Przez ciernie do gwiazd
Czasami można się zastanawiać, po co nam to wszystko.
Fot. Getty Images
Czy człowiek rzeczywiście ma aż tak niepohamowane ciągoty do czynów masochistycznych lub też obserwowania, jak innym dzieje się źle? Do takich wniosków można by nieraz dojść, gdyby przyjrzeć się wielu standardowym pomeczowym wypowiedziom.
„Czasem trzeba umieć cierpieć. Dzisiaj cierpieliśmy, ale udało nam się wygrać”.
„Cierpieliśmy, kiedy musieliśmy cierpieć i szukaliśmy okazji”.
„W drugiej połowie bardziej cierpieliśmy, ale w ramach normy”.
„Wygrana, przy której musieliśmy tyle wycierpieć, musi nam pomóc”.
„Mieliśmy dużo okazji, ale momentami także cierpieliśmy”.
„Niestety w pierwszych minutach cierpieliśmy, co często się nam zdarza”.
„Przeciwko nim trzeba cierpieć. Zrobiliśmy to razem”.
„Cierpienie z awansem biorę w ciemno”.
Gdyby w wyszukiwarce na naszym portalu wpisać frazę „cierpieć”, wyskoczy nam prawie 800 wyników. W przypadku słowa „cierpieliśmy”, otrzymamy 564 rezultaty. Fani rzeczowników mogą być zaś nieco rozczarowani, ponieważ „cierpienie” to już tylko 224 wyniki. Tak czy inaczej, nawet bez wpisywania innych wariantów tego kluczowego słowa, jesteśmy w stanie uzbierać ponad 1500 wyszukanych elementów.
Wróćmy jednak do pytania zadanego na początku – dlaczego aż tak bardzo pociąga nas coś, co przecież wiąże się ze skrajnie nieprzyjemnym uczuciem. Zakładamy bowiem, że nawet jeśli to nie my cierpimy na boisku, to przecież obserwowanie czyjegoś cierpienia dla normalnego człowieka również powinno stanowić średnią przyjemność. Cóż, najlepszą odpowiedź na to pytanie stanowi chyba łacińska sentencja, która brzmi Per aspěra ad astra, czyli przez ciernie (lub trudy, w zależności od wariantu tłumaczenia) do gwiazd.
To właśnie smak ostatecznego sukcesu sprawia, że w drodze po niego jesteśmy w stanie znieść nieraz naprawdę wiele. Zwłaszcza triumf odniesiony w trudach smakuje szczególnie słodko i sprawia, że bez wahania zgodzilibyśmy się na przeżycie tych wszystkich krzywd raz jeszcze, by tylko poczuć jego uzależniający smak ponownie. Oczywiście nie każdy krok w stronę celu musi być okupiony bólem, krwią, potem i łzami. Często jednak możemy śmiało zakładać, który odcinek trasy będzie kosztować nas najwięcej zdrowia.
Jeden z nich czeka nas bez wątpienia dziś. Gdy tylko przychodzi nam mierzyć się z Villarrealem, możemy być absolutnie pewni tego, że cierpienie będzie głównym składnikiem powietrza. Z Żółtą Łodzią Podwodną zawsze gra nam się trudno. Dość powiedzieć, że na ostatnie pięć potyczek z dzisiejszym rywalem, Królewscy wygrali tylko jedno i to nie w lidze, a w Pucharze Króla. Zwycięstwo to kosztowało zresztą podopiecznych Carlo Ancelottiego – tak, zgadliście – ogrom cierpienia. Jeśli nie pamiętacie tamtego starcia, Real przegrywał do przerwy 0:2 i dopiero kapitalna remontada zwieńczona golem Daniego Ceballosa w końcówce pozwoliła drużynie na awans do kolejnej fazy. Pozostałe cztery starcia sprawiedliwie rozdzielają się na dwa remisy i dwie porażki.
Tego typu statystyki mają to do siebie, że przy umiejętnej żonglerce da się znaleźć w nich mimo wszystko jakieś pokrzepienie. W tym przypadku zadanie to jednak okazuje się bardziej skomplikowane niż zazwyczaj. Ostatnie 10 meczów z Villarrealem? 40% wygranych spotkań. Ostatnie 10 potyczek w samej lidze? Jeszcze gorzej – 30%. Bilans w całej historii? O, tutaj faktycznie jest nieco lepiej, ale wciąż – delikatnie rzecz ujmując – bez szału: 27 wygranych, 6 porażek i 16 remisów, co daje 55% zwycięstw.
Choć wciąż mowa wyłącznie o suchej statystyce, to jednak w niektórych przypadkach liczby skłaniają do refleksji i chęci zrozumienia prawideł, jakie nieraz rządzą futbolem. Niektórzy z nas zapewne pamiętają passę, jaką Real notował z Deportivo La Coruña, z którym swego czasu nie umieliśmy wygrać na wyjeździe przez 19 lat. Trudności, jakie mamy z Villarrealem, to może jeszcze nie aż tak wysoka półka absurdu, ale wciąż solidny materiał do dywagacji.
Prognozowanie przebiegu spotkania na podstawie serii minionych meczów w gruncie rzeczy wydaje się zabiegiem średnio sensownym. Pomijając nawet kołczingowe „liczy się tylko to, co tu i teraz”, to przecież w praktyce istnieje tyle najróżniejszej maści czynników, że nie sposób jest coś dokładnie przewidzieć na zasadzie zależności z przeszłości. Wystarczy wspomnieć choćby o najbanalniejszej kwestii, czyli personaliach. W praktyce co roku widzimy na boisku innych piłkarzy, którzy po prostu zakładają na siebie koszulki z tymi samymi herbami. W wielu przypadkach nie mieli oni żadnego wpływu na to, co wydarzyło się rok, dwa, czy pięć lat wcześniej. A jednak jakimś magicznym sposobem tendencja pozostaje niezmieniona. O ile w przypadku zespołów utrzymujących się przez wiele lat w ścisłej czołówce nie byłoby to aż tak dziwne, o tyle tutaj jest już bardziej zastanawiające.
Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że Villarreal nie jest zbieraniną chłopów pańszczyźnianych i wypracował sobie naprawdę solidną markę nie tylko w kraju, ale i od czasu do czasu wyraźnie umie zaznaczyć swoja obecność w Europie. Nie jest też on jednak mimo wszystko futbolowym gigantem, który z czysto logicznego punktu widzenia powinien rzucać nam kłody pod nogi z aż taką częstotliwością. Wygląda to trochę tak, jakbyśmy mieli do czynienia z grą RPG. Jedni dysponują orężem na smoki, inni lepiej ubijają nieumarłych, żółta koszulka natomiast ma przypisaną kilkudziesięcioprocentową premię do obrażeń zadawanych Realowi Madryt, niezależnie od tego, kto ją w danym momencie nosi. W poprzedniej potyczce premię najlepiej wykorzystał obecny gracz Milanu, Samuel Chukwueze, który zwycięskiego gola w dzisiejszej scenerii strzelił w ten oto sposób.
Gdybyśmy byli naiwni, stwierdzilibyśmy, że dziś będzie łatwiej, ponieważ rywal od początku sezonu jest w kryzysie. Żółta Łódź Podwodna zajmuje w tym momencie dopiero 14. miejsce w tabeli i zdołała wygrać tylko cztery mecze. Zespół ze wschodu Hiszpanii ma w tym sezonie już trzeciego trenera. Na początku września zwolniono Quique Setiena, a w poprawie sytuacji nie pomógł nawet były trener Korony Kielce, Pacheta. Tak oto w połowie listopada zdecydowano się na powrót do klubu po dziesięciu latach Marcelino. Wejście Hiszpan ma jak na razie takie sobie. W trzech potyczkach zdążył przerobić każdy z podstawowych futbolowych smaków: wygrał 3:1 z Osasuną, zremisował w derbach kryzysów 1:1 z Sevillą oraz przegrał sromotnie 0:3 z Realem Sociedad (asysta i gol Kubo).
Zawirowania w ekipie gości mogłyby stanowić jakieś pocieszenie, gdyby nie jedna istotna kwestia. Niezależnie od przeciwnika, starcia z Realem Madryt są dla rywali niczym inna dyscyplina sportu, osobnym światem wewnątrz tego, w jakim funkcjonują na co dzień. O ile w sytuacjach, gdy różnice w umiejętnościach indywidualnych dzieli przepaść, często nie ma to aż tak olbrzymiego znaczenia, o tyle w takich meczach, jak dzisiejszy, kryzys rywala zejdzie na dalszy plan.
Jeśli więc chcemy zostać mistrzami Hiszpanii, musimy też być mistrzami skutecznego cierpienia. O ile remis z Betisem sprzed tygodnia nie stanowił jeszcze powodu do skrajnej paniki, o tyle strata punktów w drugim kolejnym ligowym spotkaniu może sprawić, że zacznie się robić ciepło. Już pal licho ewentualne zmniejszenie komfortowej na tym etapie sezonu przewagi nad Barceloną i Atlético. To jest już bowiem chyba ten moment, w którym należy zacząć brać pod uwagę, że Girona może nie spuchnąć. Po ostatnim gwizdku z dużą chęcią dorzucimy więc do wyników wyszukiwania kolejne frazy związane z cierpieniem. Pod warunkiem że będzie o nim opowiadał Don Emilio po zdobyciu trzech punktów.
* * *
Mecz z Villarrealem na Santiago Bernabéu rozpocznie się dzisiaj o godzinie 21:00, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale CANAL+ Sport w serwisie CANAL+ Online.
Spotkanie można wytypować w FORTUNA. Kurs na bramkę Bellinghama wynosi 2,10.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze