Advertisement
Menu

Niewygodne sąsiedztwo

„Nie ma nic gorszego nad sąsiada złego”, powiada jedno z polskich porzekadeł.

Foto: Niewygodne sąsiedztwo
Fot. Getty Images

We wszelakich opowieściach i narracjach, mających na celu wyjaśnianie nam otaczającego nas świata i zachodzących na nim zjawisk, pojawiają się przeróżne figury retoryczne i sformułowania, które mają nam coś unaocznić, zobrazować. Tak, byśmy mogli sobie to plastycznie wyobrazić. Mówi się choćby o kropli, która przepełnia bądź przelewa czarę goryczy, o micie założycielskim czy też o punkcie zwrotnym. Gwoli ścisłości napomnimy tylko, że chodzi o zwrot o 180 stopni, a nie o 360, jak to niektórzy twierdzą z uporem maniaka.

Kiedy 24 września minionego już roku Real Madryt przegrał w derbach z Atlético 1:3, obudziły się najgorsze demony. Jesteśmy beznadziejni, nie umiemy bronić, nie umiemy atakować, niczego w tym sezonie nie wygramy, a w ogóle tego Ancelottiego to powinni już dawno zwolnić, bo przecież jest stary i się nie zna. Konstruktywna krytyka była wówczas wśród madridistas rzadko spotykanym wyjątkiem. Zasadniczo zapanował powszechny defetyzm. Czas pokazał jednak, że tamta bądź co bądź bolesna porażka stała się dla naszych ulubieńców tym rzeczonym symbolicznym punktem zwrotnym. Co prawda wciąż nie wiemy, czy ostatecznie nie zostaniemy zwiedzeni na manowce. Natomiast biorąc pod uwagę stan bieżący, mamy pełne prawo wierzyć, że zmierzamy we właściwym kierunku i w okolicach maja i czerwca będziemy mieli powody do świętowania. A jeśli dobrze to rozegramy, to nawet już w okolicach 14 stycznia.

Od tamtej pory, od tego feralnego wrześniowego wieczoru Królewscy pozostają niepokonani, notując passę 19 meczów z rzędu bez porażki we wszystkich rozgrywkach. Czy jest dobrze? No ba, jest nawet lepiej niż dobrze. Zważywszy na całokształt sytuacji, jest wręcz fantastycznie. Nie mamy na co narzekać (mimo tylu kontuzji!) nawet wtedy, gdy wygrywamy tylko 1:0 po golu strzelonym głową w 92. minucie przez Lucasa Vázqueza, którego skądinąd też dotknęła epidemia urazów. Skoro już punkt zwrotny mamy za sobą, to pora na mit założycielski.

Malkontenci stwierdzą, że nie ma co pompować balonika przed jakimś wymyślnym pucharem, który od 2020 roku rozgrywany jest w systemie final four i odbywa się w owianej – nazwijmy to – kontrowersyjną futbolową sławą Arabii Saudyjskiej (z wyjątkiem pandemicznego 2021 roku). Trudno jednak na poważnie nie podejść do turnieju, w którym naszymi oponentami będą rywal zza miedzy oraz potencjalnie Barcelona lub Osasuna. Poza tym, Superpuchar Hiszpanii to najzwyczajniej w świecie szansa na dołożenie kolejnego trofeum do wypełnionej po brzegi gabloty na Santiago Bernabéu.

Tymże maruderom należy przypomnieć, że mit założycielski niezapomnianego Realu Madryt z sezonu 2021/22 narodził się właśnie w saudyjskim Rijadzie, kiedy to najpierw w półfinale po dogrywce uporaliśmy się z Barçą (3:2 po bramkach Viníciusa, Benzemy i tej decydującej Fede Valverde), a następnie w finałowym boju pokonaliśmy Athletic (2:0 po bramkach Luki Modricia i Karima Benzemy z rzutu karnego). Pamiętacie tamten triumf? Smakował wybornie, a przecież był jedynie preludium do największych sukcesów tamtej kampanii w postaci mistrzostwa Hiszpanii i czternastej Ligi Mistrzów.

Istnieje pewne sformułowanie, które definiuje, dlaczego zazwyczaj nie przepadamy za swoim sąsiadem. „Bo sąsiad to złodziej!” – komu ten prosty, by nie napisać, że wręcz prostacki tekst od razu nie przyszedł do głowy, niech pierwszy rzuci kamieniem. Oczywiście niczego nie sugerujemy. Odwołujemy się jedynie do nie najlepszych – szalenie eufemistycznie rzecz ujmując – relacji łączących obecnie Real i Atlético. Trudno, żeby było inaczej, jeśli w ostatnim czasie przy każdej wizycie na Cívitas Metropolitano nasi pupile byli prymitywnie obrażani (co akurat tylko o autorach tych ataków świadczy, bo obrazić z klasą też trzeba umieć), a w najbardziej drastycznym wybryku chuligani z grupy Frente Atlético mieniący się „kibicami” wywiesili na jednym z madryckich mostów kukłę Viníciusa oraz transparent z napisem „Madryt nienawidzi Realu”.

Przy takich zachowaniach jednej ze stron nie może być mowy o przyjaźni, nawet szorstkiej. Dlatego w ciągu kilku ostatnich lat derbowe starcia eskalowały do rangi prawdziwych piłkarskich wojen. Sąsiada przeważnie nie lubimy, ale siłą rzecz widzimy się z nim często. Nie inaczej będzie w tym przypadku. Oprócz potyczek w Superpucharze i La Lidze (4 lutego) los sprezentował nam kolejne spotkanie z Los Rojiblancos, tym razem w ramach 1/8 finału Pucharu Króla. Oznacza to, że w ciągu niewiele ponad tygodnia dwukrotnie staniemy w szranki z naszymi szacownymi sąsiadami, a w ciągu niecałego miesiąca – aż trzykrotnie.

Wygląda więc na to, że mecze z Atlético mogą naznaczyć trwającą kampanię. Do tego dzisiejszego Królewscy przystąpią w dobrych nastrojach po pokonaniu na otwarcie nowego roku odpowiednio Mallorki (1:0) oraz czwartoligowej Arandiny w 1/16 Copa del Rey (3:1). Te pozytywne odczucia wywołane są nie tylko świetnymi wynikami, ale też sukcesywnie szczuplejącą listą kontuzjowanych graczy. Po powrotach Auréliena Tchouaméniego, Eduardo Camavingi, Viníciusa i Ferlanda Mendy’ego nieobecni pozostają już „tylko” czterej piłkarze.

Ekipa Diego Simeone również nie ma co narzekać pod tym kątem, bo stawiła się w Arabii Saudyjskiej niemal w komplecie. Cholo nie może liczyć tylko na Pablo Barriosa (znalazł się w kadrze, ale nie jest jeszcze w pełni gotowy do gry) Reinildo Mandavę (wyjechał na Puchar Narodów Afryki) i Thomasa Lemara (kontuzja). Los Colchoneros podejdą do półfinałowej konfrontacji w Superpucharze po weekendowym zwycięstwie w Pucharze Króla z CD Lugo (3:1), ale jednocześnie po porażce w arcyciekawym ligowym pojedynku z Gironą (3:4). W tabeli La Ligi zajmują piąte miejsce i mają już dziesięć punktów straty do nieustannie zaskakującego zespołu Míchela i prowadzącego Realu.

„Osobiście nie lubię grać przeciwko Atlético, to bardzo skomplikowana drużyna”, wyznał Carlo Ancelotti na wczorajszej konferencji prasowej. Włoch nie lubi, ale musi. I musi się też do tego z wiadomych przyczyn przyzwyczaić. Jakoś tak czujemy w kościach, że Los Blancos zrobią absolutnie wszystko, by udowodnić, że porażka na Metropolitano z 24 września była wypadkiem przy pracy, a zarazem punktem zwrotnym dla całego sezonu. Nawet jeśli tak jak w 2020 roku trzeba będzie znowu sfaulować wychodzącego sam na sam Álvaro Moratę, co potwierdził zresztą bohater tamtej akcji, czyli Fede Valverde.

Tak czy siak, będzie to dopiero pierwszy krok ku zdobyciu pierwszego tytułu w kampanii 2023/24. I pierwszy krok do napisania mitu założycielskiego na miarę tego z rozgrywek 2021/22. Najwyższy czas ustawić sąsiada do pionu.

* * *

Półfinałowy mecz Superpucharu Hiszpanii na Al-Awwal Park rozpocznie się dzisiaj o godzinie 20:00, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale Eleven Sports 1 w serwisie CANAL+ Online.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!