Niczym królowie i papieże
Paco Gento miał dwóch braci – Gento II i Gento III. Oni również zrobili godne kariery na najwyższym szczeblu rozgrywkowym i jego zapleczu. Przy ich nazwisku figurowały zaś, jak widzimy, cyfry rzymskie.
Julio Gento II, Paco Gento i Antonio Gento III przy okazji jedynego wspólnego występu w sparingu z Zurichem na Santiago Bernabéu w styczniu 1959 roku. (fot. El País)
Gdybyśmy nie znali kontekstu, można by pomyśleć, że chodzi o jakiegoś króla lub papieża. Swego czasu Jorge Valdano bardzo się zdziwił, gdy w Hiszpanii przeczytał w prasie sportowej o Rojo I i Rojo II. Kiedyś rzymska numeracja w przypadku piłkarzy była jednak całkiem popularną praktyką. Korzenie tego procederu sięgają czasów jeszcze przedwojennych.
Dość wspomnieć, że dziadek Unaia Emery'ego był rozpoznawany jako Emery I, ponieważ w drużynie występował także jego brat, rzecz jasna Emery II. Zwłaszcza w Kraju Basków często uciekano się do tego zabiegu. Oprócz Emery'ego cyframi rzymskimi rozróżniano bowiem także choćby braci Aguirrezabala. Starszy z nich o pseudonimie Chirri widniał jako Chirri I, jego młodszy brat zaś był po prostu Chirrim II. Oczywiście nie w każdym przypadku zasada ta miała zastosowanie, nieraz rodzeństwo pozostawało bowiem po prostu Pedro i Luisem Regueiro. Nasiono jednak zostało zasiane.
Po wojnie nadeszły czasy kolejnego rodzeństwa, braci Gonzalvo. Najstarszy z trójki nie przebił się w Barcelonie, ale już Gonzalvo II i Gonzalvo III w pewnym momencie zagrali nawet razem w pierwszym składzie na mundialu w Brazylii w 1950 roku. Gonzalvo III był też kapitanem Dumy Katalonii w złotym okresie w latach 1951-1957.
W kolejnych latach tego typu sytuacji zdarzało się jeszcze bez liku. Nieraz nawet rzymskimi cyframi klasyfikowano bratanków z wujostwem, jak działo się to z Campanalem czy Quincocesem. Pierwszy z nich był trenerem Sevilli, drugi zaś Valencii, gdy ich bratankowie debiutowali jako Campanal II i Quincoces II. Tutaj jednak mówimy o swego rodzaju wyjątkach. Zazwyczaj mimo wszystko chodziło po prostu o braci. Nieraz trafiało się ich nawet czterech, jak w rodzinie Glaría. Cała czwórka Nawarryjczyków miała okazję grać w Primera División. Najlepszym z nich okazał się najmłodszy, Glaría IV, wróżniający się reprezentant Hiszpanii z Atlético. W późniejszych etapach kariery na mocy cichego przyzwolenia po wybiciu się ponad resztę rodzeństwa był już zwyczajnie Glaríą.
Podobnie stało się w przypadku Enrique Collara. Collarów również było czterech, a w Kadyksie grali ponumerowani od I do IV. I tutaj najmłodszy okazał się najlepszym. W Atlético spoktał się też ze swoim bratem, Collarem III. Szybko jednak zyskał sobie status samego Collara. Czterech było również Artetów, którzy są kuzynami aktora Alfredo Landy. Najmłodszy nie zdołał zagrać w La Lidze, ale pozostali bracia już tak. Arteta II i Arteta III przez trzy lata rywalizowali ze sobą jako gracze Sevilli i Betisu.
Jak widzieliśmy przy wzmiance o Chirrim, także i pseudonimy przechodziły dalej. Przydomek najstarszego przejmowali młodsi. Tutaj warto wymienić Marcosa Alonso Imaza, czyli Marquitosa, stopera Realu Madryt z czasów Di Stéfano. Jego bracia byli znani jako Marquitos II i Marquitos III.
W sezonie 1964/65 w drużynie Athleticu w tym samym czasie grali Arieta I, Arieta II, Echevarría I, Echevarría II, Orúe I i Orúe II. Arietowie byli braćmi, pozostali podwójni już jednak nie. Echevarría I występował jako bramkarz, drugi był skrzydłowym. Orúe I przez wiele lat miał miejsce w wyjściowym składzie na boku obrony, numer II zaś był sprytnym napastnikiem. Niejednokrotnie wystarczyła zwyczajna zbieżność nazwisk, jak u Rodrígueza I i II w Valladolidzie i Gijónie czy u Torresa I i II w Hérculesie. Drugi z Torresów przez lata grał w Barcelonie po prostu jako Torres. Po przejściu do Alicante w zespole był już jednak inny zawodnik o tym nazwisku. Nadano mu więc stosowny numer. Najdziwniejsze zabiegi dotyczyły mimo wszystko zawodników legitymujących się na przykład dwoma imionami. Tak oto w Elche mieliśmy José Ramóna I i José Ramóna II czy Miguela Ángela I i Miguela Ángela II w Betisie.
Reguł jako takich nie było. W Realu Madryt zabieg ten stosowano wyłącznie w przypadku braci, jak Navarro I i II, Atienza I i II czy Gento I, II i III. W 1961 roku w klubie był już jeden Ruiz, gdy z Osasuny przyszedł kolejny. Wówczas zaczęto ich rozróżniać jako Antonio Ruiza i Félixa Ruiza. Z czasem zwyczaj numeracji rzymskiej zaczął przechodzić do lamusa. Równolegle tego typu proces zachodził we Włoszech, gdzie także stosowano taką praktykę. Niegdyś w barwach reprezentacji Italii grali Ferraris III i Ferraris IV. W latach 50 mieliśmy natomiast Sentimentiego I, II, III, IV, V.
W Hiszpanii ostatnimi ponumerowanymi byli w latach 90 bracia Abalendo. Najpierw mieliśmy młodszego, bramkarza, potem dołączył do niego starszy, obrońca. Przy numeracji kryterium stał się wiek. Tak więc jako Abalendo I występował ten z braci, który trafił do klubu później. Równolegle w Kadyksie trafił się jeszcze bracia Mejías I i II. Gdy jednak jeden z nich zmienił klub, zwyczaj numeracji rzymskiej umarł śmiercią naturalną. Mieliśmy już Julio i Patxiego Salinasa, Frana i José Ramóna Gonzálezów, Rubéna i Javiera Baraję, Manolo i Fernando Hierro, Paco i Julio Llorente, Santiego i José Mariego Bakero. Julena i Félixa Guerrero czy nawet dziś Iñakiego i Nico Williamsów. Pionowe kreski, zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem, pozostały zaś dla królów i papieży.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze