Gdzie jest Haaland?
To był taktyczny majstersztyk, na którym ucierpiała nieco atrakcyjność widowiska. Real Madryt i Manchester City w tym pierwszym półfinale Ligi Mistrzów miały za zadanie zabezpieczyć się przed najgroźniejszymi punktami rywali. Dla przykładu: Królewscy wykluczyli z gry Erlinga Haalanda.
Fot. Getty Images
Bohaterowie wtorkowego widowiska rozpoczęli to spotkanie bez niespodzianek w składzie. Obaj szkoleniowcy musieli radzić sobie bez podstawowych obrońców (Nathana Aké w City oraz Édera Militão w szeregach gospodarzy), obaj przekuli te absencje w nowe pomysły i atuty. Pep Guardiola przesunął wszak Johna Stonesa do centralnej strefy defensywy, gdzie w fazie obronnej tworzył dwójkę stoperów z Rúbenem Diasem. Gdy jednak The Citizens przejmowali kontrolę nad piłką, co w pierwszej połowie dało się zaobserwować nader często, reprezentant Anglii wędrował piętro wyżej, zajmując miejsce nominalnej „szóstki”.
Z kolei Carlo Ancelottiemu los sam podpowiedział najlepsze rozwiązanie na powstrzymanie Erlinga Haalanda. Idealnie do funkcji „plastra” wpasował się Antonio Rüdiger, zastępujący wykartkowanego Militão. Niemiec otrzymał od włoskiego szkoleniowca jasne, ale karkołomne zadanie, aby wyłączyć z gry obecnie najgroźniejszego napastnika świata. 30-latek wywiązał się perfekcyjnie ze swoich obowiązków. Towarzyszył Norwegowi nawet, kiedy ten cofał się po futbolówkę w okolice punktu środkowego boiska. Tak desperacki ruch snajpera tworzył z kolei niebezpieczeństwo powstawania luk w madryckiej obronie, jednak te błyskawicznie łatali David Alaba z cofającym się Tonim Kroosem.
22-letni wiking doszedł do czystej okazji strzeleckiej jeden jedyny raz w 55. minucie zawodów, ale nawet gdy zgubił z radaru Rüdigera, jak spod ziemi wyrósł przed jego nosem Austriak. Jak wyliczyła MARCA, atakujący mistrza Anglii zaliczył jednie 21 kontaktów z piłką, będąc najmniej zaangażowanym w grę aktorem tego spektaklu. Co więcej, nie zanotował ani udanego dryblingu, ani choćby jednego kluczowego podania. Tak skuteczna taktyka „anty-Haaland”, jak również postawa w fazie defensywnej nie mogłaby się udać, gdyby nie wyśmienity Toni Kroos. Pomocnik był tego dnia królem bezpańskich oraz drugich piłek. Znakomicie podwajał i odbierał, wykorzystując najmniejszy błąd w przyjęciu futbolówki przez Obywateli.
Kolejny ocierający się o perfekcję występ zanotował Eduardo Camavinga. Francuz rozegrał partię mieszczącą się w ścisłym topie bocznych obrońców. Mało tego, to po jego indywidualnym, ofensywnym rajdzie – poprzedzonym widowiskową grą na małej przestrzeni i magicznym kontaktem Luki Modricia – Real wyszedł na prowadzenie, gdy Vinícius huknął z dystansu, korzystając z asysty 20-latka. Rysę na – prawie – idealnym meczu pozostawiła sytuacja bramkowa Manchesteru. To bowiem on zainicjował akcję sfinalizowaną przez Kevina De Bruyne, dogrywając niecelnie w środkową strefę boiska przy próbie kontrataku.
Najlepszym dowodem na to, że Liga Mistrzów jest pewnym magicznym środowiskiem dla Los Blancos, był występ Daniego Carvajala. Beznadziejny przez większość sezonu Hiszpan ponownie prezentował się jak wtedy, gdy uważano go za nr 1 na świecie na swojej pozycji. Ancelotti znalazł także ciekawy sposób na zneutralizowanie skrzydeł, właśnie za sprawą 31-latka. Brytyjczycy postawili na asymetrię, rozgrywali większość swoich koronkowych akcji bliżej prawej flanki, gdzie małą grę na jeden kontakt mogli przeprowadzać De Bruyne z Bernardo Silvą. Pomimo próby wymuszenia przesunięcia całej formacji gospodarzy do tej części boiska, Dani pozostawał niewzruszony, opiekując się indywidualnie Jackiem Grealishem. Taki zabieg rzecz jasna generował szeroki dystans pomiędzy stoperami a bocznym obrońcą, jednak tu do działania angażowano Fede Valverde, wypełniającego tę przestrzeń.
Urugwajczyka zresztą trudno było przypisać do jednej pozycji, do konkretnego zadania. Jego wszechstronność jest skarbem dla szkoleniowców, którzy chętnie z niej korzystają. Tym razem urodzony w Ameryce Południowej piłkarz miał istotne znaczenie w defensywie – o czym wspomnieliśmy wyżej, ale nie tylko w fazie głębokiej. Spełniał również ważną funkcję w momencie wyższego pressingu, zajmując miejsce w pierwszej linii oraz niższego, gdy schodził do centralnej strefy, tworząc duet, a czasem tercet (w zależności od potrzeby chwili) pomocników z dwójką madryckich nestorów.
Podsumowując, Królewscy rozpoczęli wtorkowe zawody od dość głębokiej obrony, kasując kolejne groźne okazje podopiecznych Guardioli i oczekując na pojedyncze wypady. Z czasem jednak uczyli się pomysłu oponentów, aby w dalszej fazie rywalizacji przejąć kontrolę nad boiskowymi poczynaniami, wyłączając niemal wszelkie atuty The Citizens. Jednobramkowe prowadzenie pomogło graczom Carletto w przejęciu inicjatywy po zmianie stron. Układ sił rozłożył się po równo. Królewscy częściej gościli w polu karnym Edersona, a do tego nadal dobrze rozbijali ataki przyjezdnych. Nie uniknęli natomiast jedynego, tak znaczącego, błędu.
Anglicy z kolei realizowali ten sam plan na spotkanie przez pełne 90 minut. Dosłownie ten sam. Hiszpański strateg nie przeprowadził wszak ani jednej zmiany personalnej, co było swego rodzaju ewenementem. Jedenastka startowa miała po przerwie doprowadzić do wyrównania, a następnie utrzymać wynik, który większe poczucie niedosytu mógł budzić w szeregach gospodarzy.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze