Mecz ponad innymi
Jeśli ktoś nie zgadza się ze stwierdzeniem, że dziś niezależnie od jego przebiegu czeka nas mecz nad mecze, prosimy o opuszczenie sali w trybie natychmiastowym. Dziękujemy.
Fot. Getty Images
Natura bardzo często znajduje podstępne sposoby i niszczycielskie siły na określenie terminu przydatności wielu rzeczy. Mimo swego często malowniczego oblicza jest przecież wyjątkowo okrutna. Tak oto żelazo pokrywa się rdzą, miedź patyną, drewno z czasem próchnieje, masło jełczeje, warzywa i owoce gniją, a człowieka dopada choroba lub ze skutkiem śmiertelnym nadgryza go ząb czasu. W długodystansowym biegu wyścig przegrywają w końcu także plastik, a nawet szkło. W końcu i Odra Wodzisław Śląski, która wraz z karaluchami i Polskim Stronnictwem Ludowym miała przetrwać wybuch wojny atomowej, schowała się gdzieś na głębokich peryferiach piłkarskiej mapy kraju. Co prawda wciąż istnieje, jednak ma się, ujmijmy to, tak sobie.
Wielokrotnie można było odnieść wrażenie, że i El Clásico nie uchroni się przed destrukcyjnym wpływem procesów biochemicznych. Bywały przecież chwile, gdy mogliśmy pomyśleć sobie, że nic już nie będzie takie samo. Nie szukając daleko, wciąż trudno przecież nie wspominać bez emocji rywalizacji Realu Mourinho z Barceloną Guardioli czy bezpośrednich konfrontacji Cristiano Ronaldo z Lionelem Messim. W ostatecznym rozrachunku fakty pozostają jednak takie, że nawet jeśli coś po drodze rzeczywiście się zmieniało, a momentami bywało mniej interesująco, to w rezultacie i tak nic nie było w stanie naruszyć statusu potyczek Królewskich z Blaugraną.
Choć w najlepszych ligach od dziesięcioleci nie brakuje historycznych czy derbowych konfrontacji między zespołami ze ścisłego topu, to mimo wszystko żaden inny piłkarski mecz nie był w stanie odstawić El Clásico do lamusa. To po prostu mecz numer jeden na świecie i nic tego nie zmieni. Nawet gdyby podmienić kadrę Barcelony na piłkarzy Mazura Ełk, a w białe koszulki przywdziać zawodników Wigier Suwałki, cały świat wciąż patrzyłby na tę rywalizację z zapartym tchem. Już pierwsze przykazanie futbolu mówi bowiem, że nie będziemy mieć meczów cudzych przed Klasykiem.
Bardzo celnie rywalizację Realu z Barceloną zobrazował w swoich ostatnich wypowiedziach Toni Kroos, który stwierdził, że Klasyk oprócz klasyfikacji ligowej ma także swoją oddzielną kategorię klasyfikowania. I naprawdę trudno się z tym nie zgodzić. Niezależnie od sytuacji obu drużyn, zawsze znajdzie się jakiś punkt zaczepienia, który odpowiednio naelektryzuje spotkanie. Zawsze jeden drugiemu będzie miał coś do udowodnienia i na odwrót. Nawet w sytuacji, kiedy oba kluby są w trakcie transformacji w mniej lub bardziej sprecyzowanym kierunku , jak teraz. Bez znaczenia pozostaje również to, że nie ma już Mourinho, Guardioli, Cristiano, Messiego czy wyścigu Benzemy z Lewandowskim. Zbyt głębokie są korzenie tej antagonistycznej relacji, by obumarcie któregoś jej skrawka mogło wpłynąć na kondycję całego organizmu.
Bylibyśmy jednak skrajnymi hipokrytami, gdybyśmy stwierdzili, że to, co tu i teraz pozostaje zupełnie nieistotne. Nie tylko holistycznym ujęciem człowiek żyje. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, to szczegóły tworzą przecież integralną całość zjawiska. A sytuacja w tabeli przed dołożeniem kolejnej cegiełki do historii potyczek Realu z Barceloną jest co najmniej interesująca. Gra toczy się przecież o fotel lidera. Los Blancos i Blaugranę w tabeli dzieli zaledwie jeden punkt, a w hitchcockowskim scenariuszu obie drużyny pogodzić może jeszcze mająca tyle samo punktów co Real Girona. Mimo drobnej straty do gości to gospodarze mogą się jednak pochwalić tym, że przed dzisiejszą potyczką nie zaznali jeszcze goryczy porażki. Ligowy bilans naszych przeciwników to siedem zwycięstw i trzy remisy, podczas gdy podopieczni Carlo Ancelottiego osiem razy zwyciężali i raz dzielili się punktami.
Jeśli już mimo woli schodzimy na tematy związane z ewentualną psychologiczną przewagą, to nie sposób nie wspomnieć o naszej ostatniej eskapadzie do stolicy Katalonii, która pamiętana będzie jeszcze przez długi czas. Na początku kwietnia zlaliśmy bowiem Barcelonę na Camp Nou aż 4:0 w rewanżowym starciu półfinału Pucharu Króla. Trzykrotnie do siatki trafiał wówczas Karim Benzema i raz Vinícius. Kilka sromotnych klęsk z Barceloną w tym tysiącleciu z każdym rokiem potęgowało w nas głód zrewanżowania się w równie okrutny sposób. Aż w końcu się udało.
Jak jednak dawno temu mądrze powiedział Heraklit z Efezu, panta rhei – wszystko płynie. Okoliczności dzisiejszego spotkania będą pod kilkoma względami mocno się różnić. Po pierwsze już sama otaczająca nas sceneria będzie inna. Klasyk z racji na prace remontowe na Camp Nou zostanie bowiem rozegrany na Stadionie Olimpijskim. Nie ujrzymy w nim też głównego aktora wiosennego spektaklu, a występ Lewandowskiego stoi cały czas pod znakiem zapytania. Pomijamy już tak oczywiste kwestie, jak dyspozycja dnia czy owiane legendą detale. Tutaj koło fortuny jeszcze nigdy nie wylosowało identycznego zestawu. Tak czy inaczej, zawsze dobrze mieć świeże wspomnienie tego, że odwiecznemu rywalowi da się wyrządzić na jego terenie dużą krzywdę.
Czujemy zbyt duży respekt – nie mylić ze strachem – by domagać się dzisiaj wyrządzania krzywd i triumfalnych tańców nad leżącym przeciwnikiem. O ile jednak sam styl nie będzie miał większego znaczenia (oby był jak najlepszy!), o tyle zwycięstwa oczekujemy z jeszcze większą nadzieją niż zwykle. Nie ma przecież bardziej satysfakcjonującej wygranej niż ta nad Barceloną. Tak samo nie ma większego dramatu niż porażka z Katalończykami. Kto wie, może właśnie dziś zacznie się jakaś kolejna epoka, za którą będziemy tęsknić po jej przeminięciu?
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze