Advertisement
Menu

Czy to poważne?

Nie będzie w najbliższym czasie czego zapowiadać, więc wypadałoby czymś ten okres wakacyjny zapełnić. Za mikrofon w najbliższym stuleciu już pewnie się nie wybiorę (sam się zastanawiam, dlaczego mlaskałem, skoro na co dzień absolutnie tego nie robię), więc co jakiś czas, docelowo raz w tygodniu, będę dzielił się z wami swoimi przemysleniami.

Foto: Czy to poważne?
Fot. Getty Images

Fantastyczne musi być to uczucie, gdy odchodzisz na własnych zasadach. Możesz wówczas z podniesionym czołem i uśmiechem satysfakcji powtarzać sobie, że jesteś panem swojego losu. Że nikt nie będzie ci mówić, co masz robić, jak masz to robić albo czy w ogóle masz coś robić. Jesteś silny, niezależny i dumny. Honor i pewne wartości są dla ciebie zdecydowanie ważniejsze niż kilka wypłat więcej na koncie. Ludzie zaś patrzą na twoją aurę zajebiaszczości i myślą sobie: „To jest gość!”, „Ależ on ma klasę!”, „Sztuką jest wiedzieć, kiedy ze sceny zejść”. 

Zidane udawał się na przedwczesną emeryturę jako piłkarz Realu Madryt i wicemistrz świata. Choć takich wirtuozów chciałoby się oglądać jak najdłużej, świat zrozumiał jego decyzję. Odchodził, znajdując się na szczycie, a uderzenie głową Marco Materazziego – choć może widzicie to inaczej – nie stało się wcale rysą na pomniku, a bardziej wyrazistym akcentem pieczętującym jego karierę. Jako trener Zidane za pierwszym razem również sam postanowił powiedzieć „dość”. Francuz po dokonaniu wręcz niemożliwego, czym był trzeci triumf z rzędu w Lidze Mistrzów, z dnia na dzień poinformował świat, że rzuca pracę. Szok madridismo w tamtym momencie był w zasadzie nie do opisania. Znów jednak po chwili zastanowienia można było odnaleźć w tym jakąś logikę. Bo jakie były tak naprawdę szanse na to, że będzie jeszcze lepiej?  

No i wszystko fajnie i ładnie. Do momentu, kiedy nie robisz tego samego po raz trzeci. Przy kolejnej tego typu zagrywce należałoby bowiem spojrzeć może wreszcie nie tylko na samego Zidane'a i jego pobudki, ale i zwrócić uwagę na kilka innych spraw. Niewykluczone, że 48-latek za punkt honoru obrał sobie, że nigdy nie zostanie zwolniony. W końcu to nic przyjemnego, gdy jesteś wyrzucany z pracy, zwłaszcza w klubie twojego życia. Patrząc na to z drugiej strony, czy nasza wyrozumiałość nie powinna być już nieco ograniczona, jeśli ktoś po raz trzeci jednostronnie postanawia nie dopełnić wcześniej podpisanej umowy? Czy to do końca w porządku, gdy twój pracodawca do samego końca nie wie, jakie są twoje zamiary i przez to ma mocno ograniczone pole działania w kontekście szukania twojego następcy? 

W cywilizowanym świecie nikt nikomu nie może kazać pracować na siłę. Jeśli Zidane nie czuł się dalej na siłach, miał do tego prawo. Zamiast jednak trzymać wszystkich w niepewności do ostatniej chwili i bawić się ze wszystkimi w podchody, mógł tym razem przygotować pod to wszystko grunt. Postanowił jednak tego nie robić i uważam, że to nie do końca w porządku. Na papierze odejście z własnej woli wyglądać będzie oczywiście lepiej, niż zostanie zwolnionym. Same odczucia niekoniecznie jednak są bardziej pozytywne. Tu już nie chodzi bowiem o to, kiedy ze sceny zejść, a o zostawienie innych na lodzie i wodzenie ich za nos z egoistycznych pobudek. Jest to, mówiąc wprost, niepoważne. W Juventusie zwolnili trenera, parę godzin później mieli nowego. Zidane Real takiej możliwości pozbawił. Być może zabierając nawet szansę zatrudnienia tego samego człowieka, który do tego Juventusu trafił.

Florentino Pérez kocha Zidane'a całym serduszkiem. Choć sternikowi Realu Madryt nie siedzę w głowie, to jednak jestem niemalże pewien, że i on w tej sytuacji jest na trenera trochę zły. Nie dziwi mnie, że tym razem nie zorganizowano mu oficjalnego pożegnania, jak w 2018 roku. Na ten moment nie wyobrażam też sobie, by Zidane miał po raz trzeci obejmować Real Madryt. A już na pewno nie jako ten piękny rycerz w lśniącej zbroi i na białym koniu. Jestem pełen podziwu dla dokonań Zizou, ale tym razem zostawił po sobie zbyt duży bałagan. Bałagan, któremu można było z odpowiednim wyprzedzeniem zwyczajnie zapobiec. 

***

Gdzie widziałbym więc Zidane'a, który podobno chce podjąć pracę, ale po prostu nie w Realu Madryt? W moim idealnym świecie po Euro Zizou zostaje następcą Didiera Deschampsa. 

Były szkoleniowiec Królewskich, niezależnie od rozstrzygnięć zbliżającego się turnieju, przede wszystkim objąłby zespół o absolutnie topowym potencjale. Mógłby też kształtować sobie kadrę, jak tylko mu się podoba. Zero proszenia o transfery czy rzeźbienia z niechcianych elementów. Wewnątrz danej nacji, wyjątkowo bogatej w piłkarskie witaminy i minerały, bierzesz, kogo tylko ci się zechce. Kiedy jednego atakującego zaboli kostka, w jego miejsce nie bierzesz kandydata na piłkarza, lecz inną gwiazdę ze szczytu lub jego bezpośrednich okolic. 

Jako selekcjoner miałby też znacznie więcej odpoczynku od mediów, zwłaszcza hiszpańskich narwańców piszących dzień w dzień to samo i zadających na konferencjach nieustannie te same pytania w nadziei, że tym razem usłyszą coś innego w odpowiedzi. No i gdyby znowu chciał zrezygnować, ważne, by jedynie nie robił tego przed wielkim turniejem. W pozostałych przypadkach powinno być wystarczająco dużo czasu, by pomyśleć o konkretnym następcy.

Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!

Komentarze

Wyłącz AdBlocka, żeby brać udział w dyskusji.

Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!