sezonie, a w dotychczasowych trzech udało nam się wygrać zaledwie raz. Porażka w La Lidze, zwycięstwo po dogrywce w półfinale Superpucharu Hiszpanii i w końcu porażka po dogrywce w 1/8 finału Pucharu Króla. To niejako uzasadnia sławetne stwierdzenie o derbach i ich prawach.
Percepcja rywalizacji znanej w Hiszpanii jako El Derbi Madrileño uległa wyrazistym zmianom na przestrzeni ostatniej dekady. Wielka w tym zasługa Diego Simeone, który brawurowo rzucił rękawicę gigantom i od momentu objęcia Los Rojiblancos w grudniu 2011 roku buduje drużyną zdolną do równorzędnego konkurowania z Realem i Barceloną. Czasy, w których madridistas przed meczami derbowymi nie zastanawiali się nad tym, czy Królewscy wygrają, ale ile goli zaaplikują rywalowi zza miedzy, mamy już dawno za sobą. Triumf Atleti w finale Copa del Rey w 2013 roku rozgrywanym na Santiago Bernabéu okazał się punktem zwrotnym.
Kiepskie relacje instytucjonalne i kibicowskie obu madryckich klubów nie przeszkadzają im w wyrażaniu wzajemnego szacunku, jeśli chodzi o boiskowe poczynania. Najlepiej świadczą o tym przedmeczowe wypowiedzi zarówno Carlo Ancelottiego, jak i Cholo Simeone, a zwłaszcza Argentyńczyka, który nie szczędził Los Blancos ciepłych słów: „Mają rewelacyjnego trenera, który bardzo dobrze zarządza grupą. Mają bardzo silnego prezesa – Florentino prowadzi i zarządza najlepszym klubem na świecie. Podziwiam go za to, jak cały czas wzbudza wśród zawodników Realu Madryt poczucie potrzeby rywalizacji. Odchodzą Ronaldo, Ramos, Casillas, a klub pozostaje, ponieważ jest zarządzany i prowadzony w przykładny sposób”. Jak widać, nie dla wszystkich liga jest zafałszowana.
Jedni i drudzy przystąpią do dzisiejszej batalii w dobrych nastrojach. Królewscy po sześciu ligowych zwycięstwach z rzędu z Villarrealem, Deportivo Alavés, Mallorcą, Almeríą, Las Palmas i wspomnianym na samym początku Getafe. Z kolei Los Colchoneros mogą pochwalić się passą pięciu kolejnych wygranych we wszystkich rozgrywkach. Ostatni raz schodzili pokonani z murawy Al-Awwal Park w Rijadzie 10 stycznia i chyba nie musimy Wam przypominać, kto wówczas był ich pogromcą…
Real osiągnął w bieżącej kampanii taki poziom wtajemniczenia, że notuje kolejne wygrane bez wkładania w nie maksymalnego wysiłku. Patrz: czwartkowa potyczka na Coliseum Alfonso Pérez. Gdyby tylko Vinícius nie upodobał sobie obijania piłką Davida Sorii i wziął przykład z Joselu, rozmiary zwycięstwa byłyby zdecydowanie okazalsze. Nieskuteczność Brazylijczyka nie przeszkodziła Królewskim jednak w pełnoprawnym i samodzielnym usadowieniu się w wygodnym fotelu lidera. Trzeba przyznać, że to całkiem przyjemna perspektywa przed konfrontacją z Atlético.
Wrześniowa klęska na Cívitas Metropolitano i niedawne odpadnięcie z Pucharu Króla (co ciekawe – również miało to miejsce na Metropolitano), a przede wszystkim fakt, że są to jedyne porażki poniesione przez podopiecznych Carletto w bieżącej kampanii, musi siedzieć w ich głowach. Cudów nie ma. Choć mityczna filozofia madridismo nie pochwala odwoływania się do tak niskich pobudek jak chęć rewanżu, to raczej wszyscy, nawet jeśli po cichu, oczekujemy od naszych ulubieńców powetowania sobie i nam tamtych nieprzyjemnych akcentów.
W Valdebebas panuje przekonanie, że komplet punktów w meczach z Atleti i Gironą wyraźnie przybliży drużynę do mistrzostwa. I trudno się z tym nie zgodzić. Dlatego też dziś trzeba zrobić pierwszy krok. Jak nakazuje prawo derbów – tylko zwycięstwo.
* * *
Mecz z Atlético na Santiago Bernabéu rozpocznie się dzisiaj o godzinie 21:00, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale CANAL+ Sport w serwisie CANAL+ Online.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze