Advertisement
Menu

Polowanie na czerwony marzec

Paradoksalnie nie biały, ale czerwony kolor będzie wiernym kompanem kibiców Realu Madryt w najbliższym czasie.

Foto: Polowanie na czerwony marzec
Fot. Getty Images

Jakoś tak się przyjęło, że istotne daty w kalendarzu zaznaczamy na czerwono. Czerwonym markerem, długopisem, cienkopisem czy nawet kredką. Nieistotne. W dzisiejszym, brutalnie rozwiniętym technologicznie świecie, w którym dzieci rodzą się ze smartfonem w dłoniach, coraz rzadziej korzystamy z klasycznych, papierowych kalendarzy bądź notatników. Ale przecież nawet w tych elektronicznych kalendarzach mamy opcję zaznaczania na czerwono i bez wątpienia wielu z nas z niej korzysta.

Jeśli jesteś madridistą, a nie przypadkowym czytelnikiem, który z bliżej nieznanych samemu sobie przyczyn zapoznaje się z tym tekstem, Twój kalendarz z pewnością aż razi krwistą czerwienią. Przed Realem Madryt bowiem kluczowy dla losów całego sezonu miesiąc i prawdopodobnie jeden z najintensywniejszych w ostatnich latach. Możemy pozostać w grze o wszystkie najważniejsze laury, a równie dobrze możemy stracić szansę na zdobycie któregokolwiek z nich i spisać całą kampanię 2022/23 na straty. Trochę na zasadzie wszystko albo nic. Tu już nie ma miejsca na pomyłki. Kulminacja nastąpi w marcu, ale na swoisty rollercoaster piłkarskich emocji wsiadamy już dziś. Na pierwszy ogień – a jakże – czerwoni z miasta nieodżałowanego Johna Lennona i jego Beatlesów.

Królewscy zmierzą się z 19-krotnym mistrzem Anglii, 6-krotnym triumfatorem Pucharu Europy i… ósmą drużyną w tabeli bieżącego sezonu Premier League. Tak, tak, nie ma tu żadnego błędu. Chociaż rozumiemy, że ktoś, kto regularnie nie śledzi tego, co dzieje się w lidze przez wielu ekspertów i fanów uważanej za najlepszą na świecie, może być odrobinę skonsternowany. Ze stratą do pierwszych dwóch lokat, okupowanych przez Arsenal i Manchester City, oscylującą w granicach dwudziestu punktów (nawet mimo nierównej liczby meczów) Liverpool już dawno porzucił marzenia o strąceniu Obywateli z tronu angielskiego futbolu. Celem numer jeden dla The Reds będzie uplasowanie się na koniec rozgrywek w czołowej czwórce.

Swoją drogą, zastanówmy się, co działoby się w Madrycie i w hiszpańskich mediach, gdyby to Real w tym momencie zajmował ósme miejsce w La Lidze. Carlo Ancelottiego już dawno nie byłoby w klubie, zostałby odsądzony od czci i wiary, zwyzywany od dziadów i wuefistów, a na koniec większego znaczenia nie miałoby nawet to, że łącznie wygrał dla nas dziewięć tytułów. Drużyna zostałaby mentalnie zaorana przez opinię publiczną, która przebierałaby w nazwiskach nowych piłkarzy mających po sezonie zastąpić tych parodystów, którzy doprowadzili do tak opłakanego stanu. Czy w Liverpoolu ktoś zwolnił Jürgena Kloppa? Nie. Czy ktoś żąda masowej sprzedaży zawodników? Pewnie paru takich gagatków by się znalazło, ale byliby oni w mniejszości. Więc odpowiedź na to pytanie również brzmi: nie. To są te detale.

Przez długi czas zdawało się, że Liverpool podejdzie do dwumeczu z Realem mocno poobijany. I nie chodziło wcale o stan fizyczny piłkarzy, ale o ogólną kondycję zespołu i panujący wokół niego nastrój. Tymczasem na niecałe dwa tygodnie przed pierwszym starciem w 1/8 finału gracze z Anfield wygrali dwa bardzo ważne dla nich spotkania. Najpierw pokonali Everton w derbach Merseyside, a następnie uporali się ze znakomicie radzącym sobie w tym sezonie Newcastle. W obu tych spotkaniach Salah i spółka strzelili po dwa gole i w obu tych spotkaniach zagrali na zero z tyłu.

„Nie sądzę, że jesteśmy w miejscu, w którym możemy otworzyć szeroko usta i mówić: «Jesteśmy na miejscu i ruszamy od nowa». To jasne, że jesteśmy w lepszym miejscu niż kilka tygodni temu, ale ciągle mamy miejsce na poprawę i musimy pokazać stały poziom. Kolejny mecz to Real Madryt, inne rozgrywki, starcie niemające nic wspólnego z tym dzisiejszym spotkaniem”, powiedział po meczu z Newcastle Jürgen Klopp. Czyli nie jest tak, jak powinno być, ale i tak jest lepiej niż było.

W Hiszpanii znane jest określenie la bestia negra. W dyskusji piłkarskiej używa się go, mówiąc o przeciwniku, który wyjątkowo nie leży danej drużynie. Los, który w ostatnich latach nad wyraz ochoczo kojarzył ze sobą Liverpool i Real Madryt (ostatni raz 28 maja ubiegłego roku, gdyby komuś wyleciało z głowy), sprawił, że Los Blancos stali się dla The Reds „czarną bestią”. Real w ostatnich kilku latach jest prawdziwym przekleństwem Liverpoolu. Dwie porażki w fazie grupowej Champions League w sezonie 2014/15, odpadnięcie w ćwierćfinale w sezonie 2020/21 i w końcu to, co jest największą zadrą w sercu, żeby w ślad za niemieckim trenerem nie napisać – torturą, dla kibiców Liverpoolu, czyli dwa przegrane finały Ligi Mistrzów. Liverpool liczy na to, że wreszcie uda mu się wyrównać rachunki z Królewskimi, których po raz ostatni pokonał 10 marca 2009 roku w rewanżowym spotkaniu 1/8 finału Pucharu Europy. To z kolei jest niezwykle bolesne wspomnienie dla sympatyków Realu, rozbitego wówczas 0:4. Ale od tamtej pory The Reds nie zdołali wygrać z aktualnym obrońcą La Orejony, a mierzyli się z nim w tym czasie sześciokrotnie (pięć zwycięstw Realu i jeden remis).

W obozie madryckim panuje spokój. Wyjątkowo. O remisie z Realem Sociedad i porażce z Mallorcą (na razie) mało kto już pamięta. Triumf w Klubowych Mistrzostwach Świata oraz ligowe zwycięstwa z Elche i Osasuną złagodziły atmosferę. Przed dzisiejszą rywalizacją martwi, że Carletto nie będzie mógł skorzystać z Toniego Kroosa i Auréliena Tchouaméniego, ale z drugiej strony cieszy, że po jednomeczowej przerwie powraca kapitan i lider zespołu, Karim Benzema. I to od razu do pierwszego składu, co na konferencji prasowej potwierdził włoski szkoleniowiec.

To naprawdę pozytywna informacja, bo Francuz umie i lubi strzelać na angielskiej ziemi, a w sześciu meczach z Liverpoolem zdobył cztery bramki. Zresztą, nie tylko Benzema wie, jak zranić ekipę Kloppa, bo jego znakomity kolega, Vinícius, w trzech spotkaniach z nią trafił do siatki trzykrotnie. Brazylijczyk przede wszystkim był tym, który strzelił dla Realu Madryt jedynego, zwycięskiego gola w ubiegłorocznym finale Ligi Mistrzów. Pewnie między innymi dzięki temu Viní zyskał status klubowej legendy, którą przynajmniej zdaniem byłego menedżera Borussii Dortmund jest.

Przed nami i naszymi ulubieńcami taki mecz, którego przebieg naprawdę nie sposób przewidzieć. Korzystny rezultat wywieziony znad rzeki Mersey pozwoliłby nam z większym spokojem ducha i pewnością siebie podejść do rewanżu na Santiago Bernabéu. Chcielibyśmy także, by po końcowym gwizdku Istvána Kovácsa w ruch poszedł u nas nie kolor czerwony, ale zielony. Dlaczego zielony? Dlatego, żebyśmy mogli odhaczyć pierwszy z kilku czekających na wypełnienie celów. Żeby nasze kalendarze za kilka tygodni mogły zapełnić się symbolicznymi zielonymi ptaszkami, a nasze polowanie na czerwony marzec (przewrotnie rozpoczęte w lutym) zakończyło się sukcesem.

***

Mecz rozpocznie się dzisiaj o godzinie 21:00, a w Polsce będzie można obejrzeć go na kanale Polsat Sport Premium 2 w serwisie CANAL+ Online.

Spotkanie można wytypować w FORTUNA. Kurs na zwycięstwo Królewskich wynosi aż 3,05.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!