Real przestaje traktować Barcelonę jako konkurenta
Los Blancos uważają, że Barcelona nie może już konkurować z nimi, jeśli chodzi o oferowanie kontraktów. Spada również ich poziom sportowy, podczas gdy Atlético i Girona się rozwijają.
Joan Laporta, prezes FC Barcelona, klubu oskarżonego o łapownictwo i zapłacenie ponad siedmiu milionów euro w latach 2001–2018 wiceszefowi Komitetu Technicznego Arbitrów (fot. Getty Images)
Nie tak dawno temu Barcelona była silnym konkurentem dla Realu Madryt na rynku transferowym. Fakt, że prawie zawsze walczyła na boisku z Królewskimi jak równy z równym, jednak jej rozwój na poziomie sportowym i medialnym pozwolił przekonać do siebie wiele gwiazd będących także na celowniku stołecznego klubu. Blaugrana zdołała sprzątnąć Realowi Ronaldinho, Villę, Daniego Alvesa i Neymara. Ale w biurach Valdebebas są pewni, że ta era się skończyła.
Liderzy Realu Madryt uważają, że Barcelona nie może już walczyć o najlepszych zawodników na rynku. Doświadczenie ostatnich lat skłania ich do myślenia, że klub z Katalonii nie jest już dla nich rywalem, jeśli chodzi o transfery, podczas gdy liczba milionowych projektów w Premier League rośnie, a Manchester City jest głównym zagrożeniem, oferując oprócz pieniędzy ambitny projekt sportowy. Bayern czy szejkowie z PSG również stanowią wyzwanie, ale nie Barça.
Główny powód to ekonomia. W ostatnich latach kierownictwo wpędziło katalońską drużynę w spiralę dźwigni, obniżek wynagrodzeń i dostosowań budżetowych. W kilku przypadkach miała na to wpływ zasada 1/4 wprowadzona przez La Ligę, gdy zespół przekracza swój limit wynagrodzeń. Ściąganie czołowych piłkarzy kosztuje dziś na przykład 100 milionów euro jak Bellinghama czy 90 milionów jak przy transferze Gvardiola. Wydawanie takich pieniędzy jest dla Blaugrany niemożliwe.
Ale to nie jest tylko kwestia finansowa. W Madrycie uważają, że wizerunek, jaki Barcelona ma za granicą, utrudnia mu funkcjonowanie w mediach. Sprawa Negreiry, dźwignie… Ma to swoje konsekwencje, jeśli chodzi o podpisywanie kontraktów. Gra w tym klubie nadal jest atrakcyjna, o czym świadczy dołączenie Gündoğana czy Vitora Roque, obserwowanych przez inne wielkie marki. Jednak takich przypadków jest coraz mniej.
Trzy przykłady z ostatnich okienek dobrze obrazują tę sytuację. Pierwsza dotyczyła Haalanda, który bardzo szybko wykluczył Barcelonę z walki o jego transfer. Inni, jak Real Madryt, Bayern czy Manchester City, który ostatecznie go kupił, byli w grze niemal do samego końca. Drugi, Endricka. Kwota przedstawiona przez Palmeiras sprawiła, że transfer nastolatka do stolicy Katalonii był niewykonalny, niezależnie od tego, jak bardzo Blaugrana nalegała. Ostatnia sprawa dotyczyła Ardy Gülera, który zmienił zdanie w ostatniej chwili, gdy już wszystko uzgodnił z Barceloną. Dlatego, że wtedy do gry wkroczyli Królewscy…
Perspektywa patrzenia Realu Madryt zmieniła się także na poziomie sportowym. Rywale prezentują niższy poziom. Rozpoczęło to odejście Messiego, który przez ponad dekadę był koszmarem Los Blancos. Brakuje też pomysłu. Projekt, którym obecnie dowodzi Xavi i który przeszedł już przez ręce Valverde czy Koemana, odbiega od słynnego DNA, które zapewniło klubowi tak duże przychody w ciągu ostatnich dwóch dekad.
Wzrasta rywalizacja Realu z innymi zespołami. Na przykład z Atlético, które od dziesięciu lat walczy z Królewskimi. W tej edycji Copa del Rey piłkarze Realu byli przekonani, że zwycięstwo na Metropolitano będzie oznaczać wyeliminowanie głównego konkurenta i bycie bardzo blisko zdobycia tytułu. Ostatecznie się to nie udało. W tym sezonie ligowym przeciwnikiem jest zaś Girona, projekt, który Królewscy szanują i który notuje regularne zwycięstwa. Już dawno przestali być postrzegani w Madrycie go jako rewelacja, a obecnie są pretendentem do tytułu.
Real nie życzy Barcelonie żadnych dalszych problemów. Wręcz przeciwnie: Los Blancos znajdują w zespole culés swojego głównego – i obecnie jedynego – sojusznika we wprowadzeniu Superligi. Ten aspekt oznacza, że Laporta i Florentino nadal utrzymują dobre stosunki, nieco przyćmione sprawą Negreiry. Trzeba je wzmocnić, aby mogli wspólnie walczyć o projekt. „Zostawmy ich w spokoju, wystarczy…”, powiedziała ostatnio jedna z osób z zarządu Królewskich.
„Gdybyśmy mieli taki dług, nie mógłbym spać spokojnie w nocy. Ale nie sądzę, żeby cokolwiek się zmieniło. Klub taki jak Barcelona nie upadnie tylko ze względu na ogromną wartość, jaką ma dla regionu Katalonii. Oczywiście bardzo żałuję, że kluby mogą w ten sposób się zadłużać. Walczymy wtedy z jednej strony o sukces sportowy, a z drugiej o stabilność gospodarczą. O długach Barcelony przeczytałem przy śniadaniu i prawie się zakrztusiłem” – skomentował Karl-Heinz Rummenigge, legenda Bayernu i były dyrektor generalny klubu.
W Valdebebas, jak i w całej Europie, spoglądają na to, jak Barcelona próbuje przetrwać swoją trudną sytuację finansową. Klub wykorzystuje siłę mediów, aby pozostać na powierzchni w świadomości fanów futbolu i powrócić do kontynentalnej elity. Jednak szefom Realu nie wydaje się, aby mogło to nastąpić w najbliższej przyszłości, dlatego postrzegają teraz Blaugranę bardziej jako sojusznika niż rywala.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze