Advertisement Advertisement
Menu
/ as.com

Zamorano: Zawsze walczyłem o swoje z całych sił

Były napastnik, a obecnie znany komentator futbolu, Iván Zamorano, udzielił obszernego wywiadu dziennikarzom Asa. Zapraszamy do zapoznania się z pełną treścią tej ciekawej rozmowy.

Foto: Zamorano: Zawsze walczyłem o swoje z całych sił
Fot. Getty Images

Mówią, że jest pan prawdziwym ekspertem w swoim nowym fachu. Ma pan surowe podejście do piłkarzy podczas komentowania meczów?
To nowy projekt w moim życiu. Pracuję pięć dni w tygodniu, dwa mam wolne. Oglądam tyle piłki, ile to możliwe, a nawet więcej. Ale nie, nie jestem surowy w ocenach. Oczywiście włącza mi się perspektywa zawodnika i znam okoliczności zachodzące podczas spotkania, sam przecież to przeżywałem. Bardziej niż na surowości skupiam się na technicznym i taktycznym aspekcie futbolu. Staram się głębiej analizować błędy, często szukam drugiego dna. 

Parę lat temu pańskim celem było zostanie trenerem lub dyrektorem sportowym. W każdym razie po zakończeniu kariery planował pan pozostać przy piłce od środka. 
Nie porzuciłem tego marzenia, nawet jeśli obecnie jestem bardzo szczęśliwy. Staram się dalej uczyć i jeśli któregoś dnia trafi się możliwość, będę gotowy do podjęcia się zadania. W Hiszpanii już o tym wiedzą. Chciałbym trenować w tym, albo innym europejskim kraju. Mam licencję FIFA Pro. Od strony formalności wszystko jest gotowe. Kwestia tego, by ktoś do mnie zadzwonił. Futbol to część mojego życia. Grałem w piłkę przez 20 lat, dziś mam inne wizje. Chciałbym dzielić się swoim doświadczeniem. Czuję się spełniony i szczęśliwy. 

Czyli jest pan na bieżąco ze wszystkim, co się dzieje w hiszpańskiej i europejskiej piłce. 
Tak. Bardzo często oglądam moją Sevillę lub Real Madryt. Często rozmawiam z Simeone. Śledzę też włoską i angielską piłkę, choć w Premier League akurat nie grałem. Myślę jednak, że Anglia jest dziś klubowym liderem ze względu na prowadzenie klubów oraz pieniądze, jakie są tam inwestowane. Wydawanie olbrzymich kwot bez sensu nie służy niczemu. Premier League zwraca też uwagę swoją intensywnością. Trzeba być cały czas wyjątkowo przygotowanym fizycznie. Każdy może tam ograć każdego. 

A jak wygląda kwestia podziału sympatii między Sevillą i Realem?
Jestem kibicem obu tych drużyn. Jestem bardzo wdzięczny Sevilli, ponieważ postawiła na mnie, gdy nie byłem szerzej znany. Tam wyrobiłem sobie markę w Europie. Przez te dwa lata fantastycznie mnie traktowano, a następnie mogłem odejść do Realu Madryt. Transfer do stolicy był tym momentem, który podzielił moją karierę na konkretne etapy. Te przenosiny odmieniły mój los. 

Czy w sezonach 1990/91 i 1991/92 pomyślałby pan, że Sevilla w przyszłości będzie osiągać takie sukcesy? Sześć triumfów w Lidze Europy, konkurencyjność w Lidze Mistrzów, ugruntowana marka w La Lidze...
Tak, zdecydowanie. Już w moich czasach klub był bardzo konkurencyjny, graliśmy w Pucharze UEFA. Na przestrzeni tych wszystkich lat Sevilla stała się wzorem do naśladowania dla tych, którzy chcą postawić krok do przodu. Wiele zawdzięczają tam takim ludziom, jak choćby Monchi, którego znam i który już wtedy mówił o konkretnej wizji rozwoju. Wizualizował sobie to, co powinien robić klub chcący wejść na wyższy poziom, robić stałe postępy i zaistnieć na poważnie w Europie. Inni z moich kolegów szybko łapali zaś myślenie właściwe dla trenerów, wystarczy wspomnieć o Simeone. 

Z Simeone występował pan przez dwa lata w Interze. 
Dzieliliśmy pokój na zgrupowaniach, cały czas rozmawialiśmy o piłce. Nie możecie sobie nawet wyobrazić, jak bardzo był przy tym natarczywy. Wchodził do pomieszczenia i mówił, jak mamy grać. Do tłumaczenia swoich pomysłów używał szklanek i wszystkich innych obiektów pod ręką. Ja lubiłem gawędzić także o modzie, samochodach... On tylko o futbolu. 

Już wtedy miał swoje dzisiejsze myślenie?
Tak. Objaśniał taktykę, jaką sam dzisiaj wdraża w Atlético. Jeśli myślisz o jakimś trenerze, który naznacza epokę, tym kimś jest Simeone. Rozwijał swoją filozofię i przekształcił średni klub w zespół o zwycięskiej mentalności. Wszystko dzięki jego wyjątkowo jasnej wizji. To coś niesamowitego, rzecz najtrudniejsza do osiągnięcia. Jako piłkarz był klasycznym przykładem zawodnika, jakiego chciałby mieć u siebie każdy szkoleniowiec. Grał fizyczny, odważny i zadziorny futbol. 

Na horyzoncie starcie Realu z Interem. Pańskie serce będzie podzielone?
Tak. Przeżywałem to już w zeszłym sezonie. Cztery lata w Madrycie były wspaniałe, ale te dwa w Interze w niczym nie odstają. Tamten Inter był bardzo południowoamerykański, wszystko kręciło się wokół radości i żartów. To będzie starcie ekip, które powinny awansować z grupy. Moje serce za każdym razem prosi w tego typu meczach o remis. Rozum podpowiada jednak, że w Madrycie wygra Real, a w Mediolanie Inter. Chciałbym też, by obie drużyny powalczyły o mistrzostwo kraju. 

Niech pan opowie nam coś o Realu Madryt z perspektywy komentatora. 
Zebrali dobrą drużynę. Hazard wygląda lepiej pod względem fizycznym, Bale'owi wróciła motywacja, Casemiro jest świetny w odbiorze, Kroos i Modrić wciąż mają tę magię, Valverde ma depnięcie i jest niezmordowany, Alaba dodaje intensywności w wyprowadzaniu piłki od tyłu, od Courtois bije olbrzymia pewność. Wszyscy są w bardzo dobrej kondycji fizycznej. Na poziomie technicznym są w stanie walczyć o triumf we wszystkich rozgrywkach. 

Napastnicy tacy, jak pan powoli znikają z piłki.
Typowi środkowi napastnicy są faktycznie na wyginięciu. Nie ma już takich graczy, jak Batistuta, Crespo czy Zamorano. Po prostu nie istnieją. Dziś futbol wyrzucił poza nawias lisy pola karnego. Ostatnim atakującym w moim stylu jest chyba Falcao, który przed chwilą trafił do Rayo. To cały czas napastnik będący w stanie wykorzystać 90% sytuacji w polu karnym. Przedtem podobnie do mnie grał też Luis Suárez, ale z czasem również zaczął grać głębiej. Bardzo podoba mi się Lewandowski. Ma bardzo dobre wykończenie głową, ale też fantastycznie gra tyłem do bramki. Håland czy Lukaku mają predyspozycje, by ze swoją siłą atakować bardziej z głębi. Potrafią zrobić różnicę. 

Nawet nie wspomniał pan o Mbappé. 
Dla mnie to skrzydłowy. Za parę lat będzie najlepszym piłkarzem świata. Już dziś robi różnicę w grze jeden na jeden. W wykończeniu się nie myli, kiedy ma okazję, wykorzystuje ją. To nie jest jednak środkowy napastnik, porusza się bardziej po skrzydłach. Większość bramek zdobywa po zejściach z boku do środka. Bardzo dobrze też rozdziela piłki. On nie tylko ma zmysł strzelecki, lecz także zalicza wiele asyst. Brakuje mu tylko jednej cechy wielkich napastników: gry głową. W formie jest jednak w absolutnej czołówce najbardziej kompletnych graczy świata. 

Gdyby musiał pan wybrać między Erlingiem i Kylianem, kogo by pan kupił?
Mbappé. Ze względu na to co powiedziałem i na to, jak widzę piłkę. Norweg może dobrze funkcjonować w konkretnej taktyce, bardziej nastawionej na kontrę. Francuz natomiast sprawdzi się w każdym schemacie, trenerzy mieliby z nim szersze pole manewru. Kylian jest dużo bardziej kompletny. 

Co pan myślał, kiedy Valdano powiedział panu, że na pana nie liczy po sezonach, w których strzelał pan dla Realu kolejno 37 i 17 goli?
Jorge chciał, bym poszukał sobie nowego klubu. Miał inny pomysł na Real. Pokazałem jednak, że w podobnej sytuacji potrafię traktować przeciwności losu jako dodatkową motywację do szukania rozwiązań w życiu i sporcie. Słowa Valdano o tym, że będę piątym graczem spoza Unii i piątym napastnikiem potraktowałem jako wyzwanie. Chciałem pokazać, że mogę wiele dać i postanowiłem, że pokażę to od pierwszego dnia przedsezonowych przygotowań w Szwajcarii. 

Jak pan to udowodnił?
Jorge włączył się do wewnętrznej gierki. Potraktowałem to jako szansę. Valdano miał piłkę, a ja chciałem mu odebrać. Udało mi się, ale przy okazji zahaczyłem go o kostkę i kolano. Oczywiście niechcący. Zapytał mnie wówczas, czy zawsze tak trenuję, czy tylko wtedy, gdy nienawidzę trenera. Odpowiedziałem, że zawsze. Potem rozmawialiśmy o tym zajściu jeszcze wiele razy, śmialiśmy się z tego do rozpuku. W tamtym konkretnym momencie Jorge zdał sobie jednak sprawę, że się mylił w swojej ocenie. Doskonale wiedziałem, co robić, by dalej być ważnym ogniwem Realu Madryt. 

Najważniejszy wślizg w życiu. 
Nie wiem, czy najważniejszy, ale na pewno miał duży wpływ na moje losy. Cały świat miał okazję dowiedzieć się, jak bardzo jestem zaangażowany w pracę. W sparingach zagrałem 15 minut i strzeliłem gola. Potem zagrałem pół godziny i znowu trafiłem do siatki. Potem jeszcze zdobyłem zwycięską bramkę w turnieju Teresa Herrera. Podczas Trofeo Bernabéu pokonałem bramkarza dwukrotnie. Tak oto na pierwszą ligową kolejkę z Sevillą wyszedłem od początku i po 13 sekundach wpisałem się na listę strzelców. Po pięciu spotkaniach miałem na koncie siedem trafień. Stałem się nagle zaufanym człowiekiem Valdano i wzorem do naśladowania w kontekście tego, jak walczyć o swoje. To była lekcja życia, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że zawsze trzeba wkładać we wszystko maksimum wysiłku, by osiągnąć cel.

Real później nie przedłużył z panem kontraktu i był pan bardzo bliski przenosin do Atlético. Trafił pan jednak do Interu. W sezonie 1996/97 miał pan niekwestionowane miejsce w składzie. Potem jednak przyszedł Ronaldo...
W Interze różnica polegała na tym, że nikt nie chciał mojego odejścia. Powiedziano mi, że jestem brany pod uwagę przy budowie kadry, nawet jeśli trafiają do niej najlepsi gracze świata. Mogłem popełniać błędy, ale moim wielkim atutem zawsze była siła psychiczna i osobowość. W piłce zawsze wykazywałem się maksymalnym poświęceniem. Robiłem to, co musiałem robić. Tamten zespół był niesamowity: Baggio, Recoba, Vieri... Potem jeszcze rzecz jasna wspomniany Ronaldo. Zrozumiałem, że muszę podwoić wysiłek i obudzić w sobie jeszcze bardziej instynkt przetrwania. Koniec końców grywałem regularnie. W każdym klubie widziano we mnie walczaka, bo nim też właśnie byłem. Walczyłem o swoje bardziej niż ktokolwiek inny. W ten sposób szło mi dużo lepiej. Wygraliśmy wtedy Puchar UEFA, a ja strzeliłem pierwszego gola. W nasze ręce trafiło też mistrzostwo kraju. Skradł nam je jednak później Juventus, ponieważ okazało się, że decydujące spotkanie zostało kupione u sędziego.

W swoim trzecim roku odstąpił pan numer 9 Ronaldo i przyszedł czas na wynalazek w postaci 1+8. Jak do tego doszło? Po transferze Ronaldo wszyscy uważali za oczywiste, że on musi grać z numerem 9.
Nie miałem z tym problemu. Rozmawiałem o tym z dyrektorem sportowym oraz z prezesem. Powiedziałem wówczas, by pozwolono mi jeszcze przez rok pozostać przy dziewiątce. Ronaldo tym samym dostał dziesiątkę. Ja za to nie chciałem później tego numeru. Wydawał mi się zarezerwowany dla największych w historii, a ja nie byłem tego godny. Poza tym przez całe życie grałem z dziewiątką. Konieczność oddania numeru była traumatycznym przeżyciem? Cóż, wpadłem na to, by dodać do siebie dwie cyfry w ten sposób, by sumą była dziewiątka. To jednak dyrektor sportowy wpadł na to, by zawrzeć między cyframi plusa. Klub poprosił związek o zgodę i ją otrzymał. Na początku nawet zaklejałem tego plusa, ale potem producent koszulek wręcz rozkazał mi go odsłaniać. W ten sposób zyskiwałem coś charakterystycznego. Potem ta koszulka była najlepiej sprzedającą się we Włoszech. Tak przynajmniej słyszałem.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!